Z zapisów Tacyta, Seneki Starszego i innych wyłania się doskonale przemyślany mechanizm walki z nieprawomyślnością, jaką podjęli pierwsi cesarzy rzymscy. Ich kłopot polegał na tym, że co prawda mogli po prostu kazać zabić każdego, który myślał i pisał niezgodnie z ich wolą i oczekiwaniami, ale to było za mało – pisze Juliusz Gałkowski w kolejnym tekście z cyklu „Miniatury rzymskie”.
Kasjusz Sewer swoje słowa wypowiedział w złą godzinę, a może było mu po prostu wszystko jedno. Co prawda nie spalono go żywcem, a jedynie zesłano dożywotnio na Serifos na cykladzkim archipelagu, ale już jego książki spalono, śladem dzieł Labienusa, których dotyczyła jego niewczesna wypowiedź.
Teraz mnie powinni spalić żywcem, ponieważ Roczniki Labiena znam na pamięć. Wydawałoby się, że nikt rozsądny nie powie takich słów w czasach, gdy władzę sprawowali szaleni cesarze z dynastii julijsko-klaudyjskiej. Na usprawiedliwienie Sewera i jego sarkazmu należy podać jedynie fakt, że mowa o czasach i ludziach nieprzywykłych do tego, że władza może toczyć walkę nie tylko z ludźmi, ale i książkami, karać nie tylko za czyny, ale i za słowa. Nowość takiego karania była oczywista dla wszystkich – co ujął słowami w swoich rocznikach Tacyt: karze podlegały jednak czyny, nie słowa.
Labienus, jedna z pierwszych ofiar tej praktyki, był facetem doprawdy niesympatycznym, otrzymał nawet od współczesnych przydomek rabienus – gwałtownik, co ponoć zawdzięczał gwałtownemu stylowi pisarstwa i krytyce wszystkich grup społecznych, zawartej w jego księgach. Ale można podejrzewać, że żył tak, jak pisał: szybko, namiętnie i złośliwie. Niesympatycznych ludzi łatwo wskazać ogółowi jako winnych, tacy nie otrzymają poparcia.
Z zapisów Tacyta, Seneki Starszego i innych wyłania się doskonale przemyślany mechanizm walki z nieprawomyślnością, jaką podjęli pierwsi cesarzy rzymscy. Ich kłopot polegał na tym, że co prawda mogli po prostu kazać zabić każdego, który myślał i pisał niezgodnie z ich wolą i oczekiwaniami, ale to było za mało. Celem było stworzenie mechanizmu prawnego, który kazałby autorom poważnie zastanowić się nad każdym zapisanym słowem. A do tego trzeba było wymyślić podstawę prawną. Jak się okazuje, Oktawian August był nader sprawny w konstruowaniu systemu terroru. Sam Lebienus-Rabienus podczas publicznego czytania swoich roczników pomijał pewne fragmenty, mówiąc, że będzie je można upublicznić dopiero po jego śmierci. I August, i jego następcy doskonale zdawali sobie sprawę, że od cenzury o wiele skuteczniejsza jest autocenzura.
Celem było stworzenie mechanizmu prawnego, który kazałby autorom poważnie zastanowić się nad każdym zapisanym słowem. A do tego trzeba było wymyślić podstawę prawną
Twórca systemu pryncypatu wiedział, że w Rzymie nie ma prawa, które karałoby za słowa. Zatem należało je odnaleźć. Sięgnięto po najstarsze prawo, spisane na dwunastu tablicach, które broniło państwa. Zadaniem prawników princepsa było tylko stworzyć mechanizm utożsamiający jego osobę i władzę z Rzymem. Wykorzystano do tego jego funkcję najwyższego kapłana i przeprowadzono akcję sprawdzania tekstów religijnych. W roku dwunastym przed Chrystusem pontifex maximus nakazał spalić ponad 2000 ksiąg, określanych mianem libri fatidici – księgi prorockie. Co zawierały? Nie wiemy… ale wiemy, że raczej nikt w obronie jakichś tam prorockich bajań nie występował. Kolejnym krokiem było zabranie się za jajogłowych. Poeci i historycy byli – wbrew pozorom – najgroźniejsi, ale zarazem najłatwiej było ich poskromić. Z jednej strony kij, w postaci wyroków, śmierci i publicznego palenia ich książek (nie umiem powiedzieć, co było straszniejsze), a z drugiej ogromna marchew, ofiarowywana przez Mecenasa, przyjaciela cesarza i artystów. Ci, co pisali jak trzeba, doświadczali ogromnego wsparcia. Należało jedynie nie wychylać się…
W czasach cezara Tyberiusza jeden z poetów Priscus znalazł sobie niszę, jaką było wychwalanie zmarłych z cesarskiej rodziny. Za epitafium Germanika otrzymał od Tyberiusza nagrodę. Zachęcony tym faktem napisał kolejne – Druzusa (tym razem już nie brata, lecz cesarskiego bratanka); błąd polegał na tym, że zrobił to jeszcze za jego życia, a jeszcze większym błędem był fakt, że swoim dziełem pochwalił się przed innymi. Zadziałał ponadczasowy mechanizm – donos, wyrok, kara śmierci…
W roku dwunastym przed Chrystusem pontifex maximus nakazał spalić ponad 2000 ksiąg, określanych mianem libri fatidici – księgi prorockie
A potem wszystko szło bardzo prosto. O crimen laese maiestatis oskarżono wielu pisarzy. Oni szli pod miecz, a ich książki na stos. Pamiętano także o metodach powielania ksiąg. Dosyć szybko zorientowano się, że nawet najśmielszy autor niczego nie zdziała, gdy nikt nie przepisze jego książek. Logicznym wnioskiem, jaki wyciągnęła z tej konstatacji władza, było wprowadzenie kary ukrzyżowania dla kopistów przepisujących dzieła zawierające teksty znieważające cesarza i Ojczyznę. Na dwa tysiąclecia przed Orwellem wiedziano, że teraźniejszością najskuteczniej władają ci, co rządzą przeszłością.
Ale wróćmy do Labienusa. On sam zamknął się w domu i zagłodził na śmierć. Nie był to bynajmniej jakiś protest przeciwko cenzurze. Rozsądek takiej decyzji wyjaśnia znowu Tacyt:
Decyzja jak najszybszej śmierci wynikała ze strachu przed katem, a ponadto i stąd, że majątki skazanych z wyroku sądów podlegały konfiskacie, a im samym odmawiano prawa pogrzebu, podczas gdy ci, którzy sami wykonali na sobie wyrok, zachowywali prawo do pogrzebu, a ich testamenty moc prawną. Była to nagroda za pośpiech.
Jednakże po śmierci Tyberiusza nastąpiła odwilż. Kaligula zrehabilitował wielu skazanych przez swoich poprzedników i nawet pozwolił na nowo publikować spalone księgi. Ale zachował rozsądek. Nowe wydania ksiąg historycznych były już uładzone i poprawione. Tyczyło się to nie tylko Rabienusa. O pracy Kremucjusza Kordusa, innego zrehabilitowanego historyka, pisano, że ukazała się „okaleczona”.
Zbrodnia obrazy majestatu okazała się skuteczną obroną władców Rzymu. Zwłaszcza gdy zaczęto ją stosować powszechnie, nie tylko przeciwko pisarzom (religijnym i nie…). Senat i lud rzymski nie buntowali się – wielka jest siła przyzwyczajenia…
Juliusz Gałkowski