Odwołując się do polskiej tradycji wspólnoty politycznej należy zdawać sobie sprawę, że był on przez większą część czasu oparty na ekskluzywizmie i niekiedy naprawdę trudno w prosty sposób odwoływać się do dziedzictwa sarmatyzmu w tej postaci – pisze Paweł Rzewuski w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: Wspólnota indywidualistów?
I Rzeczpospolita była państwem pod wieloma względami przedziwnym. Składała się nie tylko z dwóch osobnych bytów państwowych związanych unią, ale również z niezliczonej ilości mniejszości religijnych i narodowościowych. W jednym tworze politycznym współżyli ze sobą katolicy, prawosławni, luteranie, kalwini i arianie, wywodzący się z Rusinów, Polaków, Litwinów, Tatarów i Niemców. Do tego społeczeństwo było rozwarstwione stanowo na chłopów, mieszczan, duchowieństwo i szlachtę.
Każdy członek narodu politycznego miał być z założenia równy. W rzeczywistości jednak istniało w nim olbrzymie rozwarstwienie, bowiem stan szlachecki również dzielił się na różne grupy
Rozumienie terminu naród z biegiem czasu się zmieniało. W I Rzeczpospolitej istniał naród polityczny, czyli obywatele oraz pozostali mieszkańcy państwa. Do narodu politycznego zaliczano głównie szlachtę, która za sprawą swojej funkcji oraz swoich obowiązków miała dostęp do czynnego udziału w życiu politycznym, była decydentem w najważniejszych sprawach. Podział społeczny, religijny i narodowościowy miał swoje odzwierciedlenie w układzie narodu politycznego. Problem w tym, że szlachta stanowiła 10% mieszkańców I Rzeczpospolitej i jako taka była niezwykle zróżnicowana. Każdy członek narodu politycznego miał być z założenia równy. W rzeczywistości jednak istniało w nim olbrzymie rozwarstwienie, bowiem de facto stan szlachecki również dzielił się na różne grupy. W jednym szeregu miał znajdować się i litewski książę i małopolski szlachcic, ziemianin i szlachta gołota z Mazowsza, która bywała znacznie biedniejsza niż wolni chłopi. O masach szlacheckich, nieposiadających odpowiedniego majątku, za to posiadających prawa polityczne z pogardą wyrażali się nawet pisarze wypowiadający się z aprobatą o samym ustroju. Dystans, a niekiedy wręcz wyraźny sprzeciw, wobec zaangażowania się szlachty gołoty okazywał nawet Andrzej Maksymilian Fredro. W swojej apologii liberum veto bronił go właśnie jako narzędzia przeciw powszechnej głupocie, jaka była wedle niego domeną szlachty.
Śledząc głosy pisarzy politycznych z wieku XVI trudno znaleźć bezkrytycznego zwolennika powszechnego udziału szlachty w życiu politycznym. A raczej, mówiąc precyzyjnie, niczym nie skrępowanej demokracji, w której głos każdego szaraczka znaczył tyle samo co głos wykształconego ziemianina. Andrzej Frycz-Modrzewski, Sebastian Petrycy, Łukasz Górnicki, Wawrzyniec Goślicki, wszyscy szukali sposobów na opanowanie politycznego żywiołu czy to na gruncie prawa, czy zmiany obyczajów. Modelowy są tutaj tezy Frycza-Modrzewskiego, który co prawda postulował zrównanie w prawach wszystkich mieszkańców Rzeczpospolitej, ale zarazem pragnął wprowadzić specjalne urzędy kontrolujące ich życie i w znaczący sposób ograniczające ich wolność. Proponowanego przez niego rozwiązania, jeżeli stosowano by je konsekwentnie, nie można uznać za atrakcyjne.
Dialog między Panem, Wójtem i Plebanem
1505 rok, będący kluczowym dla zaistnienia polskiej myśli republikańskiej, był zarazem czasem cementowania się ekskluzywizmu we wspólnocie. W myśl konstytucji Nihil Novi żadne nowe prawo nie mogło być ogłoszone bez potwierdzenia ze strony szlachty. Doprowadziło to do powstania niższej izby poselskiej, czyli sejmu, w którym tylko początkowo zasiadali również przedstawiciele miast. Z czasem jednak sytuacja uległa zmianie i stopniowo byli wykluczani z życia politycznego. Uczciwie należy przyznać, że w tym wypadku niemiały wpływ miała sama polityka miast, które nie walczyły o swoje prawa. Fakt ten wykorzystała szlachta zebrana w grupie egzekucji praw i dóbr, która opierając się na arystotelesowskiej interpretacji polityki, dysponariuszami praw politycznych chciał widzieć jedynie szlachtę.
Problem istniał i był uważany za poważny, bowiem niemało autorów staropolskich widziało dyskryminację znacznej części mieszkańców Rzeczpospolitej. W wieku XVI głównie za sprawą działań najpierw reformacji, a potem kontrreformacji zwracano uwagę na niedolę chłopów. Zazwyczaj nie widziano jednak możliwości w stworzeniu z nimi jednej wspólnoty politycznej – wyjątek stanowił Andrzej Frycz-Modrzewski.
Czym innym było widzenie możliwości współtworzenia wspólnoty a czym innym reakcja na chłopską niedolę, przybierającą nie raz wręcz wymiar niewoli. Ciężki los polskiego chłopa stawał się nie tylko tematem rozpraw protestanckich pisarzy, ale również księży jezuitów, którzy w swoich kazaniach wyraźnie opowiadali się za koniecznością zmian stosunków społecznych. Nie pisano jednak jeszcze o tym kto jest, a kto powinien być obywatelem, apelowano o przestrzeganie praw boskich.
Obywatel czyli kto?
Rzeczpospolita Obojga Narodów nie była tworzona przez ludzi sprawiedliwych. Nie jest to zdanie współczesne, ale parafraza znacznie ostrzejszej krytyki z epoki. Druga połowa wieku XVII przyniosła wiele zniszczeń w kraju, ale i zaowocowała jeszcze większym wyzyskiem poddanych przez szlachtę. W latach potopu szwedzkiego Jan Chądzyński w Dyskursie kapłana jednego polskiego roku tysiąc sześćset pięćdziesiątego siódmego post Testum Transifigurationis Domini, w którym pokazuje, za co Bóg Koronę Polską karze i jako dalszego karania ujść mamy pisał o najeździe Szwedów jako o karze boskiej, jaka została zesłana za niesprawiedliwe traktowanie chłopów. Sytuacja była tak zła, że Jan Kazimierz postanowił obiecać Maryi zmianę stosunku do poddanych w zamian za pomoc nieba w walce ze Szwedami. Ujawnia tym samym świadomość istnienia niesprawiedliwości społecznych z którymi przedtem nic nie starano się zrobić. Widziano wyzysk chłopów przez szlachtę, widziano możliwość zaangażowania ich w sprawy państwowe w postaci czynnej obrony kraju. Śluby Lwowskie mogły być zalążkiem rozszerzenia wspólnoty politycznej, ale zostało to zaprzepaszczone. Król nie starał się poprawić doli chłopów i obietnice złożone w lwowskiej katedrze nie zostały spełniane, co więcej doszło wręcz do zawężenia definicji wspólnoty politycznej.
Problem iluzyjności wspólnoty ujawniony podczas potopu szwedzkiego został zauważony już wcześniej
Problem iluzyjności wspólnoty ujawniony podczas potopu szwedzkiego został zaś zauważony już wcześniej. Aarona Aleksandra Olizarowskiego dzisiaj mało kto pamięta, jego dziełko De politica homunm sociate wydane w latach 50. XVII praktycznie popadło w zapomnienie. Tymczasem wileński filozof jako pierwszy na ziemiach polskich sformułował sądy odnośnie istnienia społeczeństwa polskiego. Olizarowski bezlitośnie podsumował sytuację, w jakiej znajdywała się Rzeczpospolita Obojga Narodów. Na mocy „widzimisię” (bo chyba tylko tak należało by to nazwać) szlachty chłopi znajdywali się w stanie de facto niewolniczym, co uniemożliwiało im stworzenie wspólnoty narodowej. Odbierano im owoce ich pracy i kazano jeszcze opłacać się szlachcie ponad przyjęte przez prawo zobowiązania. Tymczasem chłopi w odróżnieniu od cudzoziemców są obywatelami i jako tacy nie mogą być wyzyskiwani i pętani w niewolę. Będąc obywatelami mają swoje obowiązki, ale i swoje prawa, a jednym z nich jest wolność oraz udział w życiu politycznym państwa. Olizarowski bowiem rozumie szlachectwo jako wynik cnót, a nie urodzenia. Otwiera to zatem drogę awansu dla wszystkich obywateli bez względu na pochodzenie. Olizarowski w swojej opinii był jednak odosobniony a Rzeczpospolita Obojga Narodów wolała podążać drogą ekskluzywizmu.
Zawężona wspólnota
Wspólnota narodowa, która zaczęła być coraz bardziej ekskluzywna, w połowie wieku XVII zawężała się jeszcze bardziej, tak że prawdziwym obywatelem stawał się jedynie szlachcic-katolik. Wpływ na to miało wiele czynników. Pierwszym z nich była przegrana reformacji i zwiększenie znaczenia zakonu jezuitów. Nie udało się co prawda zakonowi uzyskać tego, na czym mu najbardziej zależało, czyli zmienić ustrój polityczny Rzeczpospolitej. Udało mu się jednak zatrzymać pochód reformacji i umocnić katolicyzm w Polsce. Problem w tym, że umocniła się jego bardzo specyficzna wersja – sarmacka, która w wielu aspektach w sposób znaczący odbiegała od ideałów kontrreformatorów.
Potop szwedzki stał się istotną cenzurą zacieśniania się wspólnoty politycznej. Na poziome ideowym wojna szwedzka była starciem między katolicyzmem i protestantyzmem. Luterańska Szwecja zaatakowała katolicką Polskę, chciała zniszczyć święty klasztor a pomagała jej szlachta innowiercza. Luteranie i kalwini dostali łatkę zdrajców, chociaż po prawdzie niemało katolików również poparło króla Szwecji.
Proces wykluczenia i samowykluczania się protestantów z narodu politycznego ciągnął się aż do roku 1717, kiedy odebrano im ostatecznie prawa polityczne. Innowiercy nie potrafili się odpowiednio bronić i wręcz sami podawali broń przeciwnikom odwołując się do ościennych mocarstw i pozwalając im na interwencjonizm w politykę Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Po części postanowienia sejmu 1717 roku były spowodowane powszechnym w Europie poczuciem, że kontrreformacja po ponadto stu latach odnosi ostatecznych sukces, były zatem rodzajem katolickiego triumfu. Wspólnota polityczna polska znowu się zacieśniła.
Niedługo po potopie szwedzkim, równolegle z wykluczeniem protestantów, następował kolejny proces. Czasy rokoszu Lubomirskiego podziałały kolejnymi wskazaniami. Już nie tylko katolik, ale zwolennik odpowiedniej opcji politycznej mógł się za członka wspólnoty narodowej uważać. A zasługę w pogłębianiu tego podziału miał nie kto inny, jak Wespazjan Kochowski (podział na my i oni powstał po linii politycznego sporu, a nie metafizycznych wykładni).
