Niech żyje wojna? Bynajmniej! – zdawał się mówić (czy raczej śpiewać) Grzesiuk, którego głos wybrzmiał ponownie w redakcji Teologii Politycznej. Uczestnicy spotkania na Koszykowej mogli usłyszeć Jana Młynarskiego, wykonującego utwory czerniakowskiego barda na jego własnej bandżoli oraz dowiedzieć się, jak potoczyły się wojenne losy artysty.
Drugie z cyklu trzech spotkań poświęconych Stanisławowi Grzesiukowi uświetniła obecność Izabeli Laszuk, wnuczki barda. Usłyszeliśmy także utwory artysty w wykonaniu Jana Młynarskiego, Anny Bojary (grającej na pile), Sebastian Jastrzębskiego (gitara) z Warszawskiego Combo Tanecznego. Goście wraz z Natalią Szerszeń, która prowadziła spotkanie, starali się spojrzeć na postać Grzesiuka przez pryzmat wojennych doświadczeń autora Pięciu lat kacetu.
Zanim rozmowa o wojennych dolach i niedolach Stanisława Grzesiuka rozpoczęła się na dobre, artyści z Warszawskiego Combo Tanecznego przywitali publiczność aranżacją piosenki Choć z kieszeni znikła flota. – Jak to się stało, że Grzesiuk, warszawski cwaniak, trafił do obozu? – zapytała Natalia Szerszeń, rozpoczynając spotkanie. Jan Młynarski w odpowiedzi nakreślił obraz Warszawy z początków okupacji. Miasta opustoszałego, w którym Grzesiuk, jak sam wspominał, czuł się niczym bohater z książek Karla Maya; obracał bronią i jedzeniem, kradł, robił wszystko, by przeżyć. – To było Eldorado dla ludzi żyjących dotychczas w bardzo ciężkich warunkach – mówił Młynarski. Grzesiuk trafił do kacetu przez donos, który złożyła na niego Basia – dziewczyna, z którą się spotkał – po tym, jak nie zgodził się na zabójstwo jej męża. Jednak zanim trafił do obozu koncentracyjnego, został wysłany na roboty do Niemiec. – Gdyby nie jego charakter, to doczekałby końca wojny właśnie u niemieckiego bauera – kontynuował Młynarski. – Grzesiuk zawsze stawał w obronie słabszego, potrafił nie zgodzić się z adwersarzem (stąd ksywa „kozak”), dlatego z robót zesłano go do obozu – mówił Młynarski. – Jeśli się podporządkowywał, to tylko na swoich warunkach – uzupełniła wnuczka artysty.
Kontynuując opowieść o wojennych losach warszawskiego artysty, Jan Młynarski zaznaczył, że Stanisław Grzesiuk przebywał w trzech obozach: Dachau, Mauthausen oraz Gusen, w którym przeżył najwięcej lat i doczekał wolności. – Kilkukrotnie bezpośrednio otarł się o śmierć. I za każdym razem wymykał się jej. Nie wiem, do jakiego stopnia dzięki swojemu sprytowi, a na ile dzięki opatrzności? – mówił. Dodał, że Grzesiukowi udało się przetrwać najbardziej wycieńczające prace fizyczne dzięki „bumelowaniu”, którego nauczył się jeszcze na kursach u Wawelberga przed wojną. – Mówił, że wychodził za potrzebą i ucinał sobie drzemkę w toalecie – tłumaczył Młynarski.
Jednak najważniejszą podporą obozowej egzystencji Grzesiuk była przyjaźń. Piękną, choć paradoksalną relację miał ze Stefanem Krukowskim. – Przed wojną taka przyjaźń prawie na pewno nie byłaby możliwa – powiedział Młynarski. Grzesiuk był chłopakiem z Czerniakowa, z kolei Krukowski pochodził z inteligenckiej żoliborskiej rodziny – dodała Natalia Szerszeń. Jak pisał Bartosz Janiszewski w biografii Grzesiuk. Król życia cytowanej przez Jana Młynarskiego, „połączyła ich Warszawa, bo obydwaj kochali miasto swojego dzieciństwa romantyczną miłością”. – Gdy Staśkowi udało się zdobyć miskę zupy, wcale się na nią nie rzucił, ale poszedł do Stefana; jedli ją razem na zmianę – jedna łyżka dla Stasia, druga dla Stefana – mówił Młynarski. – Te przyjaźnie obozowe sięgają kilku pokoleń. Traktujemy siebie jak rodzinę. Wystarczy wspomnieć Czesława Palacza, którego z dziadkiem połączyła i przyjaźń, i muzyka. Z jego wnuczkami przyjaźnię się do dzisiaj – zaznaczyła Izabela Laszuk.
