Łukasz Warzecha: Sikorski – rzecznik umiarkowania?

Radosław Sikorski zachwala własny realizm, a na pytanie, czym on właściwie jest, odpowiada: tym, co robię

 

 

Radosław Sikorski zachwala własny realizm, a na pytanie, czym on właściwie jest, odpowiada: tym, co robię

W swoim exposé Radosław Sikorski zaskoczył. Nie świeżością tez lub przenikliwością – tego w jego wystąpieniach nigdy nie było – ale interdyscyplinarnością. Aby dowieść opozycji, jak bardzo jest beznadziejna i jak fatalnie sprawowała władzę, poszerzył zakres swojej informacji o sprawy, należące do kompetencji innych członków Rady Ministrów – np. wykorzystanie pomocy europejskiej albo budowa dróg.

Radosław Sikorski nieustannie przedstawia się jako rzecznik umiarkowania, realizmu i przeciwnik emocji, ale w jego tyradach przeciwko opozycji trudno emocji nie odnajdywać. Chyba że jest to nieudolna próba uwiarygodnienia się w oczach lidera jego partii (coś w stylu „dotknięcia geniuszem przez Boga” w wykonaniu Sławomira Nowaka). Sikorski stosuje zresztą starą i doskonale znaną metodę erystyczną: zapewne doskonale wiedząc, jakie naprawdę są zarzuty opozycji, nie polemizuje z nimi, ale z ich karykaturą, którą sam stwarza. Temu służą całe akapity, poświęcone wyjaśnianiu, że „plemienne czy sekciarskie pohukiwanie to jeszcze nie patriotyzm” lub że „obnoszenie się z opacznie rozumianym honorem też nie budzi podziwu”.

Faktycznie, gdyby zastrzeżenia opozycji do polityki zagranicznej, realizowanej przez Sikorskiego, miały wyłącznie taki właśnie – bezmyślnie emocjonalny – charakter, można by warunkowo przyjąć jego argumenty. Tak jednak nie jest, choć język, jakim PiS krytykuje polską politykę zagraniczną także pozostawia wiele do życzenia. Lecz Sikorski w swoich wystąpieniach stosuje metodę idem per idem. Zachwala własny realizm, a na pytanie, czym on właściwie jest, odpowiada: tym, co robię. Innymi słowy: wszystko, co czynię, jest przejawem realizmu, ponieważ definiuję sam siebie jako realistę.

Czy jednak polityka proponowana i zachwalana przez Sikorskiego w ogóle ma coś z realizmem wspólnego? W całym exposé przebija jedna zasadnicza wytyczna: mamy walczyć o swoje dobre imię, o „markę” – jak definiuje Sikorski zasadniczy cel polskiej prezydencji. Czy mamy rozumieć, że realizmem jest właśnie walka o dobre imię? Ale po co? Do czego to dobre imię ma być potrzebne? Sikorski twierdzi, że jest to jedna z cech „poważnego państwa”. Lecz cóż to jest „poważne państwo”? A może raczej – bo Sikorski stara się ten termin zdefiniować poprzez bardzo konkretne parametry, takie jak wielkość PKB – czemu ma służyć i jaką korzyść mają odnieść obywatele z tego, że ich państwo jest „poważne”? Innymi słowy, mówiąc wprost, co Sikorski chce właściwie załatwić dzięki temu, że Polska będzie „poważna”? Czy uważa „dobrą markę” i „bycie poważnym” za cele same w sobie – na co wiele wskazuje – czy też jedynie za instrumenty do realizacji interesu narodowego – jak być powinno?

Niestety, wiele wskazuje na to, że mamy do czynienia ze swego rodzaju błędnym kołem. Aby być poważni, musimy – powiada Sikorski – kalkulować, a nie emocjonować się. Lecz w ustach Sikorskiego oznacza to tyle co całkowite zrezygnowanie z asertywności, która przecież w pewnych sytuacjach jest niezbędna, dla prowadzenia skutecznej polityki międzynarodowej. Zatem – kalkulowanie to dla ministra spraw zagranicznych tyle co niewychylanie się. A nie wychylać się mamy po to, żeby mieć „dobrą markę”. Z kolei dobra marka jest nam potrzebna nie bardzo wiadomo, po co, skoro szef MSZ nie potrafi w zasadzie wskazać żadnej konkretnej korzyści, jaką dzięki niej mielibyśmy uzyskać. Chyba że po to, aby łatwiej było nam występować jako „poważne państwo”, co z kolei ma nam pomóc mieć… „dobrą markę”.

W swojej definicji „poważnego kraju” minister stwierdza: kraj poważny to taki, „który w systemie międzynarodowym jest postrzegany jako autor rozwiązań, a nie źródło problemów. […] który nie czeka na stanowisko innych, lecz zapewnia przywództwo, którego inni oczekują. Wzór godzien naśladowania”. W jakiej sprawia Polska potrafi zapewnić przywództwo i komu? Sikorski twierdzi wprawdzie, że jesteśmy „liderem regionu”, ale to puste słowa. Taką naszą rolę próbował zbudować ś.p. Lech Kaczyński. Po jego śmierci z tej ambicji całkowicie abdykowano. Może dlatego Sikorski nie podaje żadnego konkretu.

A co ze „wzorem do naśladowania”? To kolejny termin publicystyczny, nawet literacki, którymi przesycone jest exposé ministra i które ładnie brzmią, ale niczego nie wnoszą. Czy wzorami do naśladowania są najwięksi w Unii: Francja, Niemcy, Wielka Brytania? Przecież te kraje kalkulują – czego domaga się Sikorski – i z tej kalkulacji wychodzi im, że od czasu do czasu trzeba zagrać naprawdę ostro o własne interesy. Nie są wtedy bynajmniej postrzegane jako źródło rozwiązań, a jedynie problemów, tak jak Francja ze swoim stosunkiem do Wspólnej Polityki Rolnej czy Wielka Brytania ze swoim rabatem. Powstaje wreszcie fundamentalne pytanie, jak widzi naszą rolę Sikorski, skoro uważa, że głównym zadaniem jest bycie wzorem do naśladowania, a nie realizacja polskiej racji stanu.

Warto w końcu wrócić do początku wystąpienia ministra, gdzie wylicza on trzy etapy myślenia o polityce zagranicznej: realistyczna ocena zasobów, określenie celu oraz wiedza o tym, jakie zadania można sobie stawiać w określonych warunkach.

W tej triadzie odbija się minimalistyczny i bierny sposób myślenia Sikorskiego o roli i miejscu Polski – nie jako o państwie kształtującym rzeczywistość wokół siebie zgodnie z własnym interesem, a jedynie jako o przedmiocie stosunków międzynarodowych. Nie ma w niej bowiem miejsca na analizę naszego potencjału. Jest tylko postulat, aby wszelkie poczynania dostosowywać do tego, co aktualnie możemy. To nie jest realizm, ale minimalizm, a nawet redukcjonizm – takie myślenie nieuchronnie musi prowadzić do postępującego zmniejszenia roli danego państwa w układzie międzynarodowym.

Analizowanie szczegółowych zagadnień, jakie wymienia Sikorski, zajęłoby zbyt wiele miejsca. Są tam ewidentne fałsze – jak choćby ten, że w stosunkach z Rosją realizujemy zasadę wzajemności i przynosi to efekty – jak i prawdziwe zasługi – jak wpływ Polski na kształt nowej koncepcji strategicznej NATO i powstanie wreszcie planów ewentualnościowych dla Rzeczpospolitej i krajów bałtyckich. Ważniejsza jest jednak filozofia, na której swoje działania opiera Radosław Sikorski, a ta gwarantuje jedno: konsekwentną degradację pozycji Polski w międzynarodowej hierarchii. I nie zmienią tego zaklęcia o byciu „poważnym państwem” oraz próby wmówienia nam, że bycie chwalonym to to samo, co bycie szanowanym.

 

Łukasz Warzecha jest komentatorem "Faktu"