Wychowanie może być wstępem do wegetacji i niczego poza tym, potrzeba czegoś więcej, żeby osiągnąć stan wyższy – nie jest to stan wtajemniczenia, jest to stan zrozumienia – samej istoty życia, wyższej istoty życia – powiada filozof – jak gdyby przemawiał do nas z ducha Lebensphilosophie. Bo filozofia Mochnackiego tym właśnie jest – czymś podwójnym jako propozycja, polską hybrydą filozoficzną, to znaczy Lebensphilosophie oraz Literaturphilosophie naraz – pisze Karol Samsel w „Teologii Politycznej co Tydzień”: „Mochnacki. Polskość jako zobowiązanie”.
„Życie w każdym wyraża się rozniesieniu mniemań” [1]. To niezwykle ważny moment traktatu Maurycego Mochnackiego, O literaturze polskiej w wieku XIX, ściślej – fragment rozdziału drugiego całości. Warto go skonfrontować z odpowiednim kontekstem. Zacznijmy może od tego, jak pojęcie mniemania definiował Immanuel Kant. Zdaniem Włodzimierza Galewicza, można je utożsamiać z rodzajem wiary pragmatycznej, której sens wytłumaczył filozof w jednym z ostatnich rozdziałów Krytyki czystego rozumu. Mniemanie to rodzaj – specjalnej wiary, wiary pragmatycznej, innymi słowy:
Mniemanie jest uważaniem [czegoś] za prawdę ze świadomością, że jest ono niewystarczające ani podmiotowo, ani przedmiotowo. Jeżeli to uważanie za prawdę jest tylko podmiotowo wystarczające i uważa się je zarazem za niewystarczające przedmiotowo, to nazywa się wiarą. Wreszcie uważanie za prawdę, zarówno podmiotowo, jak przedmiotowo wystarczające nazywa się wiedzą [2].
„Przypadkową wiarę, która jednak stanowi podstawę rzeczywistego stosowania środków służących do pewnych czynności, nazywam wiarą pragmatyczną” [3], powiada gdzie indziej w swoim traktacie Kant. A co powiada Mochnacki – szerzej – w związku z bardzo aforystycznym ujęciem, że „życie wyraża się w każdym rozniesieniu mniemań”? A więc – mniemań, których nie warto roznosić, nie ma, każde, podkreślmy, każde bez wyjątku – rozniesienie mniemań uosabia życie. Przywołajmy może nieco większą partię tej (mającej związek z literaturą, oczywiście) wypowiedzi. Trzy zdania z Mochnackiego (kolejne):
(1) Życie w każdym wyraża się rozniesieniu mniemań.
(2) Pierwszych tego śladów nie trzeba zacierać w literaturze; byłoby to źle zrozumianą miłością zgody i pokoju.
(3) Dualizm głównym wszystkiego warunkiem na tym świecie [4].
Mochnacki pisze tu niezwykle pojemnie, właściwie o wszystkim. Spójrzmy zresztą na podtytuły tego rozdziału O literaturze polskiej w wieku XIX. Są wśród nich również tematy bardzo abstrakcyjne, tym bardziej abstrakcyjne, kiedy wypowiada się je z wysokości 1830., choćby: „Zasada dynamiczna literatury. Ruch; gra przeciwieństw” [5]… Filozof wyprzedza w podobnym razie swój czas, tak należałoby powiedzieć – najuczciwiej… Sugerując bowiem podobną problematykę, zgłasza właściwie swój głos, a także akces do debat, które dopiero urzeczywistnią się z czasem, jak chociażby debata o granicy między życiem a literaturą – czynem a twórczością, jej istotą a istotą tamtego, itd…
Mochnacki lubi, tak się zdaje, słowo „rozniesienie”… Użyje go w tym rozdziale O literaturze polskiej w wieku XIX jeszcze raz, mówiąc równie abstrakcyjnie, co wyżej – o „rozniesieniu” „siły umysłu publicznego”. To znamienne użycie. W pozostałych rozdziałach mówi się o „roznieceniu”, co pisarz może traktować mimowolnie synonimicznie, wszakże interpretuje chyba „rozniesienie” całkiem podobnie – jako „promieniowanie” cechy, czy też zjawiska… Gdy docenia Grażynę kosztem Konrada Wallenroda, surowo go krytykując za immoralizm, przeczuwa, przykładowo: „zgiełk rozniecę wielbicieli Wallenroda” [6]. Z kolei, gdzie indziej powie: „podnieta zatajonej iskry w nich nie roznieciła”, myśląc o dzieciach, a także o ich naturalnej niezdolności do samoświadomości, co jest istotnie brakiem, projekt pedagogiki narodowej Mochnackiego nie ma jednakże niczego wspólnego z russoizmem i naturalnym projektem pedagogicznym spod tego znaku. Odyseja (samo)świadomościowa – którą Mochnacki promuje z filozoficznym wyrazem oraz z przekonaniem w O literaturze w wieku XIX – nie jest odyseją (samo)wychowania: to dwa niezbieżne porządki: wychowanie może być wstępem do wegetacji i niczego poza tym, potrzeba czegoś więcej, żeby osiągnąć stan wyższy – nie jest to stan wtajemniczenia, jest to stan zrozumienia, stan zrozumienia – samej istoty życia, wyższej istoty życia – powiada filozof – jak gdyby przemawiał do nas z ducha Lebensphilosophie.
Bo filozofia Mochnackiego tym właśnie jest – czymś podwójnym jako propozycja, polską hybrydą filozoficzną, to znaczy Lebensphilosophie oraz Literaturphilosophie naraz. Słowo „życie” pojawia się w O literaturze w wieku XIX około 40 razy – wiele podpowiedzą nam specyficzne konteksty, w jakich określenia używa się u Mochnackiego – najczęściej: „potrzeba żywej życiem naszym umiejętności”, apeluje Mochnacki, bo, jak tłumaczy, „w umiejętności polskiej jest umarła natura” [7] (tak radykalnie rozumie polski filozof – natura naturata), za Janem Nepomucenem Kamińskim z kolei powtarza: „jak nie zaszczepisz w płonkę szlachetnego oczka, kiedy go płonka w życie swoje życiem swoim nie przyjmie” [8]. „Natura działa bezprzestannie”, powiada jeszcze gdzie indziej Mochnacki, a więc całe to rozniesienie weźmie się z „bezprzestanności” – do tego potrzeba umiejętności, pojętej jako cecha nad warsztatem, nie tyle metawarsztatowa, co właściwie transcendująca warsztat u Mochnackiego: umiejętność w tej sytuacji to „jęcie umu w umie” [9]. Ostatnia z formuł może zaskakiwać – choć nie łączymy wczesnego Mochnackiego z pojęciem „umu” warto jest przypomnieć, jak istotne konstrukcyjnie jest to pojęcie dla całego traktatu filozofa. Na co kładzie nacisk słownik Samuela Bogumiła Lindego, „um” nie jest bynajmniej określeniem wyszukanym – zaś w czasie pisania O literaturze w wieku XIX pozostaje w powszechnym uznaniu i użyciu. To „w Słowiańskim języku”:
korzeń, który z siebie wypuszcza rozliczne modyfikacje; z niego pochodzą: rozum, umysł, umiejętność, um jest pierworodną w człeku władzą rozpoznawania rzeczy, czyli macicą idei porządnych [10].
Nie dość jeszcze tego, bo, oczywiście, jak to zwykle u Mochnackiego, we wszystko wkracza życie, wszak u Mochnackiego nie ma umu bez życia, jedynie um przepełniony żywotnością odsłania rzeczywistą, organiczną umiejętność – „Człowiek rozkazuje naturze umiejętnością, ale naturze żywej, ruchomej, ale żywą, ruchomą umiejętnością!” [podkreślenie moje – K. S.] [11].
