Jest więc Mackiewicz aktualny przede wszystkim jako wyrzut sumienia. Wypomnienie uporczywego trwania w starych błędach. Nie ma co dopasowywać go do dzisiejszych potrzeb chwili. Spokojnie, on już tu jest. Rzetelnie notuje, bezstronnie ocenia, bezlitośnie punktuje. Bo grzechu pierworodnego polskiej myśli nie zmazał żaden z historycznych przełomów. Nie tylko pozostaje wciąż ten sam, co za życia Mackiewicza, ale promieniuje coraz mocniej – pisze Jan Maciejewski w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Józef Mackiewicz. Ostatni świadek środkowo-europejskiego commonwealthu”.
„Aktualność” to bardzo zdradliwe słowo. Zdradza, sprzeniewierza się zazwyczaj temu, o kim mówi. Stwierdzenie aktualności myśli, postaci, teorii to próba wzięcia jej pod włos. Ewentualnie za włosy – to już zależy od charakteru i temperamentu „aktualizatora” – i zaciągnięcia do spełniania rzadko czystych, ale jakże aktualnych interesów. O aktualności spuścizny mężów stanu zwykli rozprawiać polityczni geszefciarze, używający tym większych słów w im mniejszych interesach maczają palce. Przesłanie o aktualności wielkiej sztuki tworzonej w dawnych czasach nie schodzi zwykle z ust tandeciarzom. Z tego, co było kiedyś odkryciem i zdobyczą, ukłuciem prawdy i przebłyskiem Całości czyniących podkładkę pod własny snobizm. Najbardziej beznadziejnie robi się jednak w przypadku dawnych buntowników – ci zwykli padać ofiarą dzisiejszych podlizywaczy. Z ich nonkonformizmu robiących sobie nie tylko żagiel, ale i ster i cały okręt pozwalający płynąć z aktualnym prądem, zgodnie z dzisiejszymi powiewami wiatru historii.
Jak więc pisać o aktualności Józefa Mackiewicza, tego zawsze wymykającego się aktualnym nakazom patriotycznej poprawności pisarza, by nie popełnić powyższego błędu? Nie przykroić do potrzeby chwili; nie dopasować do którejś z bieżących narracji tego, który całe życie zajmował się zbijaniem pewników, którego myśl nieustannie wybijała się na suwerenność.
Bolszewizm był w „teologii politycznej” Mackiewicza szatanem. Osobowym złem, złem absolutnym i niepoddającym się żadnej relatywizacji
Na całe szczęście istnieje jeszcze drugi rodzaj aktualności. Obok tej, która jest gotową wymówką, istnieje aktualność rachunku sumienia. Można ze spokojem sięgnąć po sugestie błędów znajdujące się w starodrukach, wyliczenia hipotetycznych win zgromadzone na rozsypujących się ze starości kartkach, a znajdziemy tam niezmiennie cenny materiał do analizy naszego wnętrza. Grzechy popełniamy zawsze te same, zmieniają się tylko okoliczności. Scenariusz błędu i upadku jest przygnębiająco monotonny; zaskoczyć mogą w nim co najwyżej didaskalia.
Jest więc Mackiewicz aktualny przede wszystkim jako wyrzut sumienia. Wypomnienie uporczywego trwania w starych błędach. Nie ma co dopasowywać go do dzisiejszych potrzeb chwili. Spokojnie, on już tu jest. Rzetelnie notuje, bezstronnie ocenia, bezlitośnie punktuje. Bo grzechu pierworodnego polskiej myśli nie zmazał żaden z historycznych przełomów. Nie tylko pozostaje wciąż ten sam, co za życia Mackiewicza, ale promieniuje coraz mocniej.
„Nie jestem pewien, kto wymyślił i rozpowszechnił, że Polacy są narodem warchołów, indywidualistów. Może tak było za czasów liberum veto, ale dziś? Wręcz przeciwnie. Wydaje się, że przeżywamy okres kompletnej atrofii odwagi cywilnej i stanowimy raczej materiał do koncepcji totalitarnych. Nabożny respekt przed aktywną większością, zamiłowanie do sloganów, do utartych haseł i utartych ścieżek, z których nikomu nie chce się schodzić. A przede wszystkim paradoks: cechą stała się narodowa niechęć do indywidualizmu jako do cechującej nas rzekomo wady narodowej. (…) tęsknie do indywidualnych wypowiedzi”.
Artykuł „Tęsknota osobista”, z którego pochodzi ten cytat Józef Mackiewicz napisał w 1949 roku. Co od tamtej pory stało się z naszą odwagą cywilną, czy pozbyliśmy się umiłowania do utartych haseł i ścieżek? Zgodnie z regułami rachunku sumienia – niech każdy odpowie na to pytanie sam.
***
Bolszewizm był w „teologii politycznej” Mackiewicza szatanem. Osobowym złem, złem absolutnym i niepoddającym się żadnej relatywizacji. Stąd jego stosunek do drugiego z agresorów, relatywnie mniejsza obawa przed okupacją hitlerowską, która „mogła zabić ciało, lecz nie duszę”. Komunizm bowiem jego zdaniem „zarówno duszę jak i ciało może zatracić w piekle”. Mówiąc bardziej dosadnie, słowami samego Mackiewicza – okupacja hitlerowska robiła z nas bohaterów, okupacja sowiecka zaś - robiła z nas gówno.
Tym łatwiej, im chętniej pozbywaliśmy się jednego z podstawowych praw człowieka – prawa do wątpliwości. W imię wyższych racji, wzniosłych celów, posłuszeństwa historycznym wyrokom przestaliśmy powątpiewać. „A czymże innym – pytał Mackiewicz – jest autentyczne życie jak nie ciągłym pasmem nadziei i zwątpienia?” Komunizm zanudzał żyjących pod jego jarzmem na śmierć. Zanudzał ułatwiając, wprowadzając w letarg gotowej wizji historii, uproszczonego do bólu światopoglądu. Kiedy nie można o nic pytać nad niczym nie trzeba się zastanawiać. Tak wżera się w duszę człowieka sowieckiego rak kłamstwa. Bo przecież wszystkie gotowe – udzielane z góry, oheblowane ze wszystkich niuansów odpowiedzi - nie mogą być prawdziwe.
Ustrój i ideologia komunizmu nie tyle oparty jest na kłamstwie, co jest kłamstwem samym w sobie. Z zasady polega na odbieraniu ludzkim słowom ich pierwotnego znaczenia. W „Nie trzeba głośno mówić” przywołuje Mackiewicz praktykę wysyłania przez niepiśmiennych żołnierzy z frontów pierwszej wojny światowej do swych rodzin „gotowych listów”, przygotowywanych dla nich przez dowództwo. „Bolszewicy udoskonalili ten wynalazek i całe imperium zaleli nakazanym z góry gotowym słowem. Ale dziś – kontynuuje jeden z bohaterów jego powieści – i w krajach faszystowskich, i tak zwanych demokratycznych, coraz bardziej zaczyna się rozpowszechniać gotowe słowo. Słowo, które nie tyle służy do zakomunikowania prawdy, ile częściej nawet do ukrycia pod nim prawdy”.
Zdaniem Mackiewicza gotowcem – i to spisywanym pod dyktando zachodnich aliantów – była też propaganda wojenna szerzona przez Armię Krajową i „ośrodek londyński”. Z samych gotowych słów składała się po wojnie nie tylko debata toczona w Polsce Ludowej, ale i na emigracji. A gotowy język, to tyle, co język martwy. I wspólnota, która się nim posługuje, nie może żyć naprawdę. Toczone przez nią spory skazane są na teatralność – odtwarzanie z góry przyjętych schematów, wyreżyserowaną zajadłość. Ale to tylko spektakl pozorów. Najwięksi adwersarze są w istocie najbliższymi sojusznikami. Im większa wrogość na scenie, wiarygodniej odtworzony z gotowych argumentów i klisz konflikt, tym głębsza przyjaźń po opadnięciu kurtyny. Język gotowych słów, wojny żywych trupów.
Ustrój i ideologia komunizmu nie tyle oparty jest na kłamstwie, co jest kłamstwem samym w sobie
„W XIX wieku były to zaledwie tendencje, poza którymi istniały jeszcze bogate obszary myśli niezależnej, jednak w XX wieku to dziewiętnastowieczne skolonizowanie polskiej świadomości zostało bez reszty opanowane przez ideologiczny kolektywizm. Szczytowy punkt kolektywnej jednomyślności osiągnięty został w czasie i po drugiej wojnie światowej. I trwa do dziś dnia. (…) W czasie wojny rozbudowany został jednostronny totalizm polrealistyczny nieomal do stanu ekstazy. Nie pomógł on w niczym do odzyskania suwerenności państwowej po wojnie. A przyczynił się znacznie do zdegradowania suwerenności myśli”.
Polrealizm, który zdaniem Mackiewicza zapanował podczas wojny i później, na emigracji, był bliźniaczym wynalazkiem panoszącego się w okupowanej przez komunistów Polsce socrealizmu. Jeden i drugi odrzucały indywidualną ocenę spraw, rzeczywistości, wydarzeń na rzecz oceny kolektywnej. Oba zakładały, że lepiej mylić się w tłumie niż samotnie mieć rację. Socrealizm przyznawał walor realności i słuszności tylko temu, co służyło interesom partii komunistycznej. Polrealizm robił dokładnie to samo, tyle, że miejsce naczelne i wartość rozstrzygającą czynił z interesu polskiego narodu.
A z realizmem jest jak z demokracją – wszelkie przedrostki czy dopowiedzenie tego terminu oznaczają, że staje się on w istocie zaprzeczeniem pierwotnego pojęcia. Największy problem z polrealizmem polegał na tym, że był tragicznie nierealistyczny. W starciu z komunizmem szansę miałaby jedynie ponad partykularna solidarność narodów Europy wschodniej. Obóz sowiecki był więzieniem, a idealnym z punktu widzenia jego naczelnika i klawiszy stanem był spokój panujący pomiędzy celami. Wszelkie koncepcje „polrealistyczno – podobne” były de facto sojusznikami komunizmu. Z punktu widzenia strategii politycznej myślenie o PRL-u w kategoriach „interesu narodowego” było zdaniem Mackiewicza błędem. Jednym z największych adwersarzy autora „Drogi donikąd” był tu Stefan Kisielewski i jego koncepcja politycznego realizmu. Poglądy zanurzone głęboko w – tak modnej dzisiaj – perspektywie geopolitycznej. Gdyby poszukać jakiegoś rewersu, odwrócenia o 180 stopni mackiewiczowskiej wizji Europy środkowej to byłoby nią zdanie Kisiela z udzielonego „Tygodnikowi Mazowsze” w marcu 1987 roku wywiadu: „Gdyby się nagle Rosja rozleciała, właściwie byłoby i po Polsce. Rzuciliby się na nią Niemcy, Ukraińcy, Litwini. Żandarm sowiecki nas chroni”.
„Geopolitycy” i „twardzi realiści” patrzą na rzeczywistość z punktu widzenia mapy. Mackiewicz postrzegał ją w perspektywie terytorium. Dla tych pierwszych przestrzeń jest ekranem kinowym, na którym odbywa się „projekcja siły” wielkich mocarstw. Mackiewicz widzi w niej przede wszystkim krajobraz. To coś więcej niż kwestia poglądów – chodzi raczej o wrażliwość, sposób patrzenia i istnienia jednocześnie. Widzimy szczegóły, przyrodę i człowieka czy terytoria przemarszu i strategiczne głębie? Dylemat między mapą a terytorium jest w naszej części świata rozstrzygający i niezmiennie aktualny. Dla pisarza będącego z pasji i wykształcenia biologiem dokonanie tego wyboru było bardzo prostym zadaniem.
„Geopolitycy” i „twardzi realiści” patrzą na rzeczywistość z punktu widzenia mapy. Mackiewicz postrzegał ją w perspektywie terytorium
Wrażliwość przyrodnika i literacki talent podniósł Mackiewicz do poziomu politycznej strategii. Była nią idea krajowa, „krajowość”. Stworzona na i dla obszaru Wielkiego Księstwa Litewskiego idea wspólnoty cywilizacyjnej i politycznej wszystkich narodów zamieszkujących te ziemie. „Kraj” nie jest tu bowiem synonimem „państwa”. Odmienna całkowicie jest ich geneza. Ten pierwszy stanowi organiczny efekt działania czynników historycznych, geograficznych i kulturowych. „Państwo” z kolei to wynik terytorialnego podziału administracyjnego. Ten pierwszy składa się z wielu centrów. Drugie – tworzy stolica i jej peryferia.
Idea krajowa powstała w epoce rodzących i rozwijających się nacjonalizmów polskiego, litewskiego, białoruskiego czy ukraińskiego. Koncepcji panowania jednego z tych narodów nad obszarem byłego Wielkiego Księstwa przeciwstawiała ona ideę narodowej federacji, ojczyzny ojczyzn. Mackiewicz widział w krajowości jedyną szansą na zachowanie przez narody Europy środkowej politycznej podmiotowości. Zdawał sobie sprawę, i historia przyznała mu w tym miejscu absolutną rację, że nacjonalizm jest wymarzonym narzędziem w rękach imperiów. Rozbudzanie narodowych animozji, działanie w myśl reguły „divide et impera” doprowadzi do ostatecznego zniesienia wszystkich różnic w wyniku totalitarnej i imperialnej urawniłowki.
***
Ile warty byłby rachunek sumienia bez pokuty, wyznanie grzechów bez postanowienia poprawy? Istnieje jeden, niezbyt nawet długi fragment mackiewiczowskiej prozy, który streszcza wszystkie powyższe wątki. Wyznaje wiarę w istnienie jednej, obiektywnej prawdy, staje z całą mocą po stronie terytorium, a przeciwko mapie. Oraz tym wszystkim, którzy kreślą po niej swoje linie i strzałki. Robi to z subtelnością poezji i siłą politycznego manifestu jednocześnie. Wstęp do powieści „Kontra” to Credo Józefa Mackiewicza.
„Są dwie prawdy na świecie. Pierwsza to ta, która ściśle otacza ziemię i wiernie odbija w wodzie płynące górą obłoki. Oddaje echem w górach. Rejestruje dokładnie szum lasu i trzciny nad jeziorem. Wie, gdzie ma leżeć każdy kamień w płytkim potoku i dlaczego wywołuje odgłos wiecznego plusku. Ta prawda słyszy najmniejszy szmer owada i najbłahsze słowo ludzkie.
(…)
Druga prawda składa się pozornie tylko z dobra i zła. Ale omyliłby się, kto by jej uwierzył na słowo. Gdyż jej dobro i zło są pojęciami względnymi. Ta prawda nigdy nie spoczywa, a wskutek tego rzadko odbija dokładnie oblicze rzeczy. Dlatego wykrzywia się często uśmiechem komizmu lub grymasem złości. Będąc w ciągłym ruchu ledwo nadążyć może za masą słów i gestów ludzkich.
(…)
O ile pierwsza z tych prawd jest milcząca, o tyle druga często bardzo — propagandowa. O ile pierwsza obojętna, o tyle druga namiętna. Wiedząc o tym, że nie jest jedną, tym bardziej okrzykuje się za jedyną, a przez to obowiązującą. I do pewnego stopnia ma rację, gdyż jest to prawda urzędowa, to znaczy zależna od urzędowego charakteru ustroju czy nastroju, w którym jest głoszona. W skrócie można by powiedzieć o niej, że jest prawdą koniunkturalnego interpretowania prawdy”.
Cały ten fragment powinien się znaleźć w polskich elementarzach. To na tych zdaniach nasze dzieci powinny się uczyć czytać. Wszystkie Ale, które mają koty i Ule pośród uli mogą poczekać. Gdyby dzieci uczyły się składać litery w słowa a słowa łączyć w zdania na przestrzeni tych w sumie dwóch stron autorstwa Józefa Mackiewicza byłoby to dla ich oczu i dusz jak szczepionka na wszystkie ułatwienia i fałsze, z którymi będą się musiały spotkać w późniejszym życiu. Potrafiłyby wątpić z sercami pełnymi nadziei. I tęsknić do czegoś, co jest z jednej strony zawsze pod powierzchnią zdarzeń, a z drugiej – wewnątrz najbardziej nawet banalnej chwili. Do Tej, która słyszy najlżejszy szmer owada i najbłahsze nawet słowo ludzkie. A gdy ją zdradzimy patrzy tylko głęboko w oczy; spojrzeniem, które mówi: A teraz już idź. I nie kłam więcej.
Jan Maciejewski
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.