Wojciech Kunicki: Czytajmy Tomasza Manna

Trudno powiedzieć, który Mann jest autentyczny, a który nie: czy ten piętnujący demokracje zachodnie, a zwłaszcza „literatów cywilizacyjnych”, czy nawrócony demokrata w roku 1922? W wypadku takiego mistrza słowa podobne pytania wydają się wręcz niestosowne – pisze Wojciech Kunicki w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Tomasz Mann i dzieje niemieckiej duszy”.

Powodów, żeby go czytać, jest co najmniej kilka. Pochylmy się nad nimi. Przede wszystkim jest interesujący jako Niemiec. Powinniśmy interesować się naszymi sąsiadami wtedy, kiedy są sobą, a nie udają, jak na przykład teraz, demokratów czy patriotów konstytucyjnych. Wedle recepty samego Tomasza Manna: „Można być w najwyższym stopniu niemieckim, a przy tym w najwyższym stopniu antyniemieckim” [1]. Pisarz wyjaśnia paradoks narodu będącego sobą i niebędącego sobą jednocześnie:

Ależ nie! Nie jest to nieniemieckie, jest tylko zdumiewającym, godnym uwagi przykładem tego, jak daleko posunąć się może Niemiec we wstręcie do samego siebie i wyobcowaniu, w kosmopolitycznym hołdownictwie i samobiczowaniu, dziś w pobismarckowskich Niemczech. Może właściwe byłoby twierdzenie, że struktura jego ducha jest nienarodowa. Jest jednak taka jedynie o tyle, o ile, albo raczej w takim stopniu jak – nie jest niemiecko narodowa, ale francusko narodowa: i to tak doskonale, że w spokojniejszym czasie sprawiałoby prawdziwą przyjemność studiowanie na jego przykładzie wszystkich szczodrobliwości, wrażliwości, dziecinad i złośliwości francuskiego charakteru narodowego […][2].

Bez wsparcia ludzi takich jak Ty, nie mógłbyś czytać tego artykułu.
Prosimy, kliknij tutaj i przekaż darowiznę w dowolnej wysokości.

Czy coś się w tym względzie zmieniło od roku 1915, kiedy w trakcie I wojny światowej powstawały Rozważania człowieka apolitycznego (1918)? Wszak dziś Niemcy, którzy po raz drugi otrzymali narzuconą demokrację od Amerykanów, na tyle się uwewnętrznili, że wierni „opublikowanej opinii” intelektualiści, uznając siebie za wzorowych demokratów, gardzą plebejskim i rzekomo antydemokratycznym Trumpem, natomiast pani kanclerz swoją polityką migracyjną marzy o stworzeniu w Niemczech lepszego wydania Ameryki. Czytajmy zatem Manna, który, choć od roku 1938 obywatel amerykański, precyzyjnie ocenił stan ducha niemieckiego, a jego ocena pozostaje istotna do dziś. Jest jeszcze kolejny powód, żeby czytać Tomasza Manna. Nikt celniej od niego nie naszkicował wizerunku „literata cywilizacyjnego”, postaci jakże nam dziś dobrze znanej z korytarzy Brukseli i rodzimych instytucji tak zwanej kultury:

Świadomość, że trwa po stronie „postępu”, ujawnia najwyraźniej etyczną pewność samego siebie, radykalną i sztywną, a w końcu uwierzy, że jest w stanie nobilitować pospolitość po prostu dlatego, że nią się posługuje. To jest jej (tej świadomości) usprawiedliwienie.

Ta arogancja krytycznego rozumu została przedstawiona w karykaturalnej postaci Settembriniego – czystej wody literata cywilizacyjnego – w Czarodziejskiej górze, kiedy „chudy literat” liberalnych idei epatuje bohatera swoją bezradną śmiesznością w konfrontacji ze spiżowymi szalami wielkiej wojny, które majaczą na horyzoncie europejskim. Oczywiście, Mann stał się demokratą, zaakceptował republikę, podobnie jak gotów był do pewnego momentu zaakceptować reżim Hitlera, ale nie o to tu chodzi: czy człowiek harmonizuje z mocami swojej epoki, czy im się przeciwstawia, a literatura niemiecka zna w XX wieku cały szereg nawróceń, prowadzących od okopów wojny i amoralnego nihilizmu do ołtarza świątyni katolickiej. Już po nawróceniu będzie w licznych tekstach łączył to, co racjonalne w świecie zachodniego ducha, z tym, co głębinowo nieracjonalne w tradycji ducha niemieckiego – Freuda i Novalisa:

To, co w sposób niewłaściwy określano jako „panseksualizm” freudowski, jego nauka o libido zatem, jest, krótko mówiąc, pozbawioną mistycyzmu romantycznością, która stała się jedną z dziedzin nauk przyrodniczych[3],

racjonalizował w duchu mieszczańskim szaleństwa podświadomości Wagnera z jego mieszczańskim mistrzostwem cyzelatora norymberskiego, stąd jego esej o Wagnerze wybrzmiewa w klarownym zdaniu: „Pozostaje człowiek, owoc jego walki, jego dzieło. Zadowolmy się czcią dla dzieł Wagnera jako potężnego i wieloznacznego fenomenu życia Niemiec i Zachodu, które po wsze czasy będą źródłem najgłębszych bodźców dla poznania i sztuki”[4].

Kolejnym powodem nakazu lektury Tomasza Manna jest jego kultura, w każdym sensie i każdym aspekcie. Także homoerotycznym. Od niego mogą się uczyć dziś plakatowi krzykacze plebejskich ideologii gejowskich, jak mówić subtelnie o Erosie przyjaźni męskiej, jak w eseju sławiącym wolę demokracji romantyka Novalisa i amerykańskiego republikanina Walta Whitmana: „Tymi pieśniami, tą atletyczną miłością chciał «kontynent uczynić niepodzielnym, nieśmiertelnym, bosko-magnetyczne krainy» stworzyć zamierzał, «nierozłączne miasta, splecione wzajemną miłością»”[5]. Ten niesamowicie subtelny wątek pojawia się we wszystkich utworach wielkiego epika: w Czarodziejskiej górze (1924) jako fascynacja madame Chauchat, będąca wspomnieniem homoerotycznych fantazji młodzieńca, w Śmierci w Wenecji (1912) z kolei jako fascynacja starego artysty przeżywającego zaślubiny Erosa z Thanatosem, w Józefie i jego braciach (1933–1943) jako obraz hebanowego ciała młodego Jakuba Izraela, czy w Wyznaniach hochsztaplera Feliksa Krulla (1954), który homoerotyzm prezentuje w arcysubtelnym przebraniu miłości do kobiet. Żyje w tym wszystkim idea androgynizmu, stopienia męskości i kobiecości, której oddani byli klasycy weimarscy, Goethe i Wilhelm von Humboldt, uznając to zjednoczenie płci za wyraz doskonałego człowieczeństwa.

Trudno powiedzieć, który Mann jest autentyczny, a który nie: czy ten piętnujący demokracje zachodnie, a zwłaszcza „literatów cywilizacyjnych”, czy nawrócony demokrata w roku 1922? W wypadku takiego mistrza słowa podobne pytania wydają się wręcz niestosowne. Komitet Noblowski, chcąc uniknąć polityzacji, podkreślił dobitnie, że nagrodę Tomasz Mann otrzymał za genialnych Buddenbrooków (1901), z kolei sam autor nie szczędził w tym czasie z jednej strony wyznań wiary w nielubianą wręcz powszechnie republikę, z drugiej zagłębiał się w studnię mitycznego czasu, docierając do początków kultury i religii w Historiach Jakubowych. Gdybyśmy mieli cały tekst Rozważań człowieka apolitycznego, wówczas skonstatowalibyśmy zdumiewające podobieństwa z dziełem drugiej, demokratycznej fazy, które wynikają ze zdolności syntezy kulturalnej, łączącej irracjonalizm z racjonalizmem, cielesność z umysłowością, romantyzm z oświeceniem, republikańskiego ducha z duchem wiecznego protestu, o którym tak dobitnie pisze w swoim wczesnym dziele.

Mann uznawał Niemców za naród dobry, uwiedziony przez szatana, a to uwiedzenie spotęgował jeszcze uwrażliwiający żywioł muzyki, który jest najwłaściwszą ekspresją ducha niemieckiego

Jego stosunek do Niemiec cechowała miłość. Uznawał Niemców za naród dobry, uwiedziony przez szatana, a to uwiedzenie spotęgował jeszcze uwrażliwiający żywioł muzyki, który jest najwłaściwszą ekspresją ducha niemieckiego, co pisarz z wirtuozerią ukazał w Doktorze Faustusie (1947). Dlatego jego dzieło przenika idea wspomnianej syntezy, nieulegania muzycznej fascynacji melosem, elementem irracjonalnym, niewyrażalnym rozumowo, a to za sprawą technik literackich, ale też docierania za pomocą owej muzyczności (np. techniki motywów przewodnich, które czerpał w równej mierze od Tołstoja i Wagnera) do głębin, do jakich nie zdoła dotrzeć słowo – literatura. Jest to bardzo niemiecka synteza, nieznana wirtuozerii literatury, jaka powstaje w krajach romańskich, zwłaszcza we Francji, synteza fascynująca, niepokojąca. Niemcy były dla Tomasza Manna problemem, pogodzony z nimi i skłócony, zastanawiający się do 1936 r. nad powrotem do Niemiec i głoszący w BBC mowy mające osłabić morale Niemców[6] – wprawdzie jako obywatel amerykański, piętnowany jednak przez Brechta z powodu tych mów, które towarzyszyły nalotom na niemieckie miasta, po wojnie sprzeciwiał się przyjęciu Niemiec do PEN Clubu, pisząc swoje ostatnie, dogłębnie niemieckie dzieła, w tym wspaniałą legendę o Gregorjusie na kamieniu, opowiedzianą w średniowieczu przez Hartmanna von Aue, zreinterpretowaną przez Manna w duchu romantycznej psychoanalizy, opowiedzianej muzyczną i muzykalną prozą (Wybraniec, 1951). Czytajmy zatem Tomasza Manna: jeśli pragniemy pięknego stylu, jeśli zechcemy poznać Niemcy, jeśli zechcemy zrozumieć „jego czasy”.

Wojciech Kunicki

***

[1] T. Mann, Betrachtungen eines Unpolitischen, Berlin 1922, s. 20.

[2] Tamże.

[3] T. Mann, Moje czasy. Eseje, wyb. H. Orłowski, tłum. W. Kunicki, Poznań 2002, s. 227.

[4] Tamże, s. 310.

[5] Tamże, s. 164.

[6] T. Mann, Niemieccy słuchacze. Przemówienia radiowe z lat 1940–1945, tłum. M. Łukasiewicz, Wrocław 2018.

Belka Tygodnik588