Wojciech Stanisławski: Wybór Rzymu. Recenzja najnowszej książki Marka A. Cichockiego

„Północ i południe" to książka, która służyć może za dojrzały manifest środowiska „polskich republikanów”. Jest zarazem najgłębiej osobista – pisze Wojciech Stanisławski o najnowszej książce Marka A. Cichockiego w tygodniku „Sieci”.

Absolutyzacja róży wiatrów, czyli rozważania o „osiach i kierunkach rozwoju”, grozi zwykle grubymi uproszczeniami. Oczywiście nie przestaje cieszyć karta z głośnego „The Atlas of Prejudice” Janko Cvetkova za­tytułowana „20 pomysłów na podział Europy”, na której nasz biedny kontynent poddawany jest dyssekcji wzdłuż linii dzie­lących entuzjastów oliwy i masła, ziemniaków i pomidorów, ale także euforii i melancholii, rewolucji i tradycji, szeptów i krzyków, aż wreszcie kontur Europy wygląda niczym wykrój płaszcza na watolinie.

Wiele u Cvetkova prawd anegdotycznych, ale i ponadcza­sowych, kiedy jednak ktoś zaczyna zbyt serio mówić o historii i kierunkach, zwykle kończy się to kursem geopolityki dla gimbazy: na pierwszych zajęciach mowa o Haroldzie Mackinderze i koncepcji „Heartlandu”, na drugich – o kilku ma­lowniczych przypadkach konfliktów ludów Morza i Lądu, a trzecich zajęć albo nie ma, albo rozpoczyna się na nich nabożną lekturę pism Aleksandra Dugina.

Tyle że tym razem jest inaczej. „Północ i Południe” uka­zuje się w serii „Życie codzienne idei” i myślę, że będzie przedmiotem rozmów i cytowań co najmniej równie często jak prace kilkorga znanych autorów – by wymie­nić bodaj „Wojny kultur”, „Bilet do nowoczesności” czy „Śmierć rycerza na uniwersytecie” – które ukazały się w tej serii w ubiegłych latach. To książka, która służyć może za dojrzały manifest środowiska „polskich repub­likanów”, uparcie odwołujących się do tradycji I Rzeczypospolitej – nie w sensie przecież taniego delektowania się uciechami sarmatyzmu, lecz dostrzeżenia wysiłku i odwagi twórców ładu politycznego, który nadał formę światu od Krakowa po Kijów. Namysł nad formą, lęk przed zredukowaniem chrześcijaństwa do totemu, postrzeganie własnego państwa jako „najbardziej oczywistego instrumentu kształtowania włas­nego życia” – to tropy, po których nie sposób nie rozpoznać tradycji republikańskiej w jej najnowszym warszawskim wariancie. 

Autor nie ucieka się do taniego delektowania się uciechami sarmatyzmu, dostrzega natomiast wysiłek i odwagę twórców ładu politycznego I Rzeczpospolitej, który nadał formę światu od Krakowa po Kijów

Z drugiej jednak strony jest to książka najgłębiej osobista, nie tylko w sensie odwoływania się przez autora do własnych doświadczeń, nawet urazów, lecz przede wszystkim za sprawą niezwykłej zdolności prowadzenia lektury i wykładu na kilku poziomach. Czasem będzie to próba odczytania „Kroniki” Wincentego Kadłubka nie tyle wbrew mediewistom, ile obok nich: nie idzie przecież Cichockiemu o kolacjonowanie za­chowanych manuskryptów, lecz o dostrzeżenie, jak Kadłubek i jego krąg mogli rozumieć możliwość wpisania Polski w Eu­ropę: na jakich warunkach, pod czyim przewodem. Czasem, jak w najciemniejszym, najbardziej poruszającym szkicu „Smoleńsk. Ziemia przeklęta”, jest to rozważanie o „pokusie Wschodu”, o bezradności Polski, o Wschodzie jako o stale ży­wej perspektywie „katastrofy, jatki, śmierci”. Niemal zawsze na warsztacie pojawiają się tytuły szanowane, lecz trochę zapomniane, które nagle – czy będą to „Czerwone tarcze”, czy „Srebrne orły” – okazują się zawierać pomysł na wytłuma­czenie współczesności; co nie znaczy, że na rozwiązanie. Niemal zawsze w tle – jako perspektywa, cel, czasem ogniwo, z którego płynie podstawowe, organizujące Polskę napięcie – pojawia się Rzym. Rzym, to jasne, dziesiątków wcieleń, Rzym feniks odradzający się z marmurowych rumowisk. W ostatecznym jed­nak rachunku jest to jednak „Rzym republikański”, „Rzym podręcznikowy”, Rzym jako pamięć formy.

Miewamy z nim kłopot. Niewielu było bezpieczniejszych bohaterów satyr i humoresek niż „nauczyciel filologii klasycznej”, star­szy, zagubiony pan w muszce i w ka­loszach. Nie żałowali mu szczutków ani Wiktor Gomulicki, ani Mrożek: ba, Jan Parandowski, sam niespe­cjalnie może entuzjastyczny wo­bec współczesności, odwinął się, szkicując w „Zegarze słonecz­nym” kostycznego profesora gimnazjum z przydomkiem Doksa. Wielbicielom antyku w literaturze polskiej XX w. dane były śmieszność, bez­radność, w najlepszym razie tragizm jak w rysach bezimiennego „profe­sora Gila” z Miłoszowego „Zdobycia władzy”, z łaski potężnych tłumaczącego na gruzach Warszawy i nad mogiłą zabitej w powstaniu córki Tukidydesa. Sam Herbert przez lata upupiany klasycyzmem odwinął się wresz­cie w pamiętnych „Przemianach Liwiusza”, przeciwstawiając „łacinnikowi z kolekcją cnót pod wytartym tużurkiem” nowe od­czytanie Liwiusza przeciwko Liwiuszowi, w obronie „ludów startych na proch”. Pisał to z mściwością i determinacją obywatela Pol­ski zniewolonej, który wiedział już, w roku 1983, że „w mieście nad zimnym morzem” wybuchł pożar, od którego runie imperium.

Marek A. Cichocki nie pisze jednak o imperium – jak chciałby może miłosier­nie niepamiętany przeze mnie z nazwiska recenzent „Wyborczej”, który ósmy rocz­nik „Teologii Politycznej” zatytułowany „My, Rzymianie” (rocznik, z którego wywo­dzi się jeden ze składających się na „Północ i Południe” szkiców) uznał za dowód na tęsk­noty polskiej prawicy republikańskiej do fa­szyzmu... Pisze – i wolno to chyba traktować jako deklarację autora, ale i środowiska – że „Polska jest zdolna do wielkości (…) i może być po prostu sobą przede wszystkim wtedy, kiedy jest w stanie wpisać siebie w podsta­wowy, pradawny podział między Północą a Południem. Spada natomiast w niebyt, staje się ofiarą i przedmiotem nacisku sił zewnętrznych wówczas, gdy zostaje umiesz­czona na linii podziału Wschód-Zachód”.

„Któregoś dnia poczuliśmy na podniebie­niach chłód. Tego dnia zaczęliśmy czytać Homera” – napisał Parandowski w ostatnich zdaniach wspomnienia o Doksie, oddając mu sprawiedliwość. Podobny chłód czeka czytelników tej książki.

Recenzja pochodzi z tygodnika „Sieci” nr 20 (285) 2018. Publikujemy ją za uprzejmą zgodą redakcji.

Polnoc i Poludnie Marek A Cichocki124

Zapraszamy do zakupu książki Marka A. Cichockiego w księgarni Teologii Politycznej