Otwarta wojna, jaką tureckie siły bezpieczeństwa wytoczyły prawdziwym i domniemanym stronnikom Gülena doskonale ukazuje współczesne oblicze Turcji. Turcji, której zarówno polityka wewnętrzna, jak i zagraniczna jest kształtowana nie tyle przez racjonalne kalkulacje, rachunek zysków i strat, strategiczne myślenie, ile osobiste ambicje jej przywódcy, prezydenta Erdoğana – pisze dr Jakub Wódka w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: Turcja – geopolityczny języczek u wagi.
Historia polityczna Turcji ostatnich 15 lat to opowieść o rządach Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (tur. Adalet ve Kalkınma Partisi – AKP). Partia, która powstała w 2001 r., już rok później wygrała wybory parlamentarne, tworząc samodzielnie rząd (co w historii Turcji zdarzało się niezwykle rzadko). Od tamtego czasu, ugrupowanie, założone przez młodych, wtedy wydawało się liberalnych (post)islamistów, odcinających się od swoich starszych, antyzachodnich mentorów politycznych z nurtu Milli Görüş, zgarnia całą pulę. Wygrywa kolejno wszystkie wybory parlamentarne, lokalne i prezydenckie, bijąc swoją nieskuteczną, i często polityczne zaśniedziałą konkurencję, o kilka długości. AKP zmienia ustrój państwa, umacniając jednocześnie rolę swojego lidera – najpierw premiera, a od 2014 prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana, który dziś de facto, a niedługo zapewne i de iure (po przyjęciu w referendum uchwalonych przez parlament w styczniu tego roku zmian w konstytucji wprowadzających ustrój prezydencki), sprawować będzie pełnię władzy. Władzy, którą nie zamierza się dzielić z nikim. I to wszystko przy rzeczywistym poparciu większości społeczeństwa, nawet jeśli klimat polityczny w Turcji w ostatnich latach, a zwłaszcza miesiącach, mówiąc delikatnie nie daje równych szans zwolennikom i przeciwnikom rządzących i jej lidera. Silne tendencje de-demokratyzacyjne są dziś w Turcji faktem.
Opowieść o „nowej” Turcji byłaby jednak niepełna, gdyby w tej historii zabrakło Fethullaha Gülena –muzułmańskiego uczonego, kaznodziei, a przede wszystkim, co jest istotne dla analizy przemian zachodzących w Turcji w ostatnich dwóch dekadach, niezwykle wpływowej postaci w sferze politycznej, gospodarczej i społecznej. Od lat 70, dzięki niezwykłej charyzmie, Gülen zaczął stopniowo skupiać wokół siebie „wyznawców”, budując zalążki alternatywnego czy paralelnego – jak mówią jego przeciwnicy – państwa. W ostatnich 15 latach, ruch Gülena (określany zazwyczaj mianem Cemaatu – Wspólnoty, zwolennicy wolą termin Camia – Społeczność, sugerujący otwartość, niehermetyczność organizacji czy też Hizmet – Służba) stał się tak naprawdę największą w Turcji, oddolną organizacją społeczeństwa obywatelskiego, imperium mającym pod swoją bardziej lub mniej sformalizowaną kontrolą dziesiątki przedsiębiorstw, instytucji charytatywnych, wiele mediów czy też instytucji edukacyjnych, funkcjonujących nie tylko w Turcji, ale praktycznie na całym świecie. Hizmet jeszcze do niedawna prowadził setki ośrodków edukacyjnych (dershane), udzielających korepetycji kandydatom na studia, budując tym samym własne zaplecze personalne, własne kadry. Ruch Gülena stanowi sieć społeczną, której działalność finansowana jest przez przedsiębiorców afiliowanych z Gülenem, którzy sami czerpią korzyści z przynależności do niej.
Przez prawie dekadę, Partia Sprawiedliwości i Rozwoju oraz ruch Fethullaha Gülena byli sprzymierzeńcami w budowie „nowej” Turcji, czy inaczej mówiąc, dekemalizacji tureckiego państwa, a więc stopniowego kruszenia ideologii Atatürka na rzecz promowania w społeczeństwie konserwatywnych wartości. Jako przedstawiciele „peryferii” społecznych, AKP i ruch Gülena byli sojusznikami w „biernej rewolucji”, tj. w procesie tworzenia nowych elit, które stopniowo wypychały kemalistowski, ultralaicki establishment (dotychczasowe „centrum”)z instytucji tureckiego państwa, w szczególności z Ministerstwa Edukacji, ale również z wymiaru sprawiedliwości, służb bezpieczeństwa czy dyplomacji. AKP, nawet przy silnych, i w okresie rządów partii znacząco pogłębionych powiązaniach klientelistycznych i nepotystycznych państwo-biznes, nie byłaby w stanie w tak krótkim czasie „przejąć” tureckiego państwa. Nie mógłby się dokonać tak szybki awans społeczