Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Przemysław Dakowicz: Hortus conclusus

Przemysław Dakowicz: Hortus conclusus

W tajnych dołach kwatery "Ł" pod "oficjalnymi" grobowcami spoczywają ciała bohaterów antykomunistycznego ruchu oporu z lat 40. i 50.


W poniedziałek 13 maja rozpoczęła się druga tura prac ekshumacyjnych na Wojskowym Cmentarzu Powązkowskim. W tajnych dołach kwatery "Ł", pod "oficjalnymi" grobowcami na powierzchni,  spoczywają ciała bohaterów antykomunistycznego ruchu oporu z lat 40. i 50. Dobywamy ich szczątki, by odbudować własną pamięć i tożsamość.

Hortus conclusus

Ja, Vigilius Lodziensis, stróż nocny

niedosypiający w Polsce, czyli nigdzie,

w bezsennym zwidzie szarawej

godziny, kiedy zmierzch głowy

zdejmuje gipsowym aniołom, w ogród

wstąpiłem i przemierzając puste ścieżki,

szukałem dla siebie kwatery. Żywe,

rozgłośne jest ciało miasta, lecz intra

muros tylko cisza z tobą gadać będzie.

Krokiem bieżałem śpiesznym, bo wieczór

wchodził i znikał, zapadał się widzialny

świat. Śnieg skrzypiał mi pod butem,

mróz skubał kości, myśl w te się układała

słowa: gdzież ci kwatery? gdzie domu,

posłania, leża, barłogu? tu cisza bieli,

szmery mroku, tu pusty sklep, licha spelunka

ze stalaktytem mrozu u szarej powały,

u czarnego sufitu, pod drżącym niebem

Północy, pod zimną ścianą Wschodu.

Mimo to szedłem, krokiem szedłem żwawym

tam, gdzie kolumny, stelle, architrawy

pod czapą śniegu rosną z nagiej ziemi,

tam biegłem, śpiesząc zwodzonymi

mosty, kobiercami kwiatów zgniłych,

niewidzialnych, których korzenie, snem

zmorzone, pod ziemią rosły, tam, w ziemi,

się grzały, byłem niesiony, w śnieg

się zapadałem, bo noc zapadła, mało co

widziałem, lecz droga moja tak mi była

znana, że z zawiązanym okiem trafiłbym

po zmroku, gdyby za rękę ktoś mnie

powiódł w ciszy. Taka to podróż była

niesłychana, taka pielgrzymka, nocna

eskapada pod senną chmurą, w zaspach,

w zapomnieniu, wędrówka blada, z biodrem

przetrąconym, z kością skubiącą, z szczękającą

szczęką, z zębem spróchniałym, ze zwichniętą

ręką, z nogą złamaną, wleczoną po lodzie,

w ciemnościach, w ciszy, o głodzie i chłodzie,

bez przewodnika, z astrolabium żalu, z solą

w krwawym oku. A przecie szedłem

w całunowej bieli, w wieczornym kirze,

z lampką pamiętania w kwaterę brata

mego, w moje własne leże, w pielesze

zimne, zmarzlinami skute, w dół śmiechu,

w dom ten bezdomny, w zapomnienia ściany.

Biegnąc pytałem: czyli brat twój cały?

czy ci się brata krzyki nie zwidziały,

czy ci się jęki nie śniły w ogrodzie,

gdy słońce grzało, gdy nad łąką leśną

motyl polatał i kwiat woń rozsiewał?

czy żyjesz jeszcze, czy wchodzisz

do grobu? Lecz dążyłem dalej, pewien,

że wołano, a mnie być przyszło stróżem brata mego.

A brata miałem, bracia, szalonego, brata,

co życie postawił na szali i życie przegrał,

ale je ocalił, a będąc martwy żył i wołał

gromko, bym bieżał, pędził, szukał go

po zmroku, wstrząsany łkaniem, z solą

w krwawym oku. Sam głowę chciałem

złożyć gdzieś pod krzakiem, na zimnej płycie,

w glinie, pośród liści, gdzie jeż samotnik

wydeptuje ścieżki, gdzie kret tunele

w czarnej kopie ziemi, zając w korzenie

stuka i wiewiórka w szeleście mieszka,

stale będąc w ruchu. Szedłem przez ogród,

a nie mogłem znaleźć domostwa brata i własnej

kwatery. I wydał mi się ogród labiryntem

(mosty zwodzone i zwodzeni stróże),

chodziłem w kółko, miałem coś z błędnikiem,

ziemia nade mną zamknęła się z hukiem

i głos przemówił: mieszkamy tu w dole,

w powietrzu znajdziesz nas, znajdziesz

i w wodzie, w ogniu, w pogoni wiatru,

w drzew skrzypieniu, mieszkamy nigdzie,

nasz barłóg w ciemności, szumią nasze kości

w poszyciu leśnym, z łąką dobrą w zgodzie

żyjemy tu, warstwa na warstwie. Biegłem,

śpieszyłem, brnąłem w kopne śniegi, w błędne aleje,

w ścieżki rozwidlone, w ciemność, zbyt ciemną

dla poszukiwaczy, przez powalone pnie, błotne

kałuże, przestrzenie ciasne, okna blindowane,

w krzyki i płacze, w podzwanianie kluczy,

w judaszu srebrnym w krwawe oko nocy,

w ziemiste ciała, w zatrzaśniętą bramę

i w miasta żywą, rozjątrzoną ranę.


Wiersz z cyklu Łączka, opublikowany w najnowszym numerze krakowskich "Arcanów".


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.