– Nie można powiedzieć o obozowej muzyce, kolejnej podporze Grzesiuka, nie wspominając o przyjaźni z księdzem Józefem Szubertem. Co jest o tyle ciekawe, że miał on straszliwy uraz do kleru – mówił Jan Młynarski, zaczynając opowiadać o obozowym jazz-bandzie „Cała Warszawa”.
Najważniejszą podporą obozowej egzystencji Grzesiuk była przyjaźń
Grzesiuk, któremu zrobiło się żal księdza tak nieporadnego, że bez jego pomocy zginąłby najpewniej po kilku tygodniach, wziął duchownego pod swoją opiekę. Ksiądz Szubert, który wyszedł z obozu wcześniej, odwdzięczył się Stanisławowi tym samym. Pomagał mu jak mógł: przekazywał paczki z jedzeniem, a na Boże Narodzenie w 1941 roku wysłał Grzesiukowi mandolinę – opowiadał Młynarski.
Niewesołą historię o obozowej doli czerniakowskiego barda przerwało wykonanie utworu Slowfox matrymonialny. Kolejną aranżacją, która rozbrzmiała w redakcji Teologii Politycznej, był utwór Syn ulicy. Jego wykonanie poprzedziła jednak historia kompletowania obozowego jazz-bandu, w którym oprócz Grzesiuka znaleźli się: Czesław Palacz i akompaniujący na gitarze Adam Kwiatkowski.
Następnie dyskusja zeszła do słynnej bandżoli Grzesiuka, którą opiekuje się Izabela Laszuk. – Pan Stanisław kupił ją za 400 papierosów, tymczasem jeden bochenek chleba kosztował 4 papierosy. Łatwo policzyć, jaki to był majątek – powiedział Jan Młynarski, sięgając po instrument, na którym czerniakowski bard grał do końca życia. – To samoróbka z doczepionym gryfem od zwykłej mandoliny. Wszystkie elementy metalowe zostały wykute w obozowym warsztacie przez ślusarza. Natomiast skóra została założona przez Grzesiuka po wojnie, oryginalnie pochodziła z psa, potem została wymieniona na skórę świńską – opisywał bandżolę. Skąd na instrumencie wzięła się Myszka Miki? – Dziadek był wielkim fanem bajek Disneya, które wówczas wchodziły do Polski. A Amerykanie, którzy wyzwolili obóz w Gusen, rozdawali karty z bohaterami tych kreskówek – tłumaczyła Izabela Laszuk.
Grzesiuk, jak powiedział Młynarski, nazywał bandżolę „ukochanym drewnem” lub „gratem”. Tymczasem goście zebrani w redakcji na Koszykowej, mogli usłyszeć utwory: W Saskim ogrodzie oraz U Bronki wstawa, zagrane właśnie na „gracie” czerniakowskiego barda.
– Grzesiuk był pełen paradoksów, jednym z nich jest to, że przyjechał z obozu bez nienawiści, nie oceniał ludzi, ale nie mógł znieść brzmienia języka niemieckiego. Z tego powodu szybko wyjechał ze Śląska, gdzie znalazł się tuż po wojnie – mówił Jan Młynarski. Podtrzymując ten wątek, Izabela Laszuk dodała, że we wstępie do książki Pięć lat kacetu Grzesiuk zaznaczył, żeby nie dokonywać radykalnych ocen żadnej ze stron obozowego życia. – Nikt z nas nie wie, jak zachowałby się w warunkach, w których byli ci ludzie przez pięć lat piekła – mówiła.
Kończąc rozmowę, Młynarski podkreślił, że Grzesiuk, choć życie doświadczyło go okrutnie, nie stracił wiary w ludzi. – Do końca był dowcipkujący. Brał wszystko z przymrużeniem oka, jak przystało na prawdziwego Warszawiaka – powiedział.
Spotkanie zwieńczyło natomiast wykonanie utworu napisanego przez Lucjana Szenwalda, od którego tytuł wzięło wczorajsze spotkanie, Niech żyje wojna, a także znanej piosenki Balu na Gnojnej kojarzonej raczej z ciemnymi zakamarkami miast, ale pochodzącej, na co zwrócił uwagę Młynarski, ze świata kabaretowo-rewiowego.
Relację opracował Albert Mazurek.
Fot. Jacek Łagowski