Życie Pawła Hertza jest świadectwem pocieszenia, jakie daje kultura. Kultura rozumiana szeroko i organicznie. Składają się na nią zarówno codzienny sposób bycia, system postaw i zachowań, świąteczne tradycje, przeżywanie ważnych chwil we wspólnocie, jak i piśmiennictwo czy sztuka – pisze Katarzyna Górska-Fingas w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Paweł Hertz. Ogrodnik kultury”.
Boecjusz pisał o pocieszeniu, jakie daje filozofia. Życie Pawła Hertza jest świadectwem pocieszenia, jakie daje kultura. Kultura rozumiana szeroko i organicznie. Składają się na nią zarówno codzienny sposób bycia, system postaw i zachowań, świąteczne tradycje, przeżywanie ważnych chwil we wspólnocie, jak i piśmiennictwo czy sztuka – lista ta nie wyczerpuje zresztą wszystkiego. Paweł Hertz, choć sam współtworzył polską kulturę wysoką – jako eseista, tłumacz, wydawca, poeta i pisarz, był zdania, że nie ma kultury wysokiej bez tej ludowej, pierwotnej. Wierzył, że sztuka rozwija się jak drzewo, a najbujniejsze wysokie konary nie muszą się wstydzić korzenia, bo bez niego byłyby martwe. Sam zresztą bardzo wysoko cenił na przykład poezję Teofila Lenartowicza, który fascynację folklorem mazowieckim podniósł do rangi sztuki najwyższej.
Rozumienie kultury przez Hertza było nie tylko organiczne, lecz także narodowe. Uważał, że nie ma osobnego bytu „kultura europejska”, tylko że stanowi ona zbiór kultur narodowych. Dostrzegał dwa nurty w polskiej kulturze: jeden – otwarty i wielokulturowy, wywodzący się z tradycji I Rzeczypospolitej, oraz drugi – zamykający się na obcość, broniący swej tożsamości, mający źródło w utracie państwowości i niebezpieczeństwie rusyfikacji bądź germanizacji. Ten drugi nazywa plemiennym i mówi, że choć nie zawsze mogą nam odpowiadać jego przejawy, to nie wolno się na niego obrażać. Dosłownie bowiem z plemienia powstała kiedyś każda kultura.
Hertz, sam pochodzący z rodziny spolonizowanych Żydów, tak powiada:
Nie mogę jednak zapomnieć, że owo węższe, wyodrębniające poczucie polskości […] należałoby traktować z większym obiektywizmem. Powinienem pamiętać, że u początków kształtowania się tysiącletniej historii narodu, w której mój i moich przodków udział jest znacznie krótszy, było właśnie owo plemię, bez którego zalet i wad nie powstałby naród. Bez tego ci, do których nie stosuje się węższa definicja polskości, nie mogliby w stosownym czasie mieć swojego udziału w polskości otwartej i powszechnej. Nie mogliby jej zatem współtworzyć.
Oddając sprawiedliwość polskości „plemiennej”, Hertz rozumiał polskość jako „rzecz pospolitą, powszechną, europejską”.
Dopiero rozumiejąc, jakie znaczenie miała dla Hertza kultura narodowa, można zastanowić się nad jego działalnością kulturalną w latach PRL-u
Dopiero rozumiejąc, jakie znaczenie miała dla Hertza kultura, a dokładnie kultura narodowa, można zastanowić się nad jego działalnością kulturalną w latach PRL-u. W czasie wojny Hertz, przedwojenny bon vivant, został wywieziony na Wschód i skazany na ciężkie roboty. Po powrocie do kraju w 1945 roku zaczął pracować nad odtworzeniem polskich instytucji kulturalnych, podjął również pracę w marksistowskiej „Kuźnicy”, niejako w ramach odkupienia swoich „wielkopańskich” lat młodości. Sam rozliczył się z działalności w „Kuźnicy” w arcyważnym tekście Wspomnienia z domu umarłych. Niestety, nie mógł on się ukazać we właściwym czasie. Był bowiem częścią planowanego zbioru tekstów rozliczeniowych z socrealizmem Rachunek pamięci, który mimo panującej wówczas odwilży popaździernikowej cenzura zatrzymała w 1956 roku. W owych Wspomnieniach… Hertz stwierdza rzecz tyleż oczywistą, ile najczęściej niedostrzeganą. Pisze o socrealizmie tak: „Nie mają racji ci, co załamują ręce nad «tragedią literatury polskiej». Na widowni minionych lat nie rozgrywała się bowiem tragedia literatury, tylko dramat całego narodu”. Znakomicie obrazuje to rozumienie kultury przez Hertza. Nie zamierza on badać pod mikroskopem abstrakcyjnego bytu o nazwie „socrealizm”, bo rozumie, że ów socrealizm był jedynie emanacją tego, co dokonywało się w każdej innej dziedzinie życia w tym samym czasie. „Artysta nie istnieje poza narodem” – dodaje jako swój wniosek. Tekst z Rachunku pamięci (podobnie zresztą jak wszystkie pomieszczone tam wspomnienia i wyznania) jest tak ważny, ponieważ – w odróżnieniu od wielu dobrze nam znanych z lat 90. XX wieku tłumaczeń zaangażowania w komunizm – tu, „jeśli autorzy biją się w piersi, są to z reguły piersi własne”, jak pisze Michał Głowiński.
W swojej działalności translatorskiej i wydawniczej zawsze starał się działać na rzecz ciągłości kultury polskiej
Hertz poznał zatem gorycz swoich błędnych wyborów. Przy tym w swojej działalności translatorskiej i wydawniczej zawsze starał się działać na rzecz ciągłości kultury polskiej. Wychodził niejako z założenia, że PRL – PRL-em, ale polska wspólnota trwa, tak jak trwała pod zaborami czy w czasie II wojny światowej. I skoro ponownie nie posiada ona suwerennego państwa, tym ważniejsza staje się kultura – jedyna ostoja tej wspólnoty i jej spoiwo. Starania swoje ukierunkował na to, by polskość pozostała wspólnotą otwartą. Nie było to łatwe, bo warunki zewnętrzne sprawiły, że Polska stała się wówczas wspólnotą zamkniętą całkiem dosłownie (brak paszportów) i nieco tylko mniej dosłownie (ograniczona wymiana kulturowa z krajami Zachodu). W takiej sytuacji kluczowe było ułatwianie dostępu polskiemu czytelnikowi do klasyki zagranicznej i najciekawszych nowych myśli. Przez kolejne dekady Hertz starał się, aby przez radziecki klosz przenikało jak najwięcej wartościowej treści. Miał też wielką ufność w polską kulturę i jej mocne trwanie mimo wszelkich przeciwności. Pisał: „Myślę, że Polacy są mniej niż jakikolwiek z innych narodów europejskich skłonni przestać być narodem. Są niesłychanie samoistni, niezwykle szczególni, bardzo niepodatni na to, żeby ich zniemczyć, zruszczyć. To właśnie Polacy przez dwieście lat polonizowali Niemców, austriackich urzędników, Żydów, Ukraińców, Białorusinów, nie dysponując żadną siłą polityczną, nie mając, słabego nawet, państwa”.
Narodziny Pawła Hertza wyprzedzają raptem o dwa tygodnie narodziny odrodzonej Polski. Co roku 11 listopada przywołuję w pamięci jego wielkie słowa: "To zawsze się tak u nas dzieje, że kiedy wielki pisarz chce nam powiedzieć coś ważnego, gromadzi nas zawsze gdzieś pod jednym dachem: w Soplicowie, w bazyliańskiej celi, w salonie warszawskim, w domu bronowickim. Kiedy nie ma państwa, są to siedziby wspólne, mieszczące wspólny los. I dlatego pod takim dachem muszą być wszyscy: panowie i chłopi, Niemcy i Żydzi, dorośli i dzieci, mężczyźni i kobiety. I muszą tu przychodzić widma, mary i upiory z przeszłości, aby ją przypominać, przestrzegać i wróżyć o przyszłości".