Zbigniew Stawrowski: Między buntem a afirmacją – w poszukiwaniu sensu dziejów

Analiza źródeł i konsekwencji postawy buntu w jej różnorodnych historycznych i kulturowych wcieleniach, stanowi – zdaniem Wildsteina – klucz do zrozumienia totalitarnej plagi, która bynajmniej nie zniknęła, lecz wciąż wisi nad naszą cywilizacją i naszą kulturą – pisze o książce „Bunt i afirmacja. Esej o naszych czasach” Zbigniew Stawrowski.

Pytanie, czy dzieje mają sens, a jeśli tak, to na czym miałby on polegać, towarzyszy człowiekowi od dawna – od momentu, kiedy uświadomił sobie, że historia wspólnoty, w której żyje, nie jest jedynie zbiorem przypadkowych wydarzeń ani też zamkniętym kręgiem przypominającym biologiczny cykl rozwojowy – od narodzin przez dzieciństwo, dojrzałość po starość i śmierć. Jednym z pierwszych myślicieli, którzy jasno zdawali sobie z tego sprawę, był św. Augustyn. Jego wielkie dzieło De civitate Dei przedstawia kolejne etapy ludzkich dziejów jako nieustanną walkę przeciwstawnych sił. Po jednej stronie stoją siły ciemności, których przejawem jest bezgraniczna miłość własna, pełna pychy i wzgardy do Boga i ludzi, po drugiej zaś znajdują się ci, którzy swoje życie gotowi są poświęcić służbie Bogu i trosce o tych, którzy stworzeni zostali na Jego obraz i podobieństwo. W pewnym wymiarze walka ta została już rozstrzygnięta – zakończy ją ostateczny triumf Bożej Republiki, nawet jeśli spoglądając na to, co dzieje się w świecie, może się nam czasem wydawać, że zwycięstwo przypada raczej ojcu wszelkiego kłamstwa i wszelkiego zła. Oczywiście, taka ostateczna perspektywa związana jest z chrześcijańską eschatologią, trudno więc oczekiwać, by wszyscy gotowi byli ją zaakceptować. Tym bardziej gdy przyszło nam żyć w epoce totalitarnych projektów ideologicznych, które w imię szczytnych ideałów oraz naiwnej wiary w to, że postęp techniczny oznacza również postęp moralny, zamieniają ludzki świat w infernalny koszmar.

Dynamika współczesnego świata pobudza do historiozoficznej refleksji, nic więc dziwnego, że pojawiają się dziś myśliciele, którzy starają się opisać logikę dziejowych wydarzeń, wskazując najważniejsze czynniki wpływające na taki, a nie inny ich przebieg. Przykładem francuska filozof Chantal Delsol, która w swej książce Nienawiść do świata. Totalitaryzmy i ponowoczesność proponuje spojrzeć na dzieje poprzez pryzmat dwóch przeciwstawnych postaw: demiurga i ogrodnika.

Demiurg sam chce być miarą wszystkich rzeczy, w tym także projektowanego i tworzonego przez siebie świata

Demiurg to ktoś, kto pragnie kształtować świat zgodnie ze swoją wolą i wyobrażeniem niejako od zera, nie licząc się z ograniczeniami rzeczywistości. Sam chce być miarą wszystkich rzeczy, w tym także projektowanego i tworzonego przez siebie świata. Nawiasem mówiąc, przywołana przez Delsol figura demiurga nie jest najbardziej trafna, ponieważ greckie słowo demiourgos oznaczało pierwotnie rzemieślnika, zaś bóg-kreator, nazwany nie bez powodu mianem demiurga przez Platona w dialogu Timaios, nie tworzy świata dowolnie, lecz wedle istniejącego już wzorca – zgodnie z porządkiem wiecznych i niezmiennych idei. Lepszym – choć także niedoskonałym – obrazem byłaby tu chyba postać zbuntowanego Prometeusza, a więc kogoś, kto wykrada bogom ogień – symbol mocy twórczej, i następnie oddaje go w ręce ludzi, by ci, nie licząc się z porządkiem ustanowionym przez bogów, samodzielnie kształtowali swój świat.

Ogrodnik, w ujęciu Delsol, to natomiast ktoś, kto spogląda na świat jak na powierzony sobie ogród. Świat jest darem, który należy otoczyć opieką, by wydobyć z niego ukryte w nim potencje. To zaś wymaga rozpoznania jego natury, zaakceptowania jej i pielęgnowania. Zadaniem ogrodnika jest pozwolić naturze rozkwitać. W ten właśnie sposób rodzi się i stopniowo rozwija świat ludzkiej kultury. Warto przypomnieć, że łacińskie słowo cultura, które wywodzi się od czasownika colere (pielęgnować, uprawiać, hodować), pojawiło się najpierw w odniesieniu do uprawy roli – cultus agri. Kultura to zatem coś, co wyrasta na podglebiu natury i ją stopniowo przekształca. W analogii do średniowiecznej formuły, która opisywała relację łaski i natury, można by powiedzieć: cultura non tollit naturam sed perficit – kultura nie znosi natury, lecz ją doskonali.

Do podobnej intuicji nieustannego konfliktu dwóch przeciwstawnych postaw, zakorzenionych w zasadniczo odmiennych sposobach postrzegania świata, odwołuje się Bronisław Wildstein w swojej najnowszej książce Bunt i afirmacja. Esej o naszych czasach[1]. Wkracza on tym samym na drogę refleksji, którą podążali przed nim nie tylko Delsol, św. Augustyn, lecz także wielu innych – niektórych z nich zresztą w swej książce wspomina i do nich nawiązuje.

Pokazanie w najbardziej przekonujący sposób, jak nieusuwalne napięcie, znajduje swój wyraz w konkretnych ludzkich czynach, postawach i dziełach.

Ktoś mógłby zapytać, co w takim podejściu nowego i oryginalnego, skoro tylu innych myślicieli podążało już podobną drogą. Nie o oryginalność tu jednak chodzi, ale o trafny opis rzeczywistości – o pokazanie w najbardziej przekonujący sposób, jak owo nieusuwalne napięcie, które stanowi sam rdzeń egzystencji człowieka, znajduje swój wyraz w konkretnych ludzkich czynach, postawach i dziełach. Opowieść przedstawiona przez Wildsteina wzbudza respekt jasnością wywodu i precyzją prowadzenia głównej myśli, ale przede wszystkim zachwyca ogromną erudycją autora, która pozwala mu ów zasadniczy wątek barwnie ilustrować i potwierdzać przykładami z szerokiego spektrum kultury: filozofii, religii, polityki, ekonomii, pedagogiki, psychologii, medycyny, literatury i sztuki. Nie sposób zreferować tej opowieści w krótkiej relacji, nie tracąc bogactwa zawartej w niej treści, zaś dokładna prezentacja poszczególnych rozdziałów książki zajęłaby nie tylko zbyt wiele miejsca, lecz także pozbawiła potencjalnych czytelników przyjemności – niezaburzonej wcześniejszym komentarzem – bezpośredniego obcowania z źródłowym tekstem. Lektura filozoficznego i historiozoficznego dzieła Wildsteina była dla mnie przede wszystkim mocnym doświadczeniem współmyślenia. Każdy z kolejno podejmowanych wątków pobudzał wyobraźnię do nowych skojarzeń i refleksji, zapraszając do dyskusji, krytycznych uwag i uzupełniających komentarzy. Niektórymi z nich chciałbym się tutaj podzielić.

