Michał Szułdrzyński: Rzymianin na rowerze

„Polska jako Jason Bourne” pokazuje, że współzałożyciel Teologii Politycznej jest po konserwatywnej stronie polskiej debaty publicznej jednym z najbardziej przenikli­wych autorów


W swym zbiorze tekstów Dariusz Karłowicz pokazuje, jak poszukiwanie polskiej tożsamości wygląda nie tylko w sporach politycznych, ale również w warstwie metapolitycznej, kulturze, a nawet w nawykach i absur­dach dnia codziennego – pisze Michał Szułdrzyński w recenzji książki „Polska jako Jason Bourne” opublikowanej na łamach tygodnika „Plus Minus”

Kiedy pierwszy raz usłyszałem o Dariuszu Kar­łowiczu na początku studiów, pod koniec lat 90., był on już owiany legendą. Filozof, biznesmen, spec od marketingu, filantrop, założyciel fun­dacji, która jako jedna z pierwszych w Polsce zwróci­ła uwagę na biedę dzieci w domach dziecka, a równo­cześnie przenikliwy publicysta, potrafiący w bieżą­cych sporach politycznych i światopoglądowych odnajdywać wielkie idee, przemiany myślowe czy absurdy transformacji.

Dlatego sięgając po jego ostatnią książkę, czułem pewien niepokój. Jak wyjdzie konfrontacja tego wy­idealizowanego obrazu Karłowicza, który miałem w głowie, z jego najnowszymi tekstami. „Polska jako Jason Bourne” pokazuje, że współzałożyciel „Teologii Politycznej” jest po konserwatywnej stronie polskiej debaty publicznej jednym z najbardziej przenikli­wych autorów. W swym zbiorze tekstów pokazuje, jak poszukiwanie polskiej tożsamości wygląda nie tylko w sporach politycznych, ale również w warstwie metapolitycznej, kulturze, a nawet w nawykach i absur­dach dnia codziennego.

Karłowicz nie waha się sięgać po bohaterów tak dobrze znanych jak Sienkiewicz, w którego powie­ściach dopatruje się ciekawej wizji politycznej, rekon­strukcji ładu republikańskiego z okresu I Rzeczypo­spolitej. Walczy też o takie postaci jak św. Faustyna czy Jan Paweł II, które mogą się stać najlepszymi polskimi markami. Ale równocześnie nie daje się zwieść prawi­cowym idiosynkrazjom. Łaja lewicowe i liberalne mity, ale potrafi też wytykać absurdy, które pojawiają się po prawej stronie - jak choćby niechęć do jazdy na rowerze, biegania czy zdrowego trybu życia. Choć naśmiewa się z „latte-lewicy”, nie widzi powodu, dla którego miałby się wyrzec dobrej kawy czy przyjem­ności płynącej z jazdy na rowerze.

Najciekawszym konceptem Karłowicza jest poszu­kiwanie tropów polskiego republikanizmu. Zdaniem publicysty dychotomia polityczna – albo z Rosją, albo z Niemcami, Wschód albo Zachód – jest fałszy­wa. Twierdzi on, że odniesieniem dla Polski było zawsze Południe - Rzym, tradycja republikańska. I na tym, jego zdaniem, polegało nie­zrozumienie polskiej specyfiki po 1989 r. Zamiast kopiować rozwią­zania z Zachodu – przekonuje Karłowicz – trzeba było poszukać swej republikańskiej tożsamości. To właśnie jej śladów szuka w tra­dycji Armii Krajowej, Solidarności czy w myśli Jana Pawła II.

Pomysł ten, choć niezwykle inspirujący, budzi też największe opory. Nasuwa się pytanie, czy była moż­liwa modernizacja inna niż imitacyjna. Przecież pol­skie społeczeństwo po 1989 r. chciało jak najszybciej dogonić Zachód, a nie szukać własnej, indywidualnej drogi. Pytanie, czy w sytuacji, gdy Polacy nosili takie same dżinsy jak ich rówieśnicy na Zachodzie, gdy jedli te sam Big Maki, pili tę samą colę, gdy używali tych samych smartfonów, Facebooków, Twitterów, gdy marzyli o tych samych samochodach, słuchali tych samych przebojów i oglądali te same produkcje filmo­we, można im było zaszczepić tęsknotę za innym modelem politycznym niż ten, który panował na Za­chodzie.

Karłowicz ma rację: nie da się być podmiotowym narodem, jeśli swoją tożsamość skopiuję się z Zachodu. Tylko czy republikanizm I RP jest rzeczywiście tym wzorem, do którego trzeba było sięgnąć? Na ile trady­cja ta jest jeszcze żywa? Myśliciel uprawiający arche­ologię pamięci ma ten komfort, że w starożytnych ar­tefaktach widzi dowody żywotności swych ukochanych wzorów. Sęk w tym, że ten optymizm nie jest zaraźliwy i po lekturze książki Karłowicza wcale nie mam pew­ności, czy rzeczywiście można w przeszłości odnaleźć republikańską koncepcję wspólnoty, tak jak on ją sobie wyobraża. Ale na pewno warto jej szukać.

Michał Szułdrzyński

Tekst ukazał się w tygodniku „Plus-Minus” z dnia 8-9 lipca 2017