Kiedy tymianek kwitnie po raz drugi i daje te swoje wrześniowe kwiaty, wiadomo, że wszystko ma się już ku końcowi - odnaleźliśmy kolejny fragment zaginionej powieści Jana Panike-Lagenfelda
- Nigdy nie wiedziałem, co myśleć o Elsie – mówił mi Andrzej. Jeśli on tak mówił, to co pozostaje mi, domniemanemu przyjacielowi pisarza? A jednak odczuwam wewnętrzną potrzebę pisania o niej, chociaż moja wiedza o sprawach, które ich łączyły jest bardzo niezadowalająca.
Moje wspomnienie o Andrzeju, te kilka stron, które postanowiłem nakreślić z nadzieją, że kiedyś staną się interesującym źródłem dla badaczy jego twórczości, młodych doktorantów i eseistów, poszukiwaczy literackich staroci, więc to wszystko byłoby niepełne, gdybym nie napisał o żonie Andrzeja. Więcej – gdybym nie poświęcił jej osobnego rozdziału.
Osobny rozdział na żonę, jeśli tak można powiedzieć, to pomysł nieco kontrowersyjny, bo jeśli piszemy o człowieku, to żona nigdy nie może być osobnym rozdziałem. Osobne rozdziały zarezerwowane są raczej dla kochanek i innych ulotnych miłości. W zależności od mniej lub bardziej utajonych skłonności pisarza taki rozdział o kochankach może mieć jedną, dwie czy wiele bohaterek. Można w nim napisać o śladach, jakie kochanka pozostawiła w wierszu czy na jednej stronie, odnaleźć ją w jakiejś bohaterce, wspomnieć o zrujnowanym życiu psychicznym pisarza i jego miłości.
Żonom nie powinno się jednak poświęcać osobnego rozdziału. W zależności od naszej techniki pracy i zainteresowań powinniśmy wspominać je w całej książce albo w ogóle. Wszystko albo nic. Tyle żonę łączy z Bogiem, że nie da się jej zamknąć w jednym rozdziale – trzeba za to pisać, jak się przewijała, przemykała, jak ją obserwował i jak znikała.
Elsie zasługuje jednak na osobny rozdział. Nie dlatego, żeby była gorsza od innych żon, które nie mają swoich rozdziałów i nie dlatego, że da się jej osobę zamknąć w odrębnej części książki. Trudno mi to wyjaśnić wprost.
+++
- Mam temat – mówił Andrzej w czasie jednej z moich wizyt. Jedliśmy wtedy na tarasie jego domu jabłka. To były chyba koksy, ostatnie owoce, jakie zbierał jesienią.
- Czyli znowu piszesz – zauważam z nadzieją i patrzę w jego oczy, myślę, że jak zwykle kłamie i jak zwykle nie może pisać, bo powiedział już wszystko w tej jednej książce, którą wydał wiele lat temu. Więc mówi tak tylko jak to przystoi w jego środowisku.
- Nie, nie piszę – pierwszy raz powiedział szczerze i rozparł się wygodnie na krześle. – Tak tylko mówię, bo mam temat, gdybym jednak zaczął znowu pisać. Więc jakby co, to znowu coś siedzi we mnie, ale jakoś nie wybiera się na powierzchnię, drzemie tak sobie w środku, pochrapuje i czasem tylko przewróci się z boku na bok.
I wtedy podeszła do nas Elsie ze świeżo zaparzoną herbatą. Nalewała do poobijanych filiżanek i rozdawała ciastka anyżkowe.
- Jedna książka to jednak mało na wielkiego pisarza. Nawet, jeśli jest ona summą i nawet jeśli ściąga ona na tę twoją wieś wiedeńskie studentki – mówiąc to, patrzyłem na Elsie i nie wiedziałem, czy cokolwiek rozumie z nasze rozmowy. – Gdyby to chociaż była gruba książka, z ciężarem Manna albo Dostojewskiego.
- Wiedeńskie studentki, powiadasz. Właściwie to była tylko jedna. A ja to powinienem pisać wiersze. – I wstał. Elsie poszła zaparzyć jeszcze jeden dzbanek herbaty.
+++
Wiedeńska studentka też odwiedziła Andrzeja po raz pierwszy jesienią. Gdzieś tak po ostatnim zbiorze tymianku, thymus vulgaris. On lubił macierzankowy zapach, a ona jesienne słońce i te ostatnie chwile na zrobienie dobrze naświetlonej fotografii.
Kiedy tymianek kwitnie po raz drugi i daje te swoje wrześniowe kwiaty, wiadomo, że wszystko ma się już ku końcowi. Ogrodowe krzesła stają się nagle niewygodne, człowiek się na nich wierci i nie znajduje dobrej dla siebie pozycji. Bierze książkę i wchodzi do domu. Słychać wrony.
Studentka chciała zrobić obszerny wywiad, miała gotowe notatki i puste kartki do zapełnienia. Andrzej podobno nie wzbraniał się i nie chował po swojemu. Siadał z nią chętnie, najpierw na ogrodowej wiklinie, później w ciężkich bibliotecznych fotelach, tylko nie chciał mówić. Obracał w palcach zdrewnianą łodyżkę tymianku.
- Tymol i karwol – podobno tylko tyle powiedział w ciągu kilku dni upartych prób zrobienia wywiadu. – Tymol i karwol, takie olejki. Są w tymianku. – Sięgnął po tym po książkę z póki i czytał. Ona chciała wstać i odejść, a on sennie mówił: – Pani zostanie, tak jest dobrze.
I tak Elsie została w tym domu.
CDN
Przeczytaj wcześniejsze fragmenty powieści
Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!