Metafizyka i polityka. Rozmowa z prof. Jackiem Kopcińskim o premierze „Bezkrólewia” Wojciecha Tomczyka

W politycznych sztukach Tomczyka warto dostrzec ich wymiar metafizyczny. Dla Bezkrólewia ważny jest Eliotowski motyw „ziemi jałowej”, będący symbolem duchowej degradacji ludzi współczesnych. Pisząc o dramaturgii Tomczyka, porównałem świat Bezkrólewia do żużlu, bezwartościowego odpadu, jakim są bohaterowie tej sztuki. Ich język, świadomość, postawa, etos to śmieszny i straszny negatyw – powiedział prof. Jacek Kopciński, redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”, w wywiadzie udzielonym Teologii Politycznej.

Karol Grabias (Teologia Polityczna): Pobieżne obejrzenie adaptacji Bezkrólewia może przywodzić na myśl dość oczywistą satyrę polityczną skierowaną przeciwko konkretnej formacji politycznej. W swoim wstępie do Dramatów Wojciecha Tomczyka sugeruje Pan, że jest to niekompletna interpretacja sztuki. Dlaczego tak jest?

Prof. Jacek Kopciński (Redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”): W politycznych sztukach Tomczyka warto dostrzec ich wymiar metafizyczny. Dla Bezkrólewia ważny jest np. Eliotowski motyw „ziemi jałowej”, będący symbolem duchowej degradacji ludzi współczesnych. Pisząc o dramaturgii Tomczyka, porównałem świat Bezkrólewia do żużlu, bezwartościowego odpadu, jakim są bohaterowie tej sztuki. Ich język, świadomość, postawa, etos to jakiś śmieszny i straszny negatyw. Dotyczy to nie tylko Glansa, Kola i Gostka, ale także, niestety, Józefa, Zofii i Justyny, choć w mniejszym stopniu. W Bezkrólewiu wszystko jest grymasem, miną, przeinaczeniem i w swojej pustce – semantycznej, aksjologicznej, nawet ontologicznej – w  niejasny sposób odsyła do jakiejś utraconej pełni. Sztuka Tomczyka jest świadomą parodią innych polskich dramatów, które także polegały na parodii. Myślę o Ślubie Gombrowicza i Tangu Mrożka. Może dlatego wydaje się znajoma, a zarazem dziwna, bo składająca się z samych klisz podniesionych do potęgi. Bardzo to komplikuje jej interpretację i pewnie także dlatego reżyserzy do tej pory unikali Bezkrólewia, choć z pewnością decydującą przyczyną niewystawiania tej sztuki była zawarta w niej satyra na dawnych liderów Platformy Obywatelskiej, którzy po katastrofie smoleńskiej przejęli w Polsce pełnię władzy. Ale przecież z łatwością można w Bezkrólewiu odnaleźć parodię haseł i tej formacji politycznej, która rządzi obecnie. Kiedy obejrzałem telewizyjną realizację sztuki Tomczyka, pomyślałem sobie, że dzisiaj opowiada ona o całej polskiej klasie politycznej, jej mentalności i stylu sprawowania władzy, która na niczym się już nie opiera i do niczego nie odsyła. Wbrew wzniosłym deklaracjom jest pustą i groźną maskaradą. 

Czy zatem adaptacja Bezkrólewia w Teatrze Telewizji zdołała wydobyć z dramatu jego metafizyczną warstwę, pangroteskowość i karykaturalność przedstawionego świata? Czy zatrzymała się na bardziej dosłownym wymiarze dzieła?

Sądzę, że Jerzy Machowski, ten niespełna trzydziestoletni, zdolny reżyser, uchwycił oba wymiary Bezkrólewia. Pokazał przede wszystkim kicz naszej współczesności, który jest nie tylko znakiem bezguścia, ale i wewnętrznej pustki bohaterów dramatu. Proszę spojrzeć, jak ubierają się przybysze ze stolicy, ale też jak mieszkają goszczący ich ludzie. W tym „opakowaniu” nie ma nic prócz ambicji, złudzeń i bezmyślności. W absurdalnej ceremonii zaślubin młodzi „przyrzekają” sobie na grubą księgę W pustyni i w puszczy, która pojawia się w rękach Glansa (Redbad Klynstra-Komarnicki przypomina w tej roli Romana Wilhelmiego, co ciekawe). Powtarzają przy tym farsowe „coś tam, coś tam, coś tam coś tam”, jakby nie sens, a wyłącznie cel był dla nich istotny. Rodziców to trochę dziwi, ale nie na tyle, by się temu „ślubowi” sprzeciwić. W Bezkrólewiu mamy więcej takich opróżnionych z treści performansów: władzy, miłości, życia rodzinnego. Gramy, udajemy, pozorujemy, tworzymy sobie prywatną mitologię. Uderza nas cynizm Glansa i jego kompanów, ale czy Józef z Marią, o wiele sympatyczniejsi, także nas nie rozczarowują swoją łatwowiernością, sentymentalizmem? 

