Losy ich da się, jak w krainach wszystkich, / wpisać pomiędzy dwa rejsy pokrótce: / w życie wpływają w czółenku kołyski / i stąd odchodzą w trumny ciasnej łódce – pisze Michał Muszalik w tomie poezji „Hotel Globo”.
Silesia Superior. Opisanie krainy i mieszkańców
Nie zna morskiego odcienia błękitu,
kryształki soli w trawach jej nie spały.
Jest za to blisko delikatnych szczytów,
co tylko zimą noszą czepiec biały.
Kiedy stopnieje w rzekach lodu szkliwo,
to powracają tu kluczami ptaki.
Niech ich powroty nikogo nie dziwią:
znów nie dotarły do swojej Itaki.
A tuż pod nimi bezskrzydli wędrowcy
idą ogrzani słońca białą perłą.
Też są przejazdem, jakby trochę obcy,
więc dzierżą pamięć jak królewskie berło.
Losy ich da się, jak w krainach wszystkich,
wpisać pomiędzy dwa rejsy pokrótce:
w życie wpływają w czółenku kołyski
i stąd odchodzą w trumny ciasnej łódce.
Lecz osobliwy mają tutaj zwyczaj
zejść wiele głębiej niż drzewa korzenie
podziemne szlaki do kruszca wytyczać,
czym rozjuszają diabłów całe plemię.
Bytom niebiańskim też zabrali spokój:
wieże jak ostrza mają tu kościoły
i szczep nomadów pruje puch obłoków,
rzeźbiąc widziane później tam anioły.
Jeszcze w ich mowie przedziwną techniką
na twardej gamie gra rodzimy dialekt,
co jest miksturą z trzech różnych języków,
z całym indeksem tego wad i zalet.
I każde słowo jest szorstkim zaklęciem,
które na ląd ten cierpkim miodem ścieka.
Na ostateczne sensu odsłonięcie
komuś na pewno dane jest doczekać.
Lecz póki płyną kołyski i trumny,
a swej ojczyzny poszukują ptaki,
niech słońce znaczy wciąż rumieńcem dumnym
odczytujących pośród ścieżek znaki.
Z potoków schodzą chwilowe lodowce,
kręcą się koła szybów jak wrzeciona.
Jeszcze iść muszą bezskrzydli wędrowcy
i jest ta ziemia jeszcze niespełniona.
*
Na śmierć Romana Musialika
14 lutego 1944 roku pradziadek Roman Musialik zmarł w Zabrzu-Biskupicach.
I.
Jak było? Mogło być tak:
W kopalnianej szoli, która z piskiem zjeżdżała na dół
Roman Muschallik, górnik aus Deutsch Piekar
(jeszcze parę lat temu były to Wielkie Piekary)
stał pośród młodych adeptów podziemnego fachu.
Oglądał uważnie dłonie. Patrzył w wystraszone oczy.
Co im mówił? Niy bójcie się. Albo: Keine Angst.
Zakładanie ładunków naprawdę nie jest trudne.
Trzeba być uważnym, po prostu myśleć o tym,
co się właśnie robi. Ludzie nie myślą i stąd są wypadki.
II.
Pracował za przedwojenną granicą, w kopalni Bobrek,
gdzie oprócz etatowych hajerów
skierowano także jeńców ze Wschodu, Jugosławii, Anglii.
Tygiel języków mieszał się codziennie, a w nim niepokój,
strach, nadzieja na lepszą porcję, kres niewoli, podwyżkę.
Coraz częściej w drodze do szybu spoglądali ku niebu,
gdzie zdarzały się czasem alianckie bombowce.
A jeśli wezmą do wojska? Jest żywicielem rodziny.
Najstarsze z czwórki dzieci miało dziesięć lat,
najmłodsze nie miało pięciu. Jakoś związać
koniec z końcem. Schodził jeszcze przed świtem
z piekarskiej Górki na przejazd – a może szedł piechotą.
I tak dzień za dniem, aż do lutego roku 1944.
III.
Dłoń, która za szybko uruchomiła zapalnik,
przekreśliła plany na jutro, pojutrze i całe później:
eksplozja rzuciła o skalną caliznę krępego Ślązaka,
zanim przysypał go zwał wysadzonego węgla.
Wygrzebano go zaraz potem. Był pewnie już nieprzytomny,
gdy przy świetle lamp karbidowych wkładano go na nosze
i wycierano szmatą krew z kącików ust.
Przy szybie już bito w dzwonek, może ktoś blady jak ściana,
klęcząc, sprawdzał przedwcześnie podłączony przewód.
IV.
Tak się życzy górnikom: tylu wyjazdów, ilu zjazdów,
ale to nie zawsze oznacza to samo.
Szola powiezie go, owszem, jeszcze jeden raz:
do światła dziennego, do sanitariusza
zamykającego drzwiczki już ruszającej karetki,
do wykrochmalonej pościeli w szpitalu w Biskupicach,
do krzyków, łkań i rozmów po śląsku i niemiecku –
a potem wyżej, jeszcze wyżej,
do pomieszanych języków żywych i umarłych,
do coraz bledszych twarzy i coraz jaśniejszych istot,
do dłoni, która zamyka oczy i Dłoni, która otworzy je
na zawsze.
*
Klopsztanga
Oczywiście nie mogłem o niej zapomnieć,
szerokiej na tyle, by pomieścić opowieści,
o których nie wiedzieliśmy nic zupełnie,
gdy wywijaliśmy fikołki na jej szczeblach.
Samotna niczym japońska brama Tori
prowadziła nas dokładnie w sam środek istnienia –
w połowie drogi między niebem i ziemią,
w połowie drogi między obiadem i kolacją,
w połowie drogi między blokiem a blokiem.
Czasem tylko ktoś upadał z hukiem,
szczęśliwie tłukąc się tylko trochę
i wtedy wiedza o upadku pierwszych ludzi
docierała do nas razem ze zdartym kolanem.
Jest tam dalej: czuwa i czeka na nas,
naga twierdza utraconej niewinności,
znak i ostrzeżenie wprost z początku czasów.
*
Wiersze pochodzą z tomu poezji Hotel Globo wydanego nakładem Biblioteki Śląskiej w roku 2021.
__________
Michał Muszalik – pochodzący z Piekar Śląskich pasjonat historii i literatury, laureat Nagrody Fundacji im. ks. Janusza Pasierba za 2014 r. Zadebiutował tomem poezji pt. „Węgiel, kryształ, kamień: wiersze z lat 2012–2015” (Warszawa 2016).
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu