Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Agnieszka Kołakowska: Powrót antysemityzmu i inne zabawy i przyjemności minionego roku

Agnieszka Kołakowska: Powrót antysemityzmu i inne zabawy i przyjemności minionego roku

Nad losem Ujgurów najczęściej się przechodzi do porządku dziennego; „normalizacja” stosunków z Chinami, na której każdemu państwu zależy, postępuje żwawo i beztrosko. O Ujgurach i obozach nikt nie chce słyszeć – tak samo, jak nikt już nie chce słyszeć o innych chińskich obozach, które nadal istnieją i gdzie więźniowie nadal produkują najrozmaitsze rzeczy, codziennie przez nas beztrosko kupowane. Nikogo nie stać na bojkot Chin – pisze Agnieszka Kołakowska w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „2019. Ostatni rok dekady”.

Miałam zamiar zacząć od śmiałej obietnicy, że nie będę pisać o Brexicie. Zwłaszcza, że wydarzenie pt. „Brexit” jeszcze się nie wydarzyło, więc nie może należeć do „najbardziej niedorzecznych wydarzeń” tego roku (taki bowiem temat mi zadano). Mógłby co najwyżej należeć do najbardziej niedorzecznych nie-wydarzeń – i, istotnie, nietrudno stwierdzić, że do tej kategorii świetnie pasuje. Poza tym niedorzeczny był brexitowy cyrk (i brexitowe nie-wydarzenie), a nie sam pomysł Brexitu ani wynik referendum, ani (przyszłe) wydarzenie pt. „Brexit”; a brexitowy cyrk trwa już od trzech lat. Ale nic z tego: temat Brexitu będzie musiał tu i ówdzie występować, choć sporadycznie i tylko w tle.

Bez wsparcia ludzi takich jak Ty, nie mógłbyś czytać tego artykułu.
Prosimy, kliknij tutaj i przekaż darowiznę w dowolnej wysokości.

Na trzech tematach chcę się skupić, a w tym na jednym głównym, mianowicie na antysemityzmie. I tu właśnie będzie trzeba wspomnieć o Anglii i o tym, do czego w tym kraju doszło, po części ale nie tylko w kontekście tego brexitowego cyrku. To właśnie wydaje mi się najważniejszym, najmniej spodziewanym i najbardziej przerażającym z tych niedorzecznych (choć to bardzo nieadekwatne słowo) zeszłorocznych wydarzeń.

Hasło „For the many, not the Jew” jest od dawna popularną parodią hasła Partii Pracy, które brzmi: „For the many, not the few”. Jeśli chodzi o samego Corbyna, oto niektóre z jego wystąpień, posunięć i wypowiedzi, które rzecz jasna absolutnie nic, ale skądże, z antysemityzmem nie mają wspólnego: w 2010 r. w Dzień Pamięci o Holokauście uczestniczył on w zebraniu pt „Od Auschwitz do Gazy”, gdzie porównywano Izrael do Nazistów. W 2012 r. chwalił antysemicki obraz na murze w Londynie, przedstawiający krzywonosych bankierów z długimi brodami grających w Monopoly. Napisał entuzjastyczną przedmowę do książki znanego negacjonisty, przedstawiającej tezę, że banki i prasę kontrolują Żydzi. W 2014 r. podczas podróży do Tunezji uczestniczył w złożeniu wieńca na grobach członków organizacji Black September, odpowiedzialnej za rzeź izraelskich sportowców na Olimpiadzie w Monachium w 1972r. Wspominał często o swoich „przyjaciołach” w Hamasie i Hezbollahu; istnieją silne podejrzenia, że przed wyborami Hamas wspierał Corbyna poprzez media społecznościowe i rozmaite inne organizacje (Hamas to dementuje, co tylko te podejrzenia wzmacnia). Corbyn ma też dobrych przyjaciół w Iranie. Wreszcie – gdyby powyższe przykłady nie wystarczyły – oświadczył kilka lat temu, że „Syjoniści nie rozumieją brytyjskiej ironii, nawet ci, co mieszkają w tym kraju od urodzenia”.

Istnieją silne podejrzenia, że przed wyborami Hamas wspierał Corbyna poprzez media społecznościowe

Najbardziej niepokojący jest nawet nie sam antysemityzm Corbyna i innych w jego partii, antysemityzm bezwstydny i otwarty, co do którego nikt nie ma już wątpliwości; nawet nie ich kłamstwa ani prześladowania członków własnej Partii, którzy o tym antysemityzmie alarmowali i wygrzebywali go na światło dzienne; nawet nie antysemickie obelgi, jakimi obrzucano uczestników manifestacji potępiających antysemityzm w Partii Pracy. Najbardziej przerażająca jest tolerancja dla tego wszystkiego ze strony ludzi, którzy mimo to głosowali na Partię Pracy, mówiąc: tak, niefortunne to i przykre, ale cóż, trudno – i przechodzili nad tym do porządku dziennego. A głosujących na Partię Pracy było w tych wyborach 10 milionów.

Wydaje się, że także poza Partią Pracy antysemityzm stał sie w Anglii „mainstreamowy” i jest dziś tolerowany i akceptowany jako rzecz normalna. Stary antysemityzm, który w Anglii – jak w Polsce i w większości innych krajów – stawał się mniej widoczny, nagle znów wyłazi i zdaje się rosnąć, być może pod wpływem tego nowego, kryjącego się pod hasłem „antysyjonizmu”.

I nie tylko w Anglii, lecz także we Francji, w Niemczech, w Stanach Zjednoczonych i w reszcie świata. We Francji Jean-Luc Mélenchon oświadczył, że Corbyn nie powinien był się ugiąć i przeprosić (co zrobił bardzo późno i bez przekonania) w obliczu oskarżeń o antysemityzm, wymyślonych jego (Mélenchona) zdaniem przez Głównego Rabina, Brytyjskich Żydów i Izrael. W Niemczech rosną wpływy Partii AfD (pomijam tu groźny, wpływowy, rosnący i widoczny we wszystkich krajach Europy antysemityzm muzułmański). Pamięć o funkcji, jaką spełniało hasło „antysyjonizmu” w czasach sowieckich – funkcji dokładnie tej samej, jaką spełnia dziś – dawno wymarła. W Ameryce hasło to jest najbardziej widoczne na uniwersytetach, gdzie spełnia tę samą starą antysemicką funkcję. Na niektórych (notorycznie na uniwersytecie Irvine w Kalifornii) żydowscy studenci bywają rutynowo obrzucani obelgami i często fizycznie atakowani; widać namalowane na murach i plakatach swastyki i broczące krwią Gwiazdy Dawida; słychać rozmowy o „parszywych Żydach” i hasła „Żydzi do gazu”. W wielu wypadkach tego typu wypowiedzi słychać w kontekście rzekomego „antysyjonizmu”, który poza negacją Holokaustu i odrzuceniem prawa Izraela do istnienia (i tym bardziej do samoobrony) często zawiera też teorie spiskowe, oskarżenia o mord rytualny i podobne podstawowe, stare jak świat elementy antysemickiej propagandy.

Pamięć o funkcji, jaką spełniało hasło „antysyjonizmu” w czasach sowieckich – funkcji dokładnie tej samej, jaką spełnia dziś – dawno wymarła

Tak więc znów muszę bić się w piersi: tyle razy pisałam, że „na Zachodzie” antysemityzm jest rzeczą nie do przyjęcia w „dobrym towarzystwie”, kontrastując ten stan rzeczy z Polską, a tu się okazuje, że jednak – owszem, „na Zachodzie” jest on jak najbardziej do przyjęcia, o wiele bardziej niż w Polsce. Więc ważne mi się tu wydaje przypomnieć – nie po raz pierwszy i zapewne też nie ostatni – trzy prawdy. W brytyjskiej prasie kilka osób – i chwała im za to – niedawno je przypominało, lecz zarówno w Polsce, jak gdzie indziej, ich przywoływanie jest rzeczą zbyt rzadką. A więc: po pierwsze, że tolerowanie antysemityzmu jest antysemityzmem. Po drugie, że tolerowanie antysemityzmu zawsze źle się kończy – dla wszystkich. Po trzecie wreszcie, że „antysyjonizm” jest antysemityzmem.

Niewiele w tym smutnym stanie rzeczy zmienia inne godne uwagi wydarzenie tego roku, równie zaskakujące, lecz tym razem pozytywne i wprowadzające w tę całą groteskową ponurość wątły promyczek optymizmu i nadziei, mianowicie niedawna uchwała francuskiego parlamentu, że antysyjonizm jest antysemityzmem. Ani te rzadkie głosy w angielskiej i francuskiej prasie, przypominające, że tolerowanie antysemityzmu jest antysemityzmem. Ani nawet niedawne zarządzenie Trumpa, nakazujące przyjęcie przez uniwersytety definicji antysemityzmu przyjętej przez IHRA i przewidujące kary i wstrzymanie funduszy dla tych, które tolerują antysemityzm pod płaszczykiem „antysyjonizmu” albo „krytyki Izraela”. Amerykańska lewica już wyje, że sam ten nakaz jest antysemicki, skoro definiuje Żydów jako rasę czy naród – co pozwoli zwalczać antysemityzm na uniwersytetach, gdzie tego rodzaju dyskryminacja jest zabroniona.