Czy rozmowa Józefa z Kolem, w której ojciec pyta młodzieńca, czy chce być z jego córką, nie przywraca jednak pustej ceremonii zaślubin jakiegoś duchowego ciężaru? Tomczyk stawia swojego bohatera wobec rzeczywistego życiowego wyboru.

Józef w interpretacji Andrzeja Mastalerza to człowiek dość inteligentny, poważny, obdarzony jakąś intuicją. Szybko orientuje się w tym, co dzieje się w jego domu, kim naprawdę są przybysze ze stolicy i co chcą osiągnąć. A także rozumie zmianę, jaka nastąpiła po „śmierci króla”. A przynajmniej sprawia takie wrażenie. Jako uosobienie „suwerena” daje się jednak zaprząc do performansu Glansa, choć w pewnym momencie mówi wprost, że tylko udaje. To przecież on w niemej scenie zabiera prawdziwą Biblię, by nie mógł jej użyć – a może sprofanować – Glans. Widać wyraźnie, że Machowski szukał w Józefie postaci, która potrafiłaby zdemaskować intruzów i przywrócić wypalonemu światu jakiś sens. Czy jednak Józef naprawdę może sprawić, że Kolo (Krzysztof Szczepaniak pasuje do tej roli jak ulał) pokocha jego córkę i weźmie odpowiedzialność za ich wspólne życie? Niestety nie. Kolo obiecuje pozostać z Justyną, ale biegnie za swoimi kompanami i wpada w zastawioną na niego pułapkę. Glans i Gostek zabijają chłopaka, by na jego „ofiarnej” śmierci oprzeć swoją przyszłą władzę. A Józef niesie wraz z nimi zwłoki zabitego w jakimś groteskowym kondukcie żałobnym. Żużel…

W ostatniej scenie sztuki ciężarna Justyna wieszczy, że „burdele strzeliste zamienią się w świątynie”. W spektaklu scena ta jest pełna patosu. Czy reżyser zmienił w ten sposób sens Bezkrólewia

Nie jestem pewien, czy monolog wypowiedziany przez Edytę Januszewską jest patetyczny. Owszem, w słowach jej bohaterki budzi się nagle mit mesjański, dziecko, które Justyna urodzi, ma zmienić oblicze ziemi… Ale czy po tym wszystkim, co ta niezbyt mądra młoda kobieta powiedziała wcześniej i jak się zachowywała, możemy potraktować jej „proroctwo” poważnie? To samo z największą „tajemnicą” małżeństwa Józefa i Zofii. O jakiej koronacji oni mówią, przysiadając na łóżku Justyny i Kola, którzy zdążyli do niego wskoczyć niedługo po tym, jak się poznali? Jakiego króla? Co się miało wydarzyć w warszawskiej katedrze w dniu, który rodzice wspominają z takim przejęciem?

Dokładnie nie wiadomo, jednak ten dzień okazał się początkiem pontyfikatu Jana Pawła II.

Owszem, i we wszystkich kościołach naraz odezwały się dzwony. Tyle że był to zupełny przypadek i Kolo wytknie to przyszłym teściom. Oczywiście, zdaniem Józefa Kolo niczego rozumie, ale skoro on rozumie więcej, a może nawet wszystko, to dlaczego brnie w jakąś żenującą opowieść? Sposób, w jakim opowiada się w Bezkrólewiu o pontyfikacie Jana Pawła II pokazuje, moim zdaniem, to, jak wielkie mity założycielskie zostają przez Polaków zamienione w jakąś rodzinną bajeczkę.

Jak nakreśliłby Pan topografię dramaturgii Tomczyka względem innych twórców? Gdzie należy szukać jego inspiracji?

O Gombrowiczu i Mrożku już wspominałem. W Bezkrólewiu mamy także wyraźne nawiązania do Wyspiańskiego. Gostek, grany przez Marcina Kwaśnego, dwa razy zakłada czapkę krakuskę na głowę. Powraca motyw pieśni Albośmy to jacy tacy... Nie są to przypadkowe gesty. Bezkrólewie to kolejny polski dramat, który „wypączkował” z Wesela.

Rozmawiał Karol Grabias

Obejrzyj „Bezkrólewie” na kanale VOD Telewizji Polskiej

Przeczytaj rozmowę z Wojciechem Tomczykiem

Ten kraj nazywa się Polska. Rozmowa z Ewą Millies-Lacroix, dyrektor Teatru Telewizji 

„Bezkrólewie” albo ziemia jałowa. O premierowej sztuce Wojciecha Tomczyka

Dramaty Wojciecha Tomczyka w księgarni Teologii Politycznej