Tomasz Orłowski, A chcieli tylko założyć rodzinę...

Dziecko na życzenie, ciąża za pieniądze, wynajęcie brzucha – co tam godność poczęcia i poczętej istoty - pisze w Teologii Politycznej dr Tomasz Orłowski, bioetyk

Teologia PolitycznaDziecko na życzenie, ciąża za pieniądze, wynajęcie brzucha – co tam godność poczęcia i poczętej istoty - pisze w Teologii Politycznej dr Tomasz Orłowski, bioetyk

 

 

 

I prawie się im udało. Chcieli tak bardzo – cóż w tym złego – że wybrali dość kontrowersyjny sposób. I, niestety, dlatego tylko prawie się udało. Choć to „prawie” brzmi niewinnie, brzemienne jest w bolesne i dramatyczne skutki. Kanadyjski National Post donosi o małżeństwie z Vancouver, które nie mogąc począć w naturalny sposób, wynajęło matkę zastępczą. Kiedy jednak amniopunkcja genetyczna wykazała, że płód ma trisomię 21 chromosomu, zażądali oni, aby matka zastępcza dokonała aborcji. A prasa dowiedziała się o tej historii tylko dlatego, że surogatka początkowo na aborcje nie chciała się zgodzić. To zapoczątkowało spór dotyczący ważności prywatnego kontraktu – czy daje on zamawiającym, prawo do zrzeczenia się chorego dziecka, a samemu dziecku może nie przyznać prawa do narodzin. Rodzice biologiczni zapowiedzieli jednocześnie, że jeśli ich dziecko się urodzi (ostatecznie dokonano aborcji – surogatka, matka dwojga dzieci uległa presji własnej rodziny), nie przyjmą na siebie żadnej za nie odpowiedzialności. Juliet Guichon bioetyk z Uniwersytetu w Calgary wskazuje, na poważne problemy wynikające z zamiaru regulowania i rozwiązywania kwestii poczęcia istoty ludzkiej za pomocą rules of commerce. Te mogą organizować produkcję, a nie ludzką reprodukcję. Sally Rhoads, która sama była surogatką, a dziś na stronie Surrogacy in Canada, pomaga parom poszukującym surogatek, uważa, że „the parties should agree on what they would do if defects are discovered during pregnancy, ensuring they have the same views on abortion”. Innymi słowy “ kontrakty prokreatywne”, w których nic złego nie widzi, muszą tylko zostać doprecyzowane. Dziecko, o którego śmierci decydują, to przecież ich dziecko, ich „genetyczny potomek”. A zmuszać rodziców, aby własne dziecko wychowali wbrew własnej woli, it’s not fair.

 

Niektóre stany USA umożliwiają parom zamawiającym matkę zastępczą dochodzenie przed sądem zadośćuczynienia, jeśliby surogatka uparcie odmawiała dokonania aborcji na dziecku, które w tym czasie stało się już niepożądanym. Artykuł donosi o trzech innych kanadyjskich przypadkach takich wpierw zamawianych, a potem niechcianych dzieci (pary rozeszły się w czasie trwania ciąży) – surogatki, które je urodziły, na własną odpowiedzialność, zostały ich matkami.

 