Przechodzę do innej przerażającej lecz z rzadka wspominanej ponurości 2019 r., mianowicie do losu Ujgurów w Chinach. Proces całkowitego wyniszczenia ujgurskiej kultury w Autonomicznym Ujgurskim Regionie w Xinijang, na północnym zachodzie kraju, trwa już od bardzo wielu lat. Ujgurski język w szkołach, lekcje o ujgurskiej kulturze, brody u mężczyzn, chusty u kobiet, muzułmańskie imiona dla dzieci, wycieczki, wyjazdy, swobodne poruszanie się – wszystko to od dawna jest zakazane albo bardzo ograniczone. O ujgurskiej prasie oczywiście nie ma mowy. Ale w ostatnim roku Chiny skończyły konstrukcję prawie tysiąca nowych obozów internowania w Xinijang, w których obecnie więzi ponad milion muzułmanów. Wypuszczeni po obozowej reedukacji muzułmanie relacjonują – opowiada w angielskiej prasie dziennikarz po powrocie z Xinijangu – jak musieli codziennie zrzekać się wiary w Islam i wykrzykiwać chórem: „Niech żyje Xi Jinping!” Wielu siedzi całymi dniami w kajdankach na rękach i nogach, inni związani w bolesnych pozycjach; za najmniejsze wykroczenie czy brak posłuszeństwa są kary. Zapewne są też jeszcze gorsze tortury i wiele zgonów, ale mało o nich wiemy.

W ostatnim roku Chiny skończyły konstrukcję prawie tysiąca nowych obozów internowania w Xinijang, w których obecnie więzi ponad milion muzułmanów

Poza obozami w powstało w Xinijang gigantyczne państwo policyjne, daleko przekraczające w swojej wszechobecności i surowości – i oczywiście w technologicznych możliwościach stałego nadzoru – wszelkie marzenia Mao Tse Tunga. Według relacji, jakie gdzieniegdzie można przeczytać, kamery są wszechobecne nawet w najmniejszych wioskach; prawie na każdym rogu są punkty kontrolne i nowe posterunki policji; często po ulicach jeżdżą czołgi. Prawie wszystkie meczety są zamknięte i bardzo wiele po prostu zrównano z ziemią; ludzie boją się modlić nawet w domu, bo policja jest wszędzie i do obozu można trafić za najmniejszą rzecz. Wszystko, co ludzie robią, jest monitorowane, często przez specjalną aplikację, którą zmuszeni są instalować w swoich telefonach komórkowych. Każda transakcja – jak na przykład kupienie benzyny – wymaga dowodu osobistego; każdy ruch jest monitorowany, fotografowany i rejestrowany. Można trafić do obozu za kupowanie podejrzanych ilości benzyny albo zużywanie podejrzanych ilości wody (co mogłoby oznaczać obecność w domu kogoś niezarejestrowanego). Same takie podejrzenia najczęściej prowadzą do obozu. Jeden muzułmanin – czytam w tej relacji w angielskiej prasie – spędził rok w obozie za to, że miał na komórce aplikację „WhatsApp”. O niektórych internowanych rodziny dowiadują się dopiero po wielu miesiącach; inni po prostu znikają bez śladu.

Także nad losem Ujgurów najczęściej się przechodzi do porządku dziennego; „normalizacja” stosunków z Chinami, na której każdemu państwu zależy, postępuje żwawo i beztrosko. O Ujgurach i obozach nikt nie chce słyszeć – tak samo, jak nikt już nie chce słyszeć o innych chińskich obozach, które nadal istnieją i gdzie więźniowie nadal produkują najrozmaitsze rzeczy, codziennie przez nas beztrosko kupowane. Nikogo nie stać na bojkot Chin. Ale trzeba o tym przypominać.

Chciałam jeszcze wspomnieć o klimacie, ale nie ma już miejsca. Powiem tylko, na pocieszenie, że według najnowszych badań temperatura na Arktyce 10.000 lat temu była o 7 stopni wyższa niż dziś; że wskutek gazów cieplarnianych nastąpił w ostatnich latach ogromny wzrost roślinności; i że 225 członków Parlamentu Europejskiego sprzeciwiło się uchwale Zielonych, by ogłosić groźny kryzys klimatyczny (niestety bezowocnie, bo uchwała przeszła 429-oma głosami, ale pokrzepia 225 głosów sprzeciwu). Ucieszył też ostatni raport IPCC, który mówi o bardzo małym prawdopodobieństwie jakiegokolwiek związku między ociepleniem a wymieraniem gatunków zwierząt. Równie pokrzepiające było oświadczenie Petteri Taalasa, sekretarza generalnego światowej Organizacji Meteorologicznej, najważniejszego ciała meteorogicznego, że alarmiści i ekstremiści klimatyczni jednak grubo przesadzają, że najprawdopodobniej nie będzie końca świata w następny wtorek, i że zamiast podejmować radykalne kroki, by zapobiec rychłej apokalipsie, należałoby usiąść w fotelu i spokojnie się zastanowić. Coraz więcej ludzi idzie po rozum do głowy i przyznaje, że oceany nie połkną Nowego Jorku, ani nawet Tahiti, że ocieplenie jest zarówno naturalne, jak antropogenne, że jest o wiele mniejsze i mniej wrażliwe na dwutlenek węgla, niż modele przewidywały, że nowa religia rychłej klęski, której prorokiem jest 16-letnia dziewczynka, może nie jest godna wiary, i że świat może jednak nie skończy się za 5 lat, ani nawet za 12. Na tym optymistycznym akcencie życzę wszystkim bardzo dobrego nowego roku.

Agnieszka Kołakowska

Belka Tygodnik281


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych 52 numerów TPCT w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.