Tytuł książki jest nieco mylący, bo sugeruje pewną symetrię obu elementów, choć jest to książka przede wszystkim o figurze buntownika. Wildstein doskonale wie, że nie ma buntu bez jakiejś afirmacji – przynajmniej afirmacji tego, w imię czego się protestuje, choćby była to tylko utopia czy iluzja. Wie również, że postawa afirmacji świata jest genetycznie pierwotna, że poprzedza wszelki bunt, że – co więcej – stanowi konieczny warunek jego możliwości. Ale choć postawa afirmacji jako tło czy kontekst jest w książce nieustannie obecna, to pierwszoplanową rolę odgrywa w niej buntownik, kontestator, rewolucjonista. Powodu takiego wyboru autor nie ukrywa: żyjemy w czasach naznaczonych pojawieniem się totalitarnych ideologii oraz pamięcią o ich zbrodniczych skutkach. Celem, jaki sobie stawia w książce, jest próba pokazania i wyjaśnienia, dlaczego „współczesna zachodnia kultura w swoim istotnym segmencie ciąży ku totalitarnym rozwiązaniom”[2]. Analiza źródeł i konsekwencji postawy buntu w jej różnorodnych historycznych i kulturowych wcieleniach, stanowi – zdaniem Wildsteina – klucz do zrozumienia totalitarnej plagi, która bynajmniej nie zniknęła, lecz wciąż wisi nad naszą cywilizacją i naszą kulturą. Trudno się z nim w tym punkcie nie zgodzić.

(…)

Wildstein w swojej opowieści skupia się przede wszystkim na czasach nowożytnych. Stoją za tym ważne racje. O ile w starożytności i średniowieczu postawa buntu, choć oczywiście również się zdarzała, stanowiła raczej wyjątek i eksces, o tyle w epoce nowożytnej, uzyskując legitymację religijną, rozpowszechnia się, a jej głos staje się stopniowo coraz bardziej dominujący. Wraz z reformacją – religijnym ruchem protestu, odrzucającym dotychczasowy porządek i dotychczasową wizję wspólnoty – uruchomiona zostaje dynamika wydarzeń, przez które wyraźnie prześwituje ich ideał i ostateczny cel. Jest nim wizja jednostki wyzwolonej z wszelkich krepujących ją uwarunkowań i ograniczeń, przekonanej, że o własnych siłach, niejako od zera, potrafi stworzyć całkowicie nowy, wspaniały świat.

Od samego początku wiadomo było – przynajmniej tym bardziej przewidującym – do czego taka droga może doprowadzić. Trzydzieści lat przed wystąpieniem Lutra pisał o tym wprost Pico della Mirandola, o którym Wildstein akurat nie wspomina, a szkoda. Pico – błyskotliwy humanista, jeden z pierwszych nowożytnych piewców twórczej wolności – w swoim sławnym traktacie O godności człowieka z 1486 roku wkłada w usta Stworzyciela następujące słowa: „Nie wyznaczyłem Ci, Adamie, ani określonej siedziby, ani własnego oblicza, nie dałem ci też żadnego szczególnego zadania, abyś – jakiejkolwiek siedziby zapragniesz, jakiegokolwiek oblicza, jakiejkolwiek służby – posiadł to zgodnie z życzeniem i zamysłem i zatrzymał. Określona natura innych stworzeń jest związana z prawami przeze mnie ustanowionymi. Ciebie zaś, nieskrępowanego żadnymi ograniczeniami, oddaję w twoje własne ręce, abyś zgodnie ze swą wolą sam określił swą naturę. Umieściłem cię w środku świata, abyś tym łatwiej mógł obserwować cały świat. Nie uczyniłem cię ani niebiańskim, ani ziemskim, ani śmiertelnym, ani nieśmiertelnym, abyś sam w sposób wolny i godny ciebie, tworząc siebie, nadał sobie taki kształt, jaki zechcesz. Będziesz mógł degenerować się do poziomu zwierząt, będziesz też mógł się odradzać i mocą swej woli wznosić się do poziomu boskiego”[3].

Nie jest bowiem w naszej mocy decydować o tym, co jest dobre, piękne czy prawdziwe. Miary, które nam o tym mówią, istnieją niezależnie od nas i naszych rozstrzygnięć

Odnajdujemy tu obraz człowieka – kowala własnego losu. Obraz ten nie jest jednak wcale tożsamy z wizją wszechpotężnego demiurga, który stwarza świat i samego siebie z nicości. Chodzi przecież wciąż o istotę stworzoną, nawet jeśli usytuowaną na najwyższym miejscu pośród wszystkich stworzeń, istotę obdarzoną wprawdzie niezwykłą mocą kreacji i autokreacji, ale pozbawioną władzy stanowienia miar, wedle których jej życie i jej dzieła mają zostać ocenione. Nie jest bowiem w naszej mocy decydować o tym, co jest dobre, piękne czy prawdziwe. Miary, które nam o tym mówią, istnieją niezależnie od nas i naszych rozstrzygnięć. One po prostu są – są nam dane i niczym kamienie milowe określają kierunek naszej życiowej drogi: naszych wzlotów i naszych upadków. Przed obdarzonym wolnością człowiekiem, który stara się kształtować swoje życie zgodnie z drogowskazami wpisanymi w ład stworzenia, otwiera się perspektywa dołączenia do boskich istot. Jeżeli jednak je odrzuci – a jako wolna osoba ma moc to uczynić – jeśli w ich miejsce będzie próbował stanowić swoje własne miary, wcześniej czy później sam z siebie uczyni bestię.

Humanistyczna – pełna nadziei, ale i realizmu – wizja Pico della Mirandoli ukazywała pełny wachlarz możliwości otwierających się przed wolnością człowieka, nie przesądzała jednak, która z rysujących się granicznych perspektyw stanie się ostatecznie jego wyborem i dziełem. Od tego czasu wiele się jednak zmieniło. Nowożytny projekt rozwoju człowieka i międzyludzkiej wspólnoty, ufundowany pierwotnie na chrześcijańskiej wierze w boskie powołanie człowieka, zmierza wyraźnie w przeciwnym kierunku, przyjmując coraz bardziej karykaturalną postać. Dostrzegając taką tendencję, Wildstein stwierdza: „właściwie całą moją książkę można uznać za próbę odpowiedzi na pytanie: dlaczego przemiana ta jest nieunikniona. Dlaczego człowiek aspirujący do Boskiej roli musi stoczyć się w kondycję zwierzęcą?”[4].

Decydująca – czego Pico zdawał się jeszcze nie dostrzegać – okazuje się rola kultury. Ostatecznie tylko dzięki jej pośrednictwu dowiadujemy się, co jest dobre, co słuszne, co piękne, i tym samym możemy kierować się czymś więcej niż jedynie naturalnym zwierzęcym egoizmem, który domaga się nieustannie zaspokajania naszych biologicznych potrzeb. To właśnie świat kultury i następujące w nim przemiany przyciągają przede wszystkim uwagę Wildsteina, to kultura bowiem wyznacza główne pole toczącej się od wieków metafizycznej i egzystencjalnej batalii. Szeroko rozumiana kultura obejmuje sobą całość ludzkich dzieł, a jej różnorakie wymiary czy przejawy ściśle się ze sobą łączą. Wszelkie formy twórczości człowieka pozostają zakorzenione w panującym w danej epoce obrazie rzeczywistości i odzwierciedlają go we właściwy sobie sposób.

 Narodziny nowej wizji świata, która rozwinęła się w czasach nowożytnych i stopniowo zaczęła dominować, najłatwiej dostrzec w dziełach filozofów. To w ich rozważaniach doszła ona najpierw do głosu i najbardziej wyraziście była artykułowana. Zarysowana przez Wildsteina droga idei – droga bynajmniej nie jednokierunkowa, lecz wielotorowa, pełna meandrów i paradoksalnych zawirowań – która doprowadziła do powstania i rozpowszechnienia się współcześnie dominującego światopoglądu, rozpoczyna się od René Descartes’a – ojca nowożytnego subiektywizmu. Autor wyróżnia kilka ważnych strumieni myśli, które – mimo że się różnią od siebie, a czasem bywają pod pewnym względem wręcz przeciwstawne – zlewają się jednak ostatecznie w jeden potężny nurt, który obraca wniwecz dotychczasową postać świata.

 Pierwszy z tych intelektualnych prądów poszukuje dla naszej wiedzy absolutnej pewności – tu zwieńczeniem drogi zainicjowanej przez Kartezjusza okazuje się przede wszystkim Edmund Husserl i jego projekt fenomenologii. Drugi prąd – mający swoje źródło w rozważaniach Francisa Bacona – związany jest z nowoczesnym rozumieniem nauki, której zadaniem okazuje się nie tyle bezinteresowne poznawanie świata, ile przede wszystkim dostarczanie człowiekowi narzędzi, by nad światem panował. Taka właśnie postawa znajdzie swój wyraz w XIX- i XX-wiecznym scjentyzmie i pozytywizmie, ale również w programie Karola Marksa zawartym w tezie: „Filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat; idzie jednak o to, aby go zmienić”.

Kolejny prąd, którego siłę coraz wyraźniej dostrzegamy we współczesnym świecie, to wojujący ateizm – narastająca fala walki z religią, czyli głównie z chrześcijaństwem. Zapoczątkowana reformacją subiektywizacja wiary – odrzucenie nauczycielskiego autorytetu Kościoła i postawienie w jego miejsce osądu sumienia, osądu, któremu czasem daleko do rozsądku – przygotowała drogę do intelektualnych wybryków przedstawicieli francuskiego oświecenia, dla których wiara stała się synonimem zabobonu i przesądu – czymś, co stanowi przeszkodę, by ludzie mogli żyć w sposób wolny i zgodnie z rozumem, i co z tego względu powinno być ze społeczeństwa doszczętnie wyrugowane. Wildstein przytacza słowa jednego z nich – „eleganckiego mistrza paradoksu” Denisa Diderota: „Człowiek nie będzie wolny, dopóki ostatni król nie zostanie uduszony wnętrznościami ostatniego księdza”[5]. Trudno się więc dziwić, że gdy uczniowie Diderota, Woltera czy Rousseau opuścili kawiarnie i salony i zabrali się w sposób praktyczny za naprawę rzeczywistości, potraktowali podobne rady dosłownie. Radykalna wrogość wobec Kościoła stanowiła najbardziej uderzającą cechę rewolucyjnych wydarzeń we Francji i to ona właśnie okazała się pierwszym zwiastunem nadchodzącej totalitarnej epoki. Rozmaite warianty ideologii lewicowo-emancypacyjnych, które w rewolucji odnajdują swoje źródło i swój ideał, choć różnią się między sobą, jedno mają wspólne – przekonanie, że wolne i sprawiedliwe społeczeństwo może powstać jedynie na gruzach chrześcijańskiej kultury. Wildstein poświęca sporo uwagi analizie idei jednego ze środowisk wyrastających z owego nurtu, do którego dziś najczęściej odwołują się lewicowi rzecznicy naprawiania świata – do „krytycznej” szkoły frankfurckiej, dostrzegając w dorobku jej reprezentantów (Adorno, Horkheimer, Marcuse, Habermas) teoretyczne usprawiedliwienie kontrkultury, a w nich samych poprzedników postmodernizmu. Osobnym nurtem poddanym wnikliwej refleksji jest liberalizm. Autor stara się pokazać, jak wolnościowe idee, leżące u początków tego nurtu, prowadzą stopniowo do swojego zaprzeczenia, jak łączą się one w jedną spójną całość z utylitaryzmem i innymi bliskimi lewicy ideami, tworząc dominującą dziś ideologię emancypacji, która niewoli człowieka, atakując i niszcząc naturalne wspólnoty – rodzinę, wspólnotę polityczną oraz religijną – będące ostoją prawdziwej wolności i konkretnego, prawdziwie ludzkiego życia (...).

Zbigniew Stawrowski

Pełny tekst recenzji pracy Bronisława Wildsteina Bunt i afirmacja. Esej o naszych czasach ukaże się w 13 numerze Rocznika „Teologia Polityczna”. 

_______________________________

[1] B. Wildstein, Bunt i afirmacja. Esej o naszych czasach, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2020.

[2] Tamże, s. 80.

[3] G. Pico della Mirandola, Mowa [De hominis dignitate], tłum. L. Kuczyński [w:] „Przegląd Tomistyczny” t. V, 1992, s. 156.

[4] B. Wildstein, Bunt i afirmacja…, dz. cyt., s. 71.

[5] Tamże, s. 119.