Tragedie – Jean Racine (przełożył i opracował Antoni Libera)

Nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego ukazały się „Tragedie” Jeana Racine'a w nowym przekładzie Antoniego Libery. Utwory Racine'a, pisane aleksandrynem, tłumaczono dotąd na polski wierszem 13-zgłoskowym. Nowy przekład zrywa z tą tradycją na rzecz „szekspirowskiego” 11-zgłoskowca – wiersza bardziej dynamicznego i lepiej sprawdzającego się na scenie.

Tragedie: Andromacha, Brytanik, Berenika, Ifigenia, Fedra
Jean Racine
Przełożył i opracował Antoni Libera
Państwowy Instytut Wydawniczy
s. 528

Fragment wstępu pióra Antoniego Libery:

Jean Racine (1639–1699) jest jednym z największych francuskich dramatopisarzy i – oprócz Pierre’a Corneille’a (1606–1684), autora słynnego Cyda – czołowym przedsta­wicielem teatru klasycystycznego XVII wieku, a zarazem głównym rywalem swojego poprzednika. Stworzył zaledwie 12 sztuk – znacznie mniej niż Corneille, który napisał ich 21, i Molière (29), nie mówiąc o Szekspirze (36) – a jednak doro­bek ten przyniósł mu nie tylko niebywałą sławę i pozycję, ale też utorował drogę do światowego panteonu poezji i literatury dramatycznej. Co najmniej pięć tragedii – pomieszczonych właśnie w niniejszym tomie – weszło na stałe do repertuaru powszechnego teatru i w miarę regularnie granych jest na sce­nach całego świata.

Dla kultury francuskiej Racine jest skarbem pierwszej wiel­kości – głównie jako prawodawca nowożytnej francuszczyzny, mistrz retoryki i stylu, wzór wyrafinowanej, nieskazitelnej elokwencji, ale również jako odnowiciel mitów greckich, te­matów biblijnych bądź zaczerpniętych z historii starożytnej. Dramaty Racine’a służą kolejnym pokoleniom jako materiał do kształcenia mowy wysokiej (są najczęściej przytaczane i cyto­wane we wszelkiego rodzaju słownikach i kompendiach jako przykłady wzorcowego użycia wyrazów i składni), a także do pogłębiania wiedzy o świecie antycznym i do ćwiczeń w dzie­dzinie etyki i historiozofii. Jednocześnie nie przestają intrygo­wać twórców teatru, głównie aktorów, pobudzając ich do coraz to nowych realizacji i prób zmierzenia się z tytanicznymi rola­mi. Pod koniec XX wieku obliczono, że w ciągu trzystu lat, które minęły od śmierci Racine’a, jego dramaty wybrzmiewały na sa­mej tylko scenie Comédie Française około 8000 razy. Jest to za­wrotna liczba, dająca przeciętnie ponad 25 spektakli rocznie.

Niemałe zainteresowanie, jakoż liczne kontrowersje i na­miętne dyskusje budzi również biografia pisarza, i to nie tylko z racji olśniewającej kariery, jaka stała się jego udziałem, lecz również wskutek dramatycznych i zagadkowych wypadków i zwrotów, do jakich doszło w tym nie tak długim, bo zaledwie sześćdziesięcioletnim życiu.

Racine przyszedł na świat w grudniu 1639 roku w La Ferté-Milon, niewielkiej mieścinie położonej niespełna osiemdzie­siąt kilometrów na północny wschód od Paryża, w małomia­steczkowym środowisku urzędników, rzemieślników i kup­ców. Jego ojciec był kancelistą w magazynie soli, a dziadek ze strony matki oraz inni członkowie rodziny pełnili rozmaite funkcje administracyjne w okolicznych majątkach lub manu­fakturach. Duchowa atmosfera tego środowiska była, oględ­nie mówiąc, duszna; w każdym razie nie sprzyjała rozwijaniu skrzydeł. Ale Racine bardzo wcześnie stracił rodziców (miał zaledwie rok, kiedy odeszła matka, a niespełna trzy, gdy od­umarł go ojciec), a jego wychowaniem zajęli się dziadkowie i ciotka, która w kilka lat później wstąpiła do klasztoru w Port- -Royal, siedziby jansenistów. Ten z pozoru drugoplanowy fakt miał dla Racine’a ogromne znaczenie, być może decydujące o jego losie. Bo opiekująca się nim babka, wkrótce po śmierci męża, podążyła śladem swojej drugiej córki i także przeniosła się do Port-Royal, a wraz z sobą zabrała tam wnuka.

Jansenistyczna samotnia, jak zwano powszechnie ów klasztor, położona z kolei około czterdzieści kilometrów na południowy zachód od Paryża, była pod względem ducho­wym całkowitą odwrotnością zaściankowego La Ferté-Milon. Panował tam kult wiedzy i myśli, i wewnętrznego samo­doskonalenia. Duchowni kierujący tym przybytkiem byli ludźmi wszechstronnie wykształconymi i zdyscyplinowanymi, o silnych, nieraz charyzmatycznych osobowościach. Dlatego też edukacja, jaką przez dziewięć lat odbierał w tych murach Racine, odcisnęła na nim głębokie piętno i wielorako zaważyła na całym jego życiu. Wychowawcy przyszłego pisarza szybko poznali się na jego nieprzeciętnych zdolnościach i stworzyli mu jak najlepsze warunki rozwoju. Dbano przede wszystkim o znajomość kultury antycznej i łaciny, którą Racine opano­wał w tak wysokim stopniu, że potrafił pisać w tym języku nie tylko rozprawki i homilie, ale i rymowane elegie, ody i sonety. Następnie kształcono go w zakresie logiki, retoryki i literatu­ry oraz historii powszechnej. Zajęcia prowadzili wykładowcy z reguły nieprzeciętni, sławni w swoim czasie filolodzy kla­syczni i kaznodzieje, osoby o ogromnej erudycji i wybitnej inteligencji.

To klasztorne wychowanie miało jednak też inne oblicze – oblicze wyznawanej tam doktryny religijnej i wynikającego z niej rygoryzmu moralnego i obyczajowego. Chodzi o to, że jansenizm, bliski kalwińskiej teorii predestynacji, był wyzna­niem niezwykle surowym i wymagającym. W ślad za świętym Augustynem kładł szczególny nacisk na zepsucie natury ludz­kiej i głosił, że łaska Boża jest darem przyznawanym na niepo­jętej zasadzie i że nie można na nią zasłużyć, a bez niej – nie ma zbawienia. Światopogląd ten nie dopuszczał żadnego kom­promisu między świadomością religijną a życiem świeckim, i rozciągał odpowiedzialność człowieka na wszelkie działania – nie tylko te celowe i umyślne, lecz również mimowolne i nie­świadome. Była to w sumie filozofia dość minorowa, przyno­sząca – jakby na przekór chrześcijańskiemu duchowi – raczej pesymistyczną wizję życia i świata. A znajdowała ona swój wy­raz nie tylko w medytacji i intelektualnych spekulacjach, lecz również we wzajemnym odnoszeniu się do siebie i obyczajach. I tak młody adept nauki i mądrości, złakniony choćby odrobi­ny ciepła (i to nie tylko wskutek wczesnego osierocenia), był go pozbawiony. W świecie, w którym wzrastał, panował duch modlitwy, chłód konfesjonału i rygor wszechobecnej formy.

Nic dziwnego więc, że gdy dziewiętnastoletni Racine opuścił w końcu Port-Royal i udał się do Paryża, aby studio­wać tam filozofię, jego tłumione przez lata tęsknoty za ży­ciem bardziej swobodnym i folgującym uczuciom, a także marzenia o karierze na miarę jego możliwości, która przyspa­rzałaby tyleż korzyści, co splendoru, dały o sobie znać z tym większą mocą. Znalazł się zrazu w środowisku libertyńskiej młodzieży z arystokratycznych rodów, której imponował po­etyckim talentem, krasomówczą swadą i zjadliwym dowci­pem. Z czasem, mając zaledwie dwadzieścia cztery lata, do­stał się na pożądaną przez wielu listę królewskich gratyfikacji (było to coś w rodzaju dzisiejszego stałego stypendium dla rokujących adeptów sztuki).

Był to czas w pewnym sensie wymarzony dla tak utalento­wanych i wykształconych osób jak Racine. Młody król Ludwik XIV, starszy od poety zaledwie o rok, utrwalał właśnie wypra­cowane w ciągu ostatniego półwiecza reformy i systemy, prze­obrażające Francję z feudalnej w mieszczańsko-kapitalistycz­ną. W interesie jego panowania była ostateczna przemiana starego rycerstwa francuskiego w nową klasę – związaną z ży­ciem dworskim i miejskim, klasę swoiście rozbrojoną, ceniącą sobie głównie wygody, rozkosze i smak próżności. Centralnym ośrodkiem i szkołą tego rodzaju postaw i wartości stał się kró­lewski dwór. I to właśnie on okazał się dla Racine’a tyleż celem, co narzędziem jego artystycznej kariery.