Eros początkowo jest przede wszystkim pożądający, wstępujący; w zbliżeniu się do drugiego będzie stawiał coraz mniej pytań o siebie samego, będzie coraz bardziej szukał szczęścia drugiej osoby, będzie się o nią coraz bardziej troszczył, będzie się poświęcał i pragnął „być dla” niej. W ten sposób włącza się w niego moment agape – pisze ks. Przemysław Artemiuk w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Półtawska. Dignitas humana”.
Deus caritas est to pierwsza encyklika papieża Benedykta XVI, która w całości traktuje o miłości chrześcijańskiej. Z pewnością stoi za nią osobiste doświadczenie papieża i codzienne zanurzanie się w Bożej miłości. Sięgnijmy zatem do papieskiego dokumentu, aby przekonać się, czym w swojej najgłębszej istocie jest miłość.
Mottem dokumentu ogłoszonego 25 grudnia 2005 roku, w uroczystość Narodzenia Pańskiego, są słowa zaczerpnięte z Listu św. Jana: „Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim” (1 J 4,16). Papież już we wprowadzeniu zdradza motyw podjętej refleksji i wskazuje, że warto zająć się najważniejszym wymiarem życia chrześcijanina – doświadczeniem osobowej miłości, które leży u początku drogi wiary: „Uwierzyliśmy miłości Boga – tak chrześcijanin może wyrazić podstawową opcję swego życia. U początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, ale natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące ukierunkowanie” (nr 1).
Oczywiście doświadczenie miłości, tak mocno wybrzmiewające w chrześcijaństwie, sięga swoimi korzeniami wiary Izraela. Benedykt XVI ma tego świadomość, dlatego zaznacza: „Wiara chrześcijańska, uznając miłość jako swoją główną zasadę, przyjęła to, co stanowiło istotę wiary Izraela, a równocześnie nadała temu nową głębię i zasięg” (nr 1). Patrząc jednak z perspektywy Ewangelii, miłość jawi się już nie tylko jako przykazania, ale staje się przede wszystkim „odpowiedzią na dar miłości, z jaką Bóg do nas przychodzi” (nr 1).
Eros czy agape?
Benedykt XVI rozpoczyna od uwag natury semantycznej (językowej), ma bowiem świadomość, że słowo „miłość” straciło dzisiaj swój blask i niejednokrotnie jest nadużywane. Stąd też, aby mówić o tym uczuciu, potrzeba właściwej perspektywy. Papież zaczyna więc od naszkicowania historycznego kontekstu i sięga do antyku. W starożytnej Grecji miłość była określana słowem eros, które pozostaje prawie nieznane Staremu Testamentowi. W jego greckiej wersji pojawia się zaledwie dwa razy. Z kolei Nowy Testament nigdy nie stosuje tego określenia. Z trzech greckich słów oddających rzeczywistość miłości: eros, philia, agape, preferuje ostatni termin. Nie jest to przypadkowe. Autorzy Nowego Testamentu dokonują świadomego wyboru. „Jeśli chodzi o pojęcie miłości przyjaźni (philia) – wyjaśnia Benedykt XVI – zostało ono podjęte i pogłębione w Ewangelii św. Jana, aby wyrazić relację między Jezusem i Jego uczniami. Pominięcie słowa eros wraz z nową wizją miłości wyrażoną poprzez słowo agape w nowości chrześcijaństwa oznacza niewątpliwie coś zasadniczego w odniesieniu do pojęcia miłości” (nr 3).
Zdaniem Friedricha Nietzschego, który pozostał konsekwentnym krytykiem religii Jezusowej, chrześcijaństwo zniszczyło miłość eros, nadając jej postać wady. Czy rzeczywiście tak było?
Grecy dostrzegali w erosie przede wszystkim upojenie, opanowanie rozumu przez „boskie szaleństwo”
Benedykt XVI uważa, że „Grecy – bez wątpienia podobnie jak inne kultury – dostrzegali w erosie przede wszystkim upojenie, opanowanie rozumu przez «boskie szaleństwo», które wyrywa człowieka z ograniczoności jego istnienia i w tym stanie wstrząśnięcia przez boską moc pozwala mu doświadczyć najwyższej błogości. Wszystkie inne moce między niebem a ziemią wydają się w ten sposób jakby drugorzędnej wartości. […]. W religiach ta postawa wyrażała się w kultach płodności, do których przynależy «święty» nierząd, który kwitł w licznych świątyniach. Eros był więc celebrowany jako boska siła, jako złączenie z bóstwem” (nr 4).
Takiej wizji miłości sprzeciwił się już Stary Testament, a nawet zwalczał ją jako perwersję. Nie odrzucił jednak erosa jako takiego, wypowiedział jedynie wojnę jego „niszczycielskiemu wypaczeniu, bowiem fałszywe ubóstwienie erosa, które tu ma miejsce, pozbawia go jego godności, czyni go nieludzkim” (nr 4). Pojawiający się w pogańskim antyku „eros upojony i bezładny nie jest wznoszeniem się, «ekstazą» w kierunku Boskiego, ale upadkiem, degradacją człowieka” (nr 4). Według papieża taka perspektywa miłości ukazuje, że „eros potrzebuje dyscypliny, oczyszczenia, aby dać człowiekowi nie chwilową przyjemność, ale pewien przedsmak szczytu istnienia, tej szczęśliwości, do której dąży całe nasze istnienie” (nr 4).
Odtrucie erosa
Antyczne rozumienie miłości eros jest świadectwem, że „istnieje jakaś relacja między miłością i Boskością: miłość obiecuje nieskończoność, wieczność – jakąś rzeczywistość wyższą i całkowicie inną w stosunku do codzienności naszego istnienia. Okazało się jednak równocześnie, że drogą do tego celu nie jest proste poddanie się opanowaniu przez instynkt. Konieczne jest oczyszczenie i dojrzewanie, które osiąga się także na drodze wyrzeczenia. Nie jest to odrzucenie erosa, jego «otrucie», lecz jego uzdrowienie w perspektywie jego prawdziwej wielkości” (nr 5).
W jaki sposób dokonać uzdrowienia erosa? Po pierwsze, sugeruje papież, można to uczynić przez uświadomienie sobie, że „człowiek staje się naprawdę sobą, kiedy ciało i dusza odnajdują się w wewnętrznej jedności, a wyzwanie erosa może być rzeczywiście przezwyciężone, kiedy ta jedność staje się faktem. Jeżeli człowiek dąży do tego, by być jedynie duchem i chce odrzucić ciało jako dziedzictwo tylko zwierzęce, wówczas duch i ciało tracą swoją godność. Z drugiej strony, kiedy odżegnuje się od ducha i wobec tego uważa materię i ciało za jedyną rzeczywistość, tak samo traci swoją wielkość” (nr 5). Dobrze jest pamiętać, że „kocha nie sama dusza ani nie samo ciało: kocha człowiek, osoba, która kocha jako stworzenie jednostkowe, złożone z ciała i duszy” (nr 5). To papieskie stwierdzenie ma fundamentalne znaczenie dla uchwycenia integralności ludzkiej miłości. „Jedynie wówczas – stwierdza Benedykt XVI – kiedy obydwa wymiary stapiają się naprawdę w jedną całość, człowiek staje się w pełni sobą. Tylko w ten sposób miłość – eros – może dojrzewać, osiągając swoją prawdziwą wielkość. Dzisiaj nierzadko zarzuca się chrześcijaństwu, że w przeszłości było przeciwnikiem cielesności; faktycznie, tendencje w tym sensie zawsze były” (nr 5).
Po drugie, aby oczyścić miłość eros, należy przestać gloryfikować ciało, czego dzisiaj jesteśmy świadkami. „Eros sprowadzony jedynie do «seksu» staje się towarem, zwykłą «rzeczą», którą można kupić i sprzedać, co więcej, sam człowiek staje się towarem” (nr 5). Takie rozumienie cielesności ma poważne konsekwencje. „W rzeczywistości to nie jest wielkie «tak» człowieka dla swojego ciała. Przeciwnie, człowiek uważa teraz ciało i seksualność jedynie za materialną część samego siebie, którą można używać i wykorzystywać w sposób wyrachowany. Zresztą jedną część, która nie ukazuje mu się jako zakres jego wolności, natomiast jako coś, co on, na swój sposób, usiłuje uczynić zarazem przyjemnym i nieszkodliwym. W rzeczywistości znajdujemy się w obliczu degradacji ciała ludzkiego, które już nie jest zintegrowane z całą wolnością naszego istnienia, nie jest już żywym wyrazem całości naszego bytu, lecz jest jakby odrzucone w dziedzinę czysto biologiczną. Złudne wywyższanie ciała może bardzo szybko przekształcić się w nienawiść do cielesności” (nr 5). Kościół nigdy nie postrzegał w taki sposób ludzkiej cielesności: „Wiara chrześcijańska przeciwnie, zawsze uznawała człowieka jako byt jedyny a zarazem podwójny, w którym duch i materia przenikają się wzajemnie, doświadczając w ten sposób nowej szlachetności. Owszem, eros pragnie unieść nas «w ekstazie» w kierunku boskości, prowadząc nas poza nas samych, lecz właśnie dlatego wymaga ascezy, wyrzeczeń, oczyszczeń i uzdrowień” (nr 5).