Koncepcje stworzone w czasach I Rzeczpospolitej są fundamentem dla polskiej świadomości politycznej zarówno w dobrym, jak i w złym znaczeniu
Rozpatrując problem zawężenia wspólnoty sarmackiej do jednego modelu religijnego należy zdawać sobie sprawę, że nie musiał być on katolicki. Zachowania, które dzisiaj postrzegamy jako przejaw tolerancyjności XVI wiecznej szlachty były nie do końca tym, co dzisiaj rozumiemy pod tym terminem. Nie można mówić o ekumenizmie czy tolerancyjności na zasadzie „wielkości praw”. Poszanowanie religijne w I Rzeczpospolitej było raczej „prawem do głupoty”, czyli uznaniem, że przeciwnik ideologiczny ma prawo do błądzenia. Taki stan rzeczy sam w sobie nosi ryzyko przesilenia. Z samej swojej istoty i istoty kultury sarmackiej złoty wiek tolerancji religijnej nie mógł trwać wiecznie. Szala tylko (i tak w stosunkowo łagodny sposób) przeszła na stronę katolicyzmu.
Tuż przed końcem
Tuż przed rewolucją 3 maja naród polityczny w I Rzeczpospolitej był najbardziej jak to tylko możliwe ekskluzywny. Znamienny przykład dała tutaj konfederacja barska, do której mogli przystąpić tylko katolicy, a która miała wręcz charakter krucjaty przeciwko innowiercom.
Konstytucja 3 maja pod tym względem wprowadziła niezwykłe zmiany, które z mniejszym lub większym skutkiem próbowano rozwijać w wieku XIX. Gdyby nie ona sytuacja Polski byłaby jeszcze trudniejsza. Oczywiście cały czas istniał wyraźny podział na panów i parobków, ale w sensie politycznym zostały otwarte nowe drogi. Rola Wojciecha Bartosa w bitwie pod Racławicami odegrała istotną rolę w przedefiniowaniu pojęcia narodu politycznego.
Wydarzenia polityczne faktycznie dały możliwość rozwinięcia definicji wspólnoty politycznej na szersze grupy, chociaż co trzeba powiedzieć przynajmniej w części działo się to trochę na wyrost. Fakt, że w izbach chłopskich zbierali się ludzie, aby słuchać Trylogii Sienkiewicza jeszcze nie oznaczał, że stali się oni (czy też, że w oczach dziedziców stawali się) równoprawnymi członkami wspólnoty narodu politycznego. A prawda jest taka, że szlachta dosyć długo zazdrośnie strzegła swojej pozycji i zbierało to swoje owoce. Nie przypadkiem w 1863 roku poszły do powstania „pany”. Z jednej strony teoretycznie chętnie mówiła o wolności „waszej i naszej”, z drugiej silnie rozdzielała podejście do człowieka ze względu na jego pochodzenie. We wspominanej przez niektórych z nostalgią II Rzeczpospolitej co prawda nie istniał podział na szlachtę i resztę mieszkańców, ale w rzeczywistości dobrze się miały stare podziały. Przykładem tego może być, teraz cały czas przywoływany jako coś atrakcyjnego, kodeks Boziewicza. Tymczasem jeszcze w latach 20. i 30. przedstawiciele inteligencji i szlachty z jawną pogarda odnosili się do chłopów, widząc w nich przede wszystkim niebezpieczeństwo dla misternych konstrukcji ustroju politycznego.
Odwołując się do polskiej tradycji wspólnoty politycznej należy zdawać sobie sprawę, że był on przez większą część czasu oparty na ekskluzywizmie i niekiedy naprawdę trudno w prosty sposób odwoływać się do dziedzictwa sarmatyzmu w tej postaci. Nie należy w żadnym wypadku przekreślać jego dorobku, myśl i koncepcje stworzone w czasach I Rzeczpospolitej są przecież fundamentem dla polskiej świadomości politycznej w dobrym, jak i w złym znaczeniu. Jeżeli chcemy odwoływać się do sarmatyzmu powinniśmy robić to przywołując konkretne zjawiska w konkretnym czasie. Generalizując całą tradycję możemy spotkać się niemożliwymi do pokonania problemami.