Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript

Tad9: 1977

Tad9: 1977

Z propagandą to jest tak: na początku język propagandy tryska optymizmem


Z propagandą to jest tak: na początku język propagandy tryska optymizmem

„My, Polacy, mamy problem z wolnością. Umiemy za nią tęsknić i o nią się bić, ale nie potrafimy się nią cieszyć. Gdyby część polskiej prawicy brać poważnie, musielibyśmy uznać, że nadal tkwimy pod zaborami, w "niemiecko-rosyjskim kondominium", że targowica, zdrada i hańba! Uszy puchną, głowa boli. Nie wolno poddawać się propagandzie klęski i narodowemu masochizmowi. Nie ma zgody na sączenie jadu i obrzydzanie ojczyzny - zwłaszcza że za oknem wreszcie wiosna” - tako rzecze Jarosław Kurski i to na łamach „Gazety Wyborczej”. Wybrzydzanie na „obrzydzanie ojczyzny” na łamach akurat tego pisma może wydawać się wręcz jakąś perwersją, ale to pozorny paradoks, ponieważ Kurski „ojczyzną” nazywa III RP. Dobrze, ale o co w tym wszystkim chodzi? Już wyjaśniam: chodzi o wyciągnięcie z domów „patriotów III RP” - Kurski nagania uczestników do operacji „Orzeł może!” firmowanej przez Bronisława Komorowskiego. Operacja potrwa blisko miesiąc (2 maj – 4 czerwca), a ma ją rozpocząć „wielki marsz”, na czele którego nieść będą białego orła z czekolady. Cóż, czekoladowy orzeł na koniec zostanie pewnie zeżarty, a następnie...., ale mniejsza o to, co będzie następnie, niemniej chciałbym zobaczyć przedstawicieli establishmentu III RP pożerających orła, bo byłby to obrazek o dużym potencjale symbolicznym. Ale skończmy te niesmaczne(?) żarty, bo w tle mamy rzecz poważną: oto establishment najwyraźniej naraz potrzebuje obywateli do czegoś więcej, poza płaceniem podatków. Jest to dający do myślenia symptom, albowiem potkomunistyczna „elita” jest w zasadzie samowystarczalna - stworzyła sobie w swoim kółku własne „społeczeństwo obywatelskie” i reszta ludności jest jej zbędna. Ostatecznie kulturę uprawiają znajomi „Obywatele Kultury”, praw człowieka strzeże zaprzyjaźniona „Fundacja Helsińska”, oburzają się koncesjonowani „Oburzeni”, okupują patentowani „Okupujący”, a otwartość ma w pieczy zakumplowana „Otwarta Rzeczpospolita”. itd., itp., słowem - „swój do swego, po swoje”. W wymiarze wewnętrznym takie „społeczeństwo obywatelskie” świetnie zaspokaja potrzeby towarzyskie, w wymiarze zewnętrznym sprawdza się nieźle jako narzędzie zaczepno-obronno-pedagogiczne, więc nie ma co przesadzać z organizowaniem mas, zwłaszcza, że masy mogłyby się zorganizować przeciw establishmentowi. Jest to straszna wizja i dlatego „modernizacją” zwie się więc w III RP działania na rzecz rozmontowania tych platform, na których mogłoby dojść do antyestablishmentowej mobilizacji, nie ważne przy tym, czy idzie o platformę narodową, religijną, "klasową", czy wszelką inną, albowiem - zaprawdę powiadam wam - gdyby Polacy na platformę mobilizacji wybrali sobie tradycje spółdzielni mleczarskich, to w „GW” zaczęliby drukować teksty o tym, jakie to straszne rzeczy znajdowała w przedwojennych mleczarniach ówczesna inspekcja sanitarna.

Tak jest w okolicznościach zwanych przez establishment „normalnymi”, zdarzają się jednak chwile, w których postkomunistycznej elicie jednak przydałoby się poparcie masowe i spontaniczne. Dość przypomnieć sobie lata 2006-2007, kiedy to nieboszczyk Geremek głowił się jak wywabić ludzi z domów, a „Wyborcza” drukowała frazy typu: „ W dojrzałej demokracji podejmowanie decyzji politycznych "pod presją" protestujących jest częścią procesu politycznego. Polityki nie uprawia się tylko w parlamentach. Często uprawia się ją na ulicach”. Przeczytacie dziś coś takiego „Gazecie Wyborczej”? Nie przeczytacie, bo to są wyjątki, występujące wtedy, gdy ktoś obcy zakręci się w okolicach bezpieczników systemu, takich jak URM, prezydentura, NBP, media publiczne, Trybunał Konstytucyjny, co ważniejsze kurki z pieniędzmi itp., itd... Słowem – kiedy „zagrożona jest demokracja”. Dotąd jednak, takie alarmowe sytuacje występowały w III RP od wielkiego dzwonu, powiedzmy – raz na 15 lat. A tu proszę: od ostatniego alarmu nie mija nawet dekada i proszę: establishment znów pożąda widoku sojuszniczych tłumów na ulicy! Można z tego wnosić, że spodziewają się tam czegoś nieprzyjemnego. Czasem to pożądanie przyjaznej masy przybiera zresztą formy wzruszająco-groteskowe, jak to było w przypadku „Euro 2012”, kiedy mrowiu ludzi w „strefach kibica” przypinano na siłę kontekst polityczny. I tak na przykład w „Polityce”mogliśmy wyczytać, że w czasie „Euro”: „...na placach, ulicach i w pubach manifestowały swoją radość i przyjazność grube tysiące nie tylko przecież kibiców, po prostu ludzi pragnących być jeszcze bardziej w Europie z innymi, a nie maszerować w nienawistnych pochodach albo przeciwko, albo za czymś”. .. Więc niby było wesoło, ale jednak w języku panów z „Polityki” zalągł się robak schyłku. Bo z propagandą to jest tak: na początku język propagandy tryska optymizmem – jest postęp, są sukcesy, jeszcze jeden wysiłek i będziemy u kresu drogi... Z czasem pojawiają się przejściowe (rzecz jasna) trudności, język puchnie, mnożą się przymiotniki - sukcesy stają się „jeszcze większymi” sukcesami, a postęp - „dalszym postępem” i to dokonywanym na przekór odrodzonym naraz wrogom, którzy szydzą i judzą (opozycjoniści bowiem zwykle „szerzą podejrzliwość grają na lękach, wzbudzają wrogość do obcych i inaczej myślących, wyrzucają oponentów poza nawias polskości”, oraz „chcą jątrzyć, siać niepokój i nieufność” - by zacytować pana Stasińskiego z „GW” oraz pana Karkoszkę z warszawskiego KW PZPR). Propagandy etap ostatni to już ordynarna „realpolitik”: wiemy, że jest do dupy, ale takie są prawda, uwarunkowania...

Tak to wyglądało za PRL-u, a nieodrodna córa „Polski Ludowej” jaką jest III RP zdaje się podążać za panią matką i jesteśmy chyba na etapie „dalszego postępu”, skoro okazuje się, że w Europie można nie tylko być, ale też „być jeszcze bardziej”. Swoją drogą ciekawe jak wygląda najwyższy stopień „bycia w Europie”, ale może i tego się wreszcie dowiemy. Choć niekoniecznie, bo znaki wskazują, że establishmentowi zaczynają przyspieszać zegarki i szybko możemy znaleźć się na etapie „realpolitik”. Oni zwyczajnie mają coraz mniej do zaoferowania, albowiem kończą się zasoby łagodzące odbiór postkomunizmu, a szerokiej warstwy społecznej (owej mitycznej „klasy średniej) zainteresowanej w podtrzymywaniu systemu jak nie było, tak ni ma... Co prawda „klasą średnią” ogłoszono tzw. lemingi i z ust postkomunistycznych publicystów wyrywa się coraz częściej krzyk: „Lemingi! Brońcie nas!!”, ale przecież wszyscy wiedzą, że to lipa. Normalna klasa średnia ma bowiem to do siebie, że jej sytuacja jest ugruntowana i stabilna, a o lemingach tego akurat powiedzieć się nie da i niech tylko kryzys mocniej zajrzy im w oczy, a pewnie z miejsca odwrócą się do III RP kuprami. Jest to więc sojusznik niepewny i warunkowy, no, ale i po takiego warto sięgnąć w niepewnych czasach. Ano, cóż - „zobaczymy kto ma lepszego wuja”, mawiał oberlejtnant von Nogay w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka”, a ja powiem: zobaczymy, kto ma lepsze tłumy...

PS

A skąd ten „1977” w tytule” - zapyta jakiś czytelnik. A tak mi się aktualna sytuacja kojarzy z tym, mniej więcej rokiem, choć analogie historyczne to zawsze rzecz dość ryzykowna.

Tad 9

Tekst opublikowany na Salon24.pl


Czy podobał się Państwu ten tekst? Jeśli tak, mogą Państwo przyczynić się do publikacji kolejnych, dołączając do grona MECENASÓW Teologii Politycznej Co Tydzień, redakcji jedynego tygodnika filozoficznego w Polsce. Trwa >>>ZBIÓRKA<<< na wydanie kolejnych numerów naszego tygodnika w 2024 roku. Każda darowizna ma dla nas olbrzymie znaczenie!

Wpłać darowiznę
100 zł
Wpłać darowiznę
500 zł
Wpłać darowiznę
1000 zł
Wpłać darowiznę

Newsletter

Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowościach, aktualnych promocjach
oraz inne istotne wiadomości z życia Teologii Politycznej - dodaj swój adres e-mail.