Miłość staje się troską człowieka i posługą dla drugiego. Nie szuka już samej siebie, zanurzenia w upojeniu szczęściem
Po trzecie, szukając właściwej perspektywy dla ludzkiej miłości, należy odkryć jej biblijne rozumienie. Dobrze jest zacząć od Pieśni nad Pieśniami, gdzie znajdujemy dwa różne znaczenia miłości „Najpierw mamy słowo dodim – użyte w liczbie mnogiej, która wyraża miłość jeszcze niepewną w sytuacji nieokreślonego poszukiwania. To słowo zostaje potem zastąpione słowem ahabà, które w przekładzie greckim Starego Testamentu jest oddane terminem o podobnym brzmieniu – agape, co, jak widzieliśmy, stało się wyrażeniem charakterystycznym dla biblijnego pojęcia miłości. W przeciwieństwie do miłości nieokreślonej i jeszcze poszukującej, ten termin wyraża doświadczenie miłości, która teraz staje się naprawdę odkryciem drugiego człowieka, przezwyciężając charakter egoistyczny, przedtem był wyraźnie dominujący. Teraz miłość staje się troską człowieka i posługą dla drugiego. Nie szuka już samej siebie, zanurzenia w upojeniu szczęściem; poszukuje dobra osoby ukochanej: staje się wyrzeczeniem, jest gotowa do poświęceń, co więcej, poszukuje ich” (nr 6).
Zawsze razem
Benedykt XVI znakomicie interpretuje to starotestamentalne przesłanie, które znajduje swoje dopełnienie w tekstach Nowego Testamentu: „Należy do rozwoju miłości, stwierdza, do wyższych jej poziomów, jej wewnętrznych oczyszczeń fakt, że teraz poszukuje ona definitywności i to w podwójnym znaczeniu: w sensie wyłączności – tylko ta jedyna osoba – i w sensie «na zawsze». Miłość obejmuje całość egzystencji w każdym jej wymiarze, także w wymiarze czasu. Nie mogłoby być inaczej, ponieważ jej obietnica ma na celu definitywność: miłość dąży do wieczności. Tak, miłość jest «ekstazą, ale ekstazą nie w sensie chwili upojenia, lecz ekstazą jako droga, trwałe wychodzenie z «ja» zamkniętego w samym sobie w kierunku wyzwolenia «ja» w darze z siebie i właśnie tak w kierunku ponownego znalezienia siebie, a nawet w kierunku odkrycia Boga” (nr 6).
Jeśli myślimy, że między erosem a agape otwiera się przepaść, która nieustannie grozi tym dwóm rodzajom miłości konfliktem, jesteśmy w wielkim błędzie. Nie jest tak, iż „typowo chrześcijańską byłaby miłość zstępująca, ofiarna, właśnie agape; kultura zaś niechrześcijańska, przede wszystkim grecka, charakteryzowałaby się miłością wstępującą, pożądliwą i posesywną, czyli erosem” (nr 6). Papież podkreśla, że eros i agape, czyli miłość wstępująca i miłość zstępująca, „nie dają się nigdy całkowicie oddzielić jedna od drugiej”. Mówi jeszcze więcej: „Im bardziej obydwie, niewątpliwie w różnych wymiarach, znajdują właściwą jedność w jedynej rzeczywistości miłości, tym bardziej spełnia się prawdziwa natura miłości w ogóle. Także jeżeli eros początkowo jest przede wszystkim pożądający, wstępujący – fascynacja ze względu na wielką obietnicę szczęścia – w zbliżeniu się potem do drugiego będzie stawiał coraz mniej pytań o siebie samego, będzie coraz bardziej szukał szczęścia drugiej osoby, będzie się o nią coraz bardziej troszczył, będzie się poświęcał i pragnął «być dla» niej. W ten sposób włącza się w niego moment agape; w przeciwnym razie eros upada i traci własną naturę. Z drugiej strony, człowiek nie może żyć wyłącznie w miłości oblatywnej, zstępującej. Nie może zawsze tylko dawać, musi także otrzymywać. Kto chce dawać miłość, sam musi ją otrzymać w darze” (nr 7).
Ludzka miłość posiada zatem dwa wymiary: eros i agape. Gdy one „oddalają się zupełnie od siebie, powstaje karykatura czy w każdym razie ograniczona forma miłości” (nr 8). Dlatego dobrze jest wędrować do źródła miłości, którym jest Bóg. Jego miłość jest osobista, a zarazem integralna: „Może być określona bez wątpienia jako eros, który jednak jest równocześnie także agape” (nr 9).
Ks. dr hab. Przemysław Artemiuk
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury