Często zakłada się, że sekularyzacja jest zwieńczeniem procesu modernizacyjnego, jego naturalną konsekwencją. Postęp naukowy w tym rozumieniu miał rozganiać mgły irracjonalności wiary i religii jednocześnie roztaczając przed uwolnioną ze starych kajdan ludzkością widok wspaniałego świata. W tej logice istnieje jedynie jedna droga do nowoczesności – jest to ścieżka wiodąca przez świątynię „zeświecczonego rozumu”, gdzie należy porzucić chrześcijańskie ujęcie logosu i przybrać nowe odarte z transcendencji. Jednak w tej narracji istnieje bardzo wiele luk i wyłomów, które zaburzają ten idylliczny obraz.
Bo cóż bowiem począć ze najnowocześniejszym i najpotężniejszym państwem na świecie, jakim są Stany Zjednoczone, którego obywatele nie odżegnują się od praktyk religijnych i – o zgrozo – którego całe religijne rytuały są wpisane w porządek państwowy? A może Oświecenie, które część naszych modernizatorów chciałoby widzieć jedynie przez okulary francuskich rewolucjonistów, miało więcej odcieni a dróg do nowoczesności – jak pisała Gertrude Himmelfarb? Rzecz w tym, że świat wcale nie zdaje się być mniej religijny. To Europa po prostu jest fenomenem na duchowej mapie globu. Problemy zeświecczonych społeczeństw są kłopotami niewielkiej części. To trochę jak w jednej z anegdot z ostatniego synodu zwołanego przez papieża Franciszka: gdy do dwóch kardynałów europejskich toczących zażarte dyskusje na temat europejskiego modelu współżycia w ramach zsekularyzowanych społeczeństw, podszedł kardynał z poza europejskiego świata – grzecznie upominając kolegów, że dyskusja, którą oni chcą zdominować zgromadzanie dotyczy jedynie nikłego procenta ludzi Kościoła. Czy rzeczywiście Europa stanie się świecka? A jeżeli tak, to czy będzie to ciągle ta sama Europa, która była zdolna nadać duchowy i kulturalny bieg reszcie świata? O tym jest kolejny numer „Teologii Politycznej Co Tydzień” tym razem w całości poświęcony procesowi sekularyzacji –jego źródłom, jak i jego konsekwencjom.
Jan Czerniecki