„Straszny Dwór” czyli sarmackie korzenie Niepodległej – Jacek Kowalski

Prusy i Austro-Węgry, okupujące ziemie Królestwa Polskiego, ogłosiły Akt 5 listopada, zapowiadający utworzenie samo­dzielnego Państwa Polskiego z własnym monarchą, armią i konstytucją. [...] Jednak znaczenie Aktu 5 listo­pada, jako milowego słupa na drodze do Niepodległej, było niemałe. Ten dzień przypadł w niedzielę, już w najbliższy piątek zaś, 10 listopada, na deskach Teatru Wielkiego pojawił się Straszny Dwór – w Warszawie po raz pierwszy bez cenzuralnych skreśleń. – pisze Jacek Kowalski w książce „Straszny Dwór czyli sarmackie korzenie Niepodległej”

Jacek Kowalski
„Straszny Dwór czyli sarmackie korzenie Niepodległej”
rok wydania: 2018
Państwowy Instytut Wydawniczy

Przeczytaj wstęp do książki:

...wyczarował tu Moniuszko istny kalejdoskop polskości:
niczym snop światła w ciemności popowstaniowej błysnąć
musiał ten muzyczny pas słucki, szereg nanizanych
jak perły scen z „polskiego, arcypolskiego dworu”

Stefan Kisielewski, Gwiazdozbiór

W sobotę 25 października 1919 roku Naczelnik Państwa Polskiego, Józef Piłsudski, zawitał do zwycięskiej Wielkopolski, która niecały rok wcześniej sama wywalczyła przynależność do Nie­podległej. Na cześć dostojnego gościa odbył się tegoż dnia wieczór galowy w teatrze Wielkim w Po­znaniu, tym samym teatrze, który jeszcze niedawno był bastionem niemczyzny i z którego sceny – jak zapowiadano – nigdy nie miało paść ani jedno polskie słowo. Teraz uroczystość narodową wyreży­serował sam Ludwik Solski. Zgromadzona publiczność powitała Naczelnika długo niemilknącymi okrzykami, wreszcie

Orkiestra zagrała hymn: Jeszcze Polska nie zginęła! Po długiej chwili podniesiono kurtynę. Uj­rzeliśmy obraz w Watykanie z „Legionu” Wyspiańskiego. [...] Nastąpił polonez As–dur Chopina. [...] W dalszym ciągu odegrano pierwszy akt „Strasznego Dworu’’.

Sztuka o Mickiewiczu, muzyka Chopina i Straszny Dwór Moniuszki (oczywiście ze sceną żoł­nierskiego obozu, jeszcze niedawno w zaborze rosyjskim kancerowaną przez cenzurę). Wielkopol­ska witała Naczelnika, przywołując wieszczów, i nie przypadek, że w ich gronie znalazł się Moniuszko. Najpotoczniej wiązano go z Halką, ale teraz pierwsze skrzypce grać musiał Straszny Dwór, a wraz z nim staropolska, staroszlachecka tradycja Pierwszej Rzeczypospolitej. Przywoły­wano ją wówczas powszechnie, nawet jeśli nieco à rebours, czyli na przekór, jak w sławnym wierszu–piosence Alfonsa Dzięciołowskiego:

Ani kontusz na nim aksamitny,
Ani pas go zdobi lity, słucki,
W szarej burce, lecz duchem błękitny
Jedzie polem brygadier Piłsudski.

Brygadier kontusza wprawdzie nie nosił, lecz marszałkowską buławę miał odziedziczyć w prostej linii po kontuszowych hetmanach.

Straszny Dwór w programie poznańskich obchodów nie zaskoczył nikogo. Już w roku 1915 lwow­ska opera właśnie Strasznym Dworem powitała rocznicę powstania listopadowego; dochód z przedstawienia przeznaczono na ciepłą odzież dla Legionistów. Rok potem Prusy i Austro-Węgry, okupujące ziemie Królestwa Polskiego, ogłosiły Akt 5 listopada, zapowiadający utworzenie samo­dzielnego Państwa Polskiego z własnym monarchą, armią i konstytucją. Deklaracja mało szczera; obaj zaborcy, wyniszczeni wojną, liczyli na polskie mięso armatnie. Jednak znaczenie Aktu 5 listo­pada, jako milowego słupa na drodze do Niepodległej, było niemałe. Ten dzień przypadł w niedzielę, już w najbliższy piątek zaś, 10 listopada, na deskach Teatru Wielkiego pojawił się Straszny Dwór – w Warszawie po raz pierwszy bez cenzuralnych skreśleń. Nazajutrz „Kurier Warszawski” pisał:

Z radością powitaliśmy wczoraj wznowienie „Strasznego Dworu”. Jest to najdojrzalsze dzieło Moniuszki i dotychczas może najlepsza opera polska, a w każdym razie najbardziej polska opera.

Kiedy warszawiacy czytali to doniesienie, równolegle we Lwowie dawano Straszny Dwór – już wprost: ku uczczeniu proklamacji niepodległości Polski, za jaką powszechnie uznawano Akt 5 listopada.

Dzieło Moniuszki liczyło sobie wtedy pół wieku. Pół stulecia, które radykalnie odmieniło oblicze Polski we wszystkich trzech zaborach. U progu tej epoki mieliśmy zalążki nowoczesnych miast, sporo miejskiej inteligencji i proletariatu, ale prym wiodła wciąż szlachta i arystokracja. Chłopi w ma­sie swojej do narodu jeszcze się nie zaliczali. W roku 1918, kiedy upragniona Niepodległość była na wyciagnięcie ręki, nikt już nie musiał im mówić, że są Polakami. Mieli swoje partie polityczne, swoje marzenia, swoją racławicką legendę i swój wers w Weselu: chłop potęgą jest i basta. A polskie metro­polie – przede wszystkim Warszawa i Lwów – należały już do tych większych na kontynencie. Polska kultura zyskała nowe, aż dotąd nieznane horyzonty. Zarówno owa bardziej popularna, dostępna dla wszystkich, jak i ta elitarna; zarówno owa pielęgnująca staropolską tradycję, jak i ta, która usiłowała ją zdruzgotać w ogniu krytyki.

Jednak na przekór krytykom wtedy właśnie ogół Polaków przyswoił sobie staroszlachecką spuści­znę i uznał ją za swoją. Zapewne zaważył tu również głos Sienkiewicza i jego Trylogii, ale raczej jako przypieczętowanie tendencji od dawna przybierającej na sile. Sienkiewiczowi towarzyszył chór innych powieściopisarzy, historyków i publicystów, od Stańczyków po Glogera, Brucknera i Łozińskiego, któ­rych Encyklopedie staropolskie i Życie polskie w dawnych wiekach pozwalały uczeńszym zgłębić tradycję, zachwycić się nią i w niej zakorzenić. Nie trzeba było przecież studiować opasłych tomów. Moja prababka, urodzona w małomiasteczkowym domku, pędząca zaś skromny żywot jako gospodyni niewielkiego gospodarstwa rolnego, śpiewała z sentymentem:

Witaj domku mój rodzinny,
Dworku biały z facjatką,
W tych to ścianach wiek dziecinny
Przepędziłem z ojcem, matką.

A koledzy jej synów, tajnych skautów, nucili z tegoż Polskiego śpiewnika narodowego:

Cieszmy się, bracia, nadzieją,
Że nam wrócą dawne czasy,
Że nam jeszcze zajaśnieją
Karabele, słuckie pasy.

Była to piosnka z opery Nagroda, czyli wskrzeszenie narodu napisanej i wystawionej sto lat wcze­śniej, w roku 1815, przez Ludwika Adama Dmuszewskiego, dyrektora Teatru Narodowego w Warsza­wie, z muzyką Karola Kurpińskiego. O tym autorze i jego dziełku nikt już dawno nie pamiętał, tak jak nie pamięta się i dziś; piosnkę śpiewano jako utwór anonimowy. Była wcieleniem owego niezwykłego „polskiego idiomu”, który przez całe stulecie panował na naszej scenie, wchłaniając – jak napisała Dobrochna Ratajczakowa – język dramatu, jego fabułę i akcję, obraz w nim zaprojektowany, sztu­kę aktorską, śpiew i taniec. Ze sceny „idiom polski” wchodził na salony dworów i kamienic, potem kolejno na poddasza, sutereny, wreszcie do izb wiejskich. Panował na przekór zaborom – i między innymi on też, acz nie sam przecież, doprowadził nas do Niepodległości. Najpełniejszy wyraz zyskał w dziele Moniuszki ze Strasznym Dworem na czele, który karabelom, słuckim pasom, kontuszom, kołpakom rysim dał formę najdoskonalszą i najpopularniejszą, godną nie tylko pamięci, ale też przy­chylnego rozważenia.

Kiedy w czwartkowy wieczór 28 września 1865 roku kurtyna Teatru Wielkiego w Warszawie poszła w górę, zgromadzona publiczność oczekiwała „czegoś” nowego. Skoro opadła po raz ostat­ni, wielu czuło zapewne, że stało się „coś” więcej, że zobaczyli arcydzieło, w którym nie tylko – jak nazajutrz pisały gazety – objawił się Moniuszkowski talent doszły już do zupełnego władania sobą i sztuką, lecz także stanęła przed nimi nowa i, co najważniejsze, niebywale aktualna pełnia staro–polszczyzny, potężna słowem, obrazem i dźwiękiem.

Gorzej, że dzieło to już wkrótce okazało się częścią wielkiej tajemnicy, jaką jest cała twórczość Mo­niuszki: niby zwycięska, a jakże niedoceniona. Chopina wielbiono zawsze i wszędzie, bo kochały go i lubiły salony Europy. Moniuszko okazał się z innego świata. Może zarówno zbyt europejski, jak i za mało europejski, żeby go powszechnie uznano.

Dowodem na to, że mamy do czynienia z tajemnicą, są trwające zarazem: nieustanna obecność Strasznego Dworu w polskim muzeum wyobraźni i nieodmienne wzruszenie, jakie wywołuje u jakże licznych wtajemniczonych; dowodem – fakt, że w polskiej kulturze wziął bezapelacyjne pierwszeństwo przed innymi ważnymi dziełami muzyki, o których nasza publiczność dawno zapo­mniała; dowodem też – obelgi, inwektywy, pomówienia, które go dotykają w środowisku fachowców – badaczy i wykonawców; dowodem wreszcie – nieszczęśliwe powodzenie jego oper poza granicami Polski, a zwłaszcza Strasznego Dworu, który (inaczej niż Halka) długo w ogóle nie mógł zaistnieć na obcych scenach, kiedy zaś już zaistniał, zdawał się cudzoziemcom zaledwie lekką operą o bła­hym libretcie.

Z tych wszystkich przyczyn Moniuszko ma dziś pomniki, skwery, filharmonie, ulice, festiwal i cie­kawe wystawienia niektórych swoich oper (nie wszystkich jednak), za to w księgarniach muzycznych brak nagrań jego dzieł, które przeważnie trzeba sprowadzać przez internet (jeśli w ogóle istnieją). Dla­tego też menedżerowie niektórych instytucji kulturalnych niekiedy wypowiadają się o nim z lekcewa­żeniem; bo w pewnych kręgach tak wypada.

A przecież Straszny Dwór jest niewątpliwym arcydziełem wpisanym umiejętnie i bez reszty w polski czas przeszły, przyszły i teraźniejszy. Stąd niniejsza książka, która stara się go pokazać nie tylko jako soczewkę, ukazującą trwanie i przemiany obrazu dawnej Rzeczypospolitej i samego dzieła Moniuszki w oczach Polaków – ale też coś więcej, jako dzieło aktualne wtedy i teraz. Dzięki tej uniwersalności Straszny Dwór mógł towarzyszyć rodzącemu się w czasach prapremiery pokoleniu w drodze ku Niepodległej.

Spis treści