Czy to etyczne płacić za urodzenie, a potem zrzec się praw do dziecka? Zapewne przekonani co do tego, musieli być państwo Claudius i Ines Parker (on historyk sztuki, ona dyrektor banku) z Tybingi – uniwersyteckiego miasta w południowo – zachodnich Niemczech. Ale ponieważ w Niemczech prawo nie zezwala na macierzyństwo zastępcze, a oni chcieli za wszelką cenę zostać rodzicami, pomyśleli o założeniu rodziny na odległość. Claudius poleciał do Indii i zwrócił się o pomoc do dwóch indyjskich kobiet: jedna dała komórki jajowe, druga wynajęła brzuch. Dziewięć miesięcy potem urodzili się bliźniacy: Jonas i Filip. Ale w pokoiku przygotowanym specjalnie dla nich, w niemieckim mieszkaniu, nigdy się jeszcze nie bawili. Mimo że cała ta niewiarygodna historia zaczęła się ponad dwa lata temu, ojciec i dzieci ciągle przebywają się w indyjskim Jaipur – założyli rodzinę, którą dzieli ponad 8000 km i nieubłagalne prawa obu krajów. Te ciągle nie chcą (nie mogą), zdecydować o narodowości bliźniaków. Indie (gdzie macierzyństwo zastępcze i handel ludzkimi gametami są legalne) uważają państwo Parker za rodziców bliźniaków i dlatego to rząd Niemiec powinien wydać im paszport. Niemcy (gdzie praktyki te są nielegalne) uważają, że państwo Parker złamali prawo, a matką dzieci jest ta, która je urodziła (ona sama ich nie chce) i dlatego to rząd indyjski powinie wydać im paszport. A „dzieci bez narodowości” mamę znają tylko dlatego, że kontaktują się z nią przez skypa – choć nie wytłumaczą, co to takiego, ale wiedzą, jak się prowadzi wideo rozmowę. To jedyny tego rodzaju przypadek, o jakim mi wiadomo. W sporze pomiędzy Niemcami a Indiami o ustalenie obywatelstwa bliźniaków zaangażowały się cztery ministerstwa, dwie międzynarodowe instytucje adopcyjne, trzy trybunały i Sąd Najwyższy z New Delhi, prasa i telewizja obu narodów. Ojciec dzieci, niczym grecki bohater, stawił czoła prawom przyrody – ponosi teraz okrutną karę bezlitosnych bogów.

 

Obie historie ukazują, do czego może doprowadzić pragnienie dziecka za wszelką cenę ,gdy ciążę uważa się za usługę, a dziecko za przedmiot umowy. Claudius walczy z nieprzychylnymi instytucjami. Ines prowadzi podwójne życie – w dzień miły uśmiech prezes banku, wieczorem zawiedzione nadzieje, bo komputerowy ekran, na którym spotyka męża i dzieci informuje ją, że nic się nie zmieniło. Dzieci widziała tylko raz – kiedy się tylko urodzili, poleciała do Indii. Dr. Nayna H. Patel, dyrektor Akanksha Infertility Clinic, dobrze ich pamięta – to jego pierwsza i ostatnia niemiecka para. „Nie znam innego kraju, który by tak komplikował życie osób, które chcą przecież założyć rodzinę” - to jego jedyny komentarz. „O wiele łatwiej jest z obywatelami Stanów Zjednoczonych. Tam radość zostania rodzicem kosztowałaby ponad 80.000 dolarów”. I dla obywateli Stanów Zjednoczonych jest łatwiej - dziecko made in India kosztuję jedną trzecią tej sumy. Dlatego Indie stają się liderem macierzyństwa na zamówienie. Są w tym nawet skuteczni. „Bo u nas” – stwierdza dr Petal „do macicy przenosi się co najmniej 3 embriony, aby potem ewentualnie ograniczyć ilość płodów”.

 

Tylko państwo B. C. z Vancouver śpią już spokojnie (czy aby na pewno?), bo przynajmniej oni pozbyli się kłopotu – ich chore i dlatego niechciane dziecko, zostało zabite - tak jak tego bardzo pragnęli.

 

I jak tu nie solidaryzować się z rodzicami zamawiającymi dziecko – chcą przecież tylko założyć rodzinę.

 

Bo wszystkim rządzi prawo wolnego runku: jest para, która zamawia, jest usługodawca i zlecenie do wykonania (oficjalnie w imię solidarności, a zapłata to tylko „zwrot wydatków”), jest produkt, którego standardy dokładnie się określa. Potem monitoruje się jego produkcję. A jeśli okaże się wadliwy (genetycznie niedoskonały) i niezgodny z oczekiwaniami, zamawiający zrywa umowę i z taką samą arogancją, z jaką wynajmował brzuch kobiety i kupował ludzkie komórki rozrodcze, każe przerwać produkcję, a wadliwy towar zniszczyć. 

 

Produkujemy dzieci - ich przyjście na świat jest skutkiem pragnienia zostania rodzicem, a następnie skomplikowanego procesu technologicznego zależnego od fachowości ekspertów. Czy godzi się jednak kierować racjonalnością (skutecznością i opłacalnością) techniczną - właściwą w procesach produkcji (taśma montażowa), kiedy ma się do czynienia z powoływaniem do istnienia człowieka? A gdzie racjonalność etyczna i godność osoby ludzkiej? Bo to nie technika, ale właśnie etyka odnosi się do osób, które są nie czymś, lecz kimś.

 

Owszem, rzeczy można pragnąć dla zaspokojenia określonych marzeń – w tym celu można poddać je technicznej manipulacji. Osoby nigdy nie godzi się pragnąć dla czegoś innego - pragnąć jej można zawsze i tylko dla niej samej, ponieważ osoba jest celem samym w sobie. Osoby nie można kontrolować i nad nią panować - osobę można zawsze i tylko kochać. Osoby, czy procesów powoływania jej do istnienia nie można określać za pomocą parametrów jakości, skuteczności, użyteczności i wydajności.

 

Dziecko ma życzenie, ciąża za pieniądze, wynajęcie brzucha – co tam godność poczęcia i nowo poczętej istoty. Wystarczy dokładne doprecyzowanie umów określających, kto i jak stanie się posiadaczem dziecka i kiedy ewentualnie takie dziecko zabić, jeśli stanie się ono uciążliwym problemem czy kłopotliwym balastem. Trzeba jedynie przyjąć jasne i klarowne założenia, dotyczące tego co dopuszczalne, a co nie. Oczywiście z góry zakładając, że dziecko w tym wszystkim najmniej się liczy. Bo ono ma tylko zaspokoić pragnienia rodziców. A jego prawo do życia, do poczęcia w rodzinie i na sposób ludzki, jego wsobna godność, jego biologiczna tożsamości i niedysponowalności – o tym zadecydują rodzice. Wszystko bowiem jest relatywne, a najwyższą instancją są pragnienia rodziców i ewentualnie ich ekonomiczne możliwości. To nic, że wszystko to nosi znamiona handlu dziećmi.

 

A może to ja jestem w błędzie nie dostrzegając w macierzyństwie zastępczym wyrazu najwyższego altruizmu – działa się przecież dla dobra dziecka (zostaną otoczone wyjątkowo troskliwą opieką) i przyszłych rodziców. A pieniądze są tylko dodatkiem (w to chyba nikt nie uwierzy!). Tym dzieciom nie dzieje się krzywda, a rodzice zrobili bardzo wiele i w końcu ich marzenia spełniły się. Prawie jak w biologicznej rodzinie. No właśnie, prawie. To nic, że dziecko jest sprzedawane, uprzedmiatawiane, jego godność obrażana, a prawa lekceważone.

 

Ale przecież sytuacja surogatki się poprawia – przynajmniej materialna, bo na pewno nie psychiczna. Urodzić dziecko „cudze” acz „swoje”, oddać je, po tym jak dziewięć miesięcy czuło się je i nosiło pod sercem – to przecież „pikuś”. Ewentualnie jeszcze wytłumaczyć to własnemu dziecku, które czeka na braciszka – pewnie zrozumie, że mama go oddaje, aby ktoś był szczęśliwy. A jeśli zaświta mu myśl, że on będzie następny? Może da się go przekupić prezentem kupionym za pieniądze otrzymane po zakończeniu intratnej transakcji. Ostatecznie wezwie się na pomoc psychologa.

 

Macierzyństwo zastępcze – dramat czy droga do spełnienia. Pozytywny proces, zresztą jak każdy inny nie wolny od skutków ubocznych, który umożliwia ludziom posiadanie upragnionego potomstwa? Osobiście nie mam żadnych wątpliwości. W kwestii macierzyństwa zastępczego absolutyzm techniki osiągnął swój zenit – to, co technicznie możliwe, uznawane jest automatycznie za etycznie godne. I pod pozorem stawania się rodzicami, znieważa się godność wszystkich osób, które w ten proceder - promujący logikę produkcji, skuteczności i panowania nad powoływanym do istnienia życia – są zaangażowane.

 

Tomasz Orłowski