Wróćmy jednakże do – „Życie w każdym wyraża się rozniesieniu mniemań”. Jeśli przyjąć za dobrą monetę argumentację Kanta, można by sparafrazować obserwację Polaka następująco: „życie wyraża się w każdym rozniesieniu wiar pragmatycznych”, czy raczej – „rozniesieniu wiar podmiotowych”… Rozniesienie to, jak mi się wydaje, rozpromienienie, rozmnożenie. Mówiliśmy już o Lebensphilosophie, ale można tutaj przywołać także wielkie koncepcje Diltheya i Gadamera o anarchii światopoglądów i/lub fuzji horyzontów, bowiem właśnie do tego, avant la lettre, wzywa Mochnacki. Również, gdy Dilthey powiada, że w sytuacji anarchicznej „świadomość historyczna wskazuje granice zwątpienia”, doprowadza więc do przezwyciężenia relatywizmu [12], Mochnacki jest mu bliski – chociażby jako autor Powstania narodu polskiego w 1830 i 1831 roku. On także panować będzie próbował nad „rozniesieniem mniemań”, do którego przecież dążył jako do oczekiwanego przez siebie optimum – historiografią. Bardzo w duchu Diltheya, który w sprawie anarchii poglądów na świat pisze:
Każdy światopogląd jest historycznie uwarunkowany, a przeto ograniczony, relatywny. Wydaje się, że wynika z tego straszliwa anarchia myślenia. Ale właśnie świadomość historyczna, która uwidoczniła to absolutne wątpienie, może określić jego granice [13].
A na czym to określanie granic polegałoby u Mochnackiego? Tutaj już jesteśmy w samym centrum jego myśli i dotykamy najbardziej rezonującego może z określeń całego traktatu: „mieć uznanie samego siebie w swoim jestestwie”. „Życie w każdym wyraża się rozniesieniu mniemań”, to ważne uznanie, które jednak można przyjąć dlatego może – że granice zostały wyraźnie postawione… Wyznacza je u Mochnackiego coś, co ten określa – zupełnie na własną rękę – principiumcogitandi et essendi… „Mniemania” można zatem „roznosić”, bo ostatecznie są pryncypia, które wszystko to, co rozproszone, sprowadzają – ostatecznie – z powrotem do „macicy idei porządnych”. Mają być cogitandi i essendi, jak podkreśla Mochnacki. Zwłaszcza essendi. Mochnacki również więc, jak Dilthey, dąży do przezwyciężenia relatywizmu wynikającego z konkluzji o anarchii światopoglądów. Wiele zawiera nie w samym tekście O literaturze w wieku XIX, lecz w przypisku do niego, który dobrze jest zacytować:
„..Mieć uznanie samego siebie w swoim jestestwie” – W polskim języku nie masz lepszego i dobitniejszego, zdaniem moim, wyrażenia na oznaczenie tego, co łacinnicy rozumią przez: Conscientiam sui, a Niemcy przez słowo także złożone Bewusstsein. Dotąd nazywano to u nas przeświadczeniem; ale przeświadczenie nie maluje rzeczy. Idzie tu o to, żeby wyrazić: że wiemy, iż jesteśmy, czyli: wiemy się w jestestwie naszym. Zaś przeświadczenie (wyraz przez wszystkich znajomych mi pisarzy polskich używany w omylnym rozumieniu) znaczy tylko: że wiemy, iż wie-my; a zatem wyraża tylko principium cogitandi, a nie principium cogitandi et essendi [14].
Mochnackiemu chodzi więc o mocne przeświadczenie bycia, nie jedynie o mocne przeświadczenie wiedzy, a najlepiej gdyby to drugie implikowało to pierwsze – było więc i bycie z wiedzy, i wiedza z bycia. Mówiąc anachronicznie, podstawą Lebensphilosophie, a zatem filozofii życia uprawianej przez Mochnackiego, byłoby principium essendi: jest to zdecydowanie najbliższe Diltheyowskiej teorii światopoglądu… Warto byłoby zderzyć to przekonanie z rozprawą Arthura Schopenhauera z 1813 roku, Czworaki korzeń zasady racji dostatecznej. To błyskotliwe przedłużenie wcześniejszej zasady racji dostatecznej Kanta, z której Schopenhauer wyciągnął wnioski klasyfikacyjne – wprowadzając tu cztery możliwe sposoby istnienia pryncypiów określających charakter racji dostatecznej:
Kant formuje zasadę racji w całkiem oryginalny sposób. Oto jego słowa. „Najwyższe pryncypium wszystkich syntetycznych sądów jest: na każdy przedmiot wpływają konieczne warunki syntetycznej jedności, ogarniającej różnorodność intuicji zmysłowej w możliwym doświadczeniu“ […]. Schopenhauer w swoim osobnym dziele: O czworakim pierwiastku zasady racji dostatecznej zajmuje się więcej wieloraką aplikacją tego prawa niż prawem samem, dlatego rozróżnia czworakiego rodzaju racje i stosownie do tego wyciąga z ogólnej zasady racji sposobem niejako algebraicznym cztery różne pierwiastki: principium essendi, principium fiendi, principium agendi i principium cognoscendi; samo zaś ogólne prawo racji uważa za metalogiczne, przed logiką i poza logiką w zupełności stojące [15].
„Życie w każdym wyraża się rozniesieniu mniemań”, do tego, by ująć tę ekspresję, potrzebujemy – powiada Mochnacki (naszymi słowy) – pryncypiów – bycia z wiedzy oraz wiedzy z bycia. Zdaje się, że mógł w swojej koncepcji uznania samego siebie w jestestwie czerpać z Kanta i Schopenhaeura szerzej – Mochnacki jest schopenhauerowski – wczesno-schopenhauerowski – tak samo jak jest schellingiański – jego związki z filozofią życia i Diltheyem są również do przeprowadzenia… Być może to pierwszy polski filozof do tego stopnia intertekstualny filozoficznie… To, że w O literaturze w wieku XIX postrzega zaś literaturę jako formę kantowskiej racji dostatecznej – co wskazywałaby lektura przypisku: „najwyższe pryncypium wszystkich syntetycznych sądów” – to więc, że w obszar filozofii życia, w „rozniesienie mniemań”, wkraczamy tutaj (już) z odpowiednim wyposażeniem – zabezpieczeniem zasadą racji dostatecznej – bowiem Mochnacki uprawia równocześnie – i filozofię życia, i filozofię literatury (jednym regulując drugie), wydaje mi się, zgoła, nieprawdopodobnie inspirujące – i tak samo bardzo inspirujące pozostają do dzisiaj całe O literaturze w wieku XIX i pojedyncza fraza stamtąd, będąca źródłem tak wielu możliwości interpretacyjnych, tyleż może poetycka, co i prekursorska – „Życie w każdym wyraża się rozniesieniu mniemań”.
prof. dr hab. Karol Samsel
Przypisy:
[1] M. Mochnacki, O literaturze polskiej w wieku XIX, oprac. H. Życzyński, BN I 56, Kraków [1923], s. 66.
[2] I. Kant, Krytyka czystego rozumu, przeł. R. Ingarden, t. II, Warszawa 1957, s. 566. Zob. także: W. Galewicz, Pokusy i grzechy wiary pragmatycznej. Immanuel Kant o wewnętrznym kłamstwie,
[3] I. Kant, dz. cyt., s. 569.
[4] M. Mochnacki, dz. cyt., s. 66.
[5] Tamże, s. 44 (jako sekcje treści rozdziału drugiego).
[6] Tamże, s. 114.
[7] Tamże, s. 65.
[8] Tamże, s. 44.
[9] Tamże, s. 51.
[10] Um [hasło], [w:] S. B. Linde, Słownik języka polskiego, wydanie drugie poprawne i pomnożone, t. VI: U-Z, Lwów 1860, s. 132.
[11] M. Mochnacki, dz. cyt., s. 54.
[12] Zob. więcej na ten temat: E. Paczkowska-Łagowska, Anarchia światopoglądów a świadomość historyczna. Przezwyciężanie relatywizmu w historiozofii, [w:] tejże, Logos życia. Filozofia hermeneutyczna w kręgu Wilhelma Diltheya, Gdańsk 2000.
[13] W. Dilthey, Gesammelte Schriften, t. VIII, Leipzig – Berlin 1923-1931, s. 222.
[14] M. Mochnacki, dz. cyt., s. 11 (część pierwszego rozdziału – przypis należy do partii tekstu zatytułowanej Co rozumieć potrzeba przez literaturę?).
[15] Ks. J. Nuckowski, Zasadniczy punkt wyjścia w badaniu filozoficznym, Kraków 1899, s. 96-98.