Robin Alexander: Plan Angeli Merkel

Jesienią 2015 r. niemiecki rząd stracił kontro­lę nad sytuacją. Przyjęcie do Niemiec tak wielkiej liczby migrantów nie było zapla­nowane. A ponieważ rząd nie chciał i nie mógł zamknąć własnych granic, przefor­sował rozlokowanie uchodźców na całą Europę – mówi Robin Alexander, autor książki „Angela Merkel i kryzys migracyjny. Dzień po dniu” w rozmowie z Anną Meetschen z tygodnika „Idziemy”

Anna Meetschen (tygodnik „Idziemy”)„Kryzys uchodźczy znalazł na razie tylko prowizoryczne rozwiązanie” – pisze Pan w swojej najnowszej książce „An­gela Merkel i kryzys migracyjny. Dzień po dniu". Czy zatem to nie koniec kry­zysu? Czego jeszcze można się spo­dziewać?

Robin Alexander, niemiecki dziennikarz, autor książki „Angela Merkel i kryzys migracyjny. Dzień po dniu” wydanej w Polsce przez Teologię Polityczną: Największa fala uchodźców z lat 2015 i 2016 została zatrzymana. Udało się to dzięki dwóm działaniom. Po pierwsze, kraje wschodnioeuropejskie i Austria zamknęły wspólnie trasę bałkańską. Po drugie, z inicjatywy Angeli Merkel Unia Europejska zawarła porozumienie z pre­zydentem Turcji Recepem Tayyipem Erdoganem, który od tego czasu przeszka­dza przemytnikom w ich działaniach. Ale to wszystko nie rozwiązuje jeszcze podstawowego problemu, gdyż do Euro­py chcą przybyć setki tysięcy ludzi, głów­nie z Afryki. Europa znowu szuka więc jakiegoś wyjścia. Czy będą to zamknię­te granice? A może porozumienie z państwami pólnocnoafrykańskimi, które ze swej strony zabiegają o to, aby zatrzymać uchodźców? Kiedy tak się stanie, ceną będzie to, że do Europy będą przybywać ludzie legalną drogą w tak zwanych kon­tyngentach – taki jest przynajmniej plan Merkel.

Angela Merkel powiedziała, co też Pan przytacza w książce, że opanowa­nie kryzysu w 2015 r. było „wybitnym sukcesem naszego tak silnego kraju". Obywatele sąsiednich państw, w tym Polski, uważają jednak, że była to ogromna porażka Niemiec.

Jesienią 2015 r. niemiecki rząd, jak to opisuję w mojej książce, stracił kontro­lę nad sytuacją. Przyjęcie do Niemiec tak wielkiej liczby migrantów nie było zapla­nowane. A ponieważ rząd nie chciał i nie mógł zamknąć własnych granic, przefor­sował rozlokowanie uchodźców na całą Europę. Decydujący głos w Radzie Unii Europejskiej ds. Wymiaru Sprawiedliwo­ści i Spraw Wewnętrznych w kwestii roz­działu uchodźców, z 22 września 2015 r., pochodził z Polski, od ówczesnej pa­ni minister spraw wewnętrznych Teresy Piotrowskiej. Jednakże owo rozlokowa­nie uchodźców nie funkcjonuje.

Angela Merkel zdecydowała spontanicznie, aby wraz z Austrią przyjąć grupę uchodź­ców, która była w drodze na autostradzie węgierskiej. Ale to miało być wyjątkiem. Nikt w Niemczech nie chciał wziąć odpowiedzialności za za­mknięcie granic. I tak jeden wyjątek prze­obraził się w stan wyjątkowy

Z jednej strony są państwa, które w ogóle nie chcą przyjmować uchodźców, a z drugiej strony wielu uchodźców nie chce za nic w świecie być przydzielonym do Polski, Węgier czy Czech; chcą tylko do Niemiec. Dlate­go w największych politycznych tarapa­tach Angela Merkel chwyciła się ostatniej deski ratunku: bardzo wątpliwego poro­zumienia z Erdoganem. Całe to działanie nie było politycznym bohaterstwem. Ale rząd to nie kraj. W Niemczech wiele osób burmistrzowie, wspólnoty parafialne, wolontariusze – z wielkim wysiłkiem or­ganizowało i pomagało, aby pomimo chaotycznej sytuacji żaden uchodźca w Niem­czech nie zamarzł i nie cierpiał głodu. To jest osiągnięcie, które można docenić, nie będąc zwolennikiem polityki migracyjnej Angeli Merkel.

Dlaczego Merkel otworzyła granice dla uchodźców i migrantów? Czy było to spowodowane „imperatywem huma­nitarnym", jak stwierdziła, czy też nie­umiejętnością podjęcia decyzji w tak trudnej chwili? Pojawiły się również teorie, że za tym wszystkim stoi plan, aby zniszczyć Europę.

Nie ma żadnego planu. Dwa wizerunki Merkel, które krążą w Europie, nie mo­głyby być bardziej sprzeczne. Jedni uka­zują Merkel jako świętą. Na ilustracji na stronie tytułowej niemieckiego „Spiegla” została ona ukazana jako Matka Teresa. Drudzy przedstawiają Merkel jako wiedź­mę, osobę demoniczną, która planuje coś złego, czyli islamizację Europy. Są więc ilustracje ukazujące Merkel w islamskim czadorze. Oba te wizerunki są całkowicie fałszywe, gdyż Merkel nie jest ani świętą, ani wiedźmą. Jest politykiem, który działa zgodnie z interesami i który w tym szcze­gólnym momencie stracił kontrolę.

Otwarcie granicy w nocy z 4 na 5 wrze­śnia 2015 r. nie było zaplanowane. Angela Merkel zdecydowała spontanicznie, aby wraz z Austrią przyjąć grupę uchodź­ców, która była w drodze na autostradzie węgierskiej. Chodziło wtedy o niecałe 3 tys. osób. I w tym przypadku wierzyłbym w motywację humanitarną Merkel. Ale to przyjęcie uchodźców stanowczo miało być wyjątkiem. Zaraz potem jednak zda­rzyła się rzecz decydująca: przybywało co­raz więcej migrantów. Nikt w Niemczech nie chciał wziąć odpowiedzialności za za­mknięcie granic. I tak jeden wyjątek prze­obraził się w stan wyjątkowy.

Na przełomie 2015 i 2016 r. do Nie­miec przybył ponad milion uchodź­ców. Pisze Pan, że „w większości są to wyczerpani młodzi mężczyźni, lecz ka­mery skupiają się na rodzinach”. Co się stało z tymi młodymi mężczyzna­mi? Czym oni się teraz w Niemczech zajmują?

Ma pani rację: prawie dwie trzecie wszystkich wniosków o azyl, które zosta­ły wystawione w Niemczech, pochodzi od mężczyzn. Wiąże się to również z niemiec­kimi przepisami. Kto zostanie uznany za uchodźcę, ma prawo sprowadzić swo­ją rodzinę. I dlatego rodziny, które chcą przybyć do Niemiec, najczęściej posyła­ją w niebezpieczną podróż jednego z sy­nów. Często jest to nawet osoba niepeł­noletnia, bo takie mają szczególnie dobre perspektywy na pozostanie w Niemczech. Część ludzi, która przybyła między 2015 i 2016 r., została uzna­na za uchodźców zgod­nie z konwencją dotyczącą statusu uchodźców spo­rządzoną w Genewie.

Było i nadal jest wielu Niemców, którzy pomaga­ją uchodźcom w nauce niemieckiego czy w poszukiwaniu mieszkania. Zwłaszcza Kościół katolicki jest na tym polu moc­no zaangażowany

Ci uczą się niemieckiego na kursach językowych, szu­kają mieszkań i pracy. In­na część przybyłych jest tylko „subsydiarnie” to­lerowana, co oznacza, że każdego roku zapada de­cyzja, czy osoby te mogą dalej pozostawać w Niem­czech. Kolejna część przy­byłych nie otrzymała azylu w Niemczech i musi opu­ścić kraj. Jednak ogromnym problemem jest to, że wiele osób pomimo to pozostaje w Niemczech. Niektórzy pozbyli się pasz­portów, a ich kraje wzbraniają się przed wystawieniem nowych dokumentów. Tym­czasem rząd niemiecki przeszedł do tego, aby tym, którzy nie otrzymali azylu, pro­ponować pieniądze, jeśli wrócą do domu.

Jak zareagowało niemieckie społeczeń­stwo na milion uchodźców?

Reakcja była podzielona. Na począt­ku przyjęcie uchodźców wywołało dużą aprobatę, a nawet zachwyt. Było i nadal jest wielu Niemców, którzy pomaga­ją uchodźcom w nauce niemieckiego czy w poszukiwaniu mieszkania. Zwłaszcza Kościół katolicki jest na tym polu moc­no zaangażowany. Część społeczeństwa jest jednak nastawiona krytycznie wo­bec otwarcia granic. Osoby te wytyka­ją rządowi, że w 2015 r. stracił na dłuż­szy czas kontrolę i nie wiedział już, kto w ogóle w kraju przebywa. Jeszcze in­na część społeczeństwa najchętniej nie przyjmowałaby żadnych uchodźców. Al­ternatywa dla Niemiec (AfD), która reprezentuje ten pogląd, zdobyła w wybo­rach parlamentarnych 12 proc, poparcia. To dużo, zwłaszcza jak na młodą partię. Ale to nie jest większość.

Od ośmiu lat pisze Pan o Angeli Merkel i towarzyszy jej Pan w podróżach zagranicznych. Co może Pan o niej po­wiedzieć? Czy jest ona zimną kobietą bez emocji czy też „mamusią", która pragnie zatroszczyć się o wszystkich? Jak ma się jej wizerunek do Willkommenskulturl?

Merkel nie jest wykwalifikowanym politykiem. Do swoich 35. urodzin pra­cowała w NRD jako fizyk. Podejmu­je decyzje w sposób racjonalny, niemal przyrodniczy. Jeśli chodzi o uchodźców, to przez cały okres sprawowania urzędu nigdy specjalnie nimi się nie interesowa­ła. Zdarzenia z 2015 r. za­skoczyły również ją. Trze­ba zrozumieć, że niemiecka Willkommenskultur nie by­ła zainscenizowana przez rząd. Wręcz przeciwnie, Merkel i inni byli zdziwieni, kiedy nagle obywatele po­biegli na dworce kolejowe, aby witać przybywających uchodźców napojami, po­siłkami, ubraniami, kwia­tami i pluszowymi misiami. Ta szczególna niemiecka atmosfera porwała ze sobą rząd, a nie odwrotnie.

Kryzys migracyjny doprowadził do te­go, że ostatnie wybory do Bundesta­gu we wrześniu 2016 r. wypadły bar­dzo słabo dla CDU i SPD, natomiast bardzo dobrze dla AfD. Teraz kanclerz Merkel nie daje rady zbudować koali­cji. Czy w tej sytuacji nie byłoby przy­zwoicie z jej strony ustąpić?

Nie należy nie doceniać tej kobiety! Co prawda ma ona teraz problemy z po­wołaniem nowego rządu, ale może nadal pozostawać na urzędzie jako pełniąca obowiązki kanclerza. Pomimo że Niem­cy mają już za sobą naprawdę imponują­ce lata, Merkel udało się jednak wygrać wybory do Bundestagu po raz czwar­ty. Od czasu kryzysu migracyjnego ode­szli z urzędu francuski prezydent, bry­tyjski premier, austriacki kanclerz i dwaj polscy premierzy. A Merkel nadal spra­wuje urząd. Któż zresztą miałby po niej przyjść? Socjaldemokraci zawsze popie­rali jej politykę migracyjną. Ich kandydat Martin Schulz postulował nawet w cza­sie wyborów, aby ukarać kraje unijne, które nie chcą przyjmować uchodźców. Weźmy też pod uwagę politykę Merkel względem Rosji: po aneksji Krymu przez Putina to właśnie Merkel wystarała się, aby nie godzić się na to złamanie pra­wa międzynarodowego i nałożyć sankcje ze strony Unii Europejskiej. A to wcale nie podobało się niemieckiej gospodar­ce, która prowadzi interesy z Rosją. In­ny układ polityczny w Niemczech byłby z pewnością narażony na pokusę prowa­dzenia polityki bardziej jednostronnie przyjaznej wobec Rosji.

Rozmawiała Anna Meetschen

logo

Wywiad ukazała się w tygodniku „Idziemy” nr 1/2018

Książkę Robina Aleksandra „Angela Merkel i kryzys migracyjny. Dzień po dniu” można nabyć w księgarni Teologii Politycznej