Oszczędna w opisie uczuć narracja opowiadań pozwala czytelnikowi zinterpretować zachowania bohaterów i ich wybory, nie narzucając mu się z nachalnym komentarzem – pisze Katarzyna Górska Fingas o „Dublińczykach” Jamesa Joyce'a. 16 czerwca w Irlandii obchodzony jest hucznie tzw. Bloomsday na cześć irlandzkiego pisarza, jego twórczości i bohaterów. Z tej okazji zapraszamy do lektury recenzji „Dublińczyków”.
Dublińczycy są najprzystępniejszym dziełem Joyce’a. Żadnych zaburzeń w narracji, strumienia świadomości czy innych zabiegów, z których zanany jest autor Ulissesa. Rzetelne, świetne warsztatowo, krótkie historie – obrazki z życia zwyczajnych mieszkańców Dublina początku XX wieku. Taki zbiór realistycznych opowiadań w pierwszym odbiorze nieco rozczarowuje czytelnika, kiedy weźmie się pod uwagę resztę twórczości Joyce’a – jednego z rewolucjonistów formy w literaturze dwudziestowiecznej.
Tematy opowiadań też zdają się niepozorne, np. chłopcy na wagarach, młodzieńcza miłość, przebiegła właścicielka pensjonatu umiejętnie wydająca córkę za mąż, rozczarowany swym życiem dziennikarz czy przyjęcie u starszych ciotek. Zrazu po lekturze można wręcz odnieść wrażenie, że to dość nudne: zwykłe życie zwykłych ludzi. A jednak Joyce nie zawodzi także w wydaniu realistycznym. Nie na darmo mówi się o Pablu Picassie, że aby namalować np. Panny z Awinionu, musiał potrafić wcześniej znakomicie malować obrazy realistyczne. Podobnie z Joyce’em – nie eksperymentował z formą w późniejszych dziełach, bo „nie umiał inaczej” (jak zdaje się sądzić część odbiorców sztuki nowoczesnej), ale raczej właśnie dlatego że miał znakomicie opanowany warsztat realistyczny i próbował wyjść poza tradycyjne środki wyrazu.
Zbiór realistycznych opowiadań w pierwszym odbiorze nieco rozczarowuje czytelnika, kiedy weźmie się pod uwagę resztę twórczości Joyce’a
Przede wszystkim po lekturze całości widzimy przemyślaną strukturę wiekową: narratorzy bądź bohaterzy kolejnych opowiadań są coraz starsi. Pierwsze historie śledzimy z punktu widzenia dzieci, dalsze – młodzieńców, a wreszcie – ludzi dojrzałych. Do tego dodajmy duży rozrzut społeczny bohaterów: są wśród nich osoby szanowane, lokalne autorytety, politycy, są zwykli mieszkańcy miasta: klasa średnia i robotnicza, są wreszcie ludzie marginesu: drobne cwaniaczki i oszuści. Taka różnorodność wieku i pozycji bohaterów daje w efekcie ogromnie wiarygodną panoramę życia mieszkańców Dublina. Z tych niepozornych historii wyłania się niemalże kompletny obraz ludzkich trosk codziennych, nadziei, sposobów na poprawę swego losu (bądź przyczyn niemożności jego przezwyciężenia). A wszystko to osadzone w swoim miejscu i czasie – Dublinie (pars pro toto Irlandii, która szuka u progu XX wieku swego sposobu wyrazu w czasie rozbudzenia uczuć patriotycznych i nadziei na niezależność).
Bardzo oszczędna w opisie uczuć narracja opowiadań pozwala czytelnikowi zinterpretować zachowania bohaterów i ich wybory, nie narzucając mu się z nachalnym komentarzem – kolejna cecha wielkich dzieł: zaufanie do odbiorcy.
I tak po lekturze Dublińczyków, choć nie robią kolosalnego wrażenia efektownością formy, stajemy się bogatsi cichym, głębokim zrozumieniem ludzkiego losu, które to zrozumienie przynosi nam nie kto inny, tylko literacki skandalista Joyce.
Katarzyna Górska-Fingas
Foto: Pomnik Jamesa Joyce'a na cmentarzu Fluntern w Zurichu, gdzie pisarz jest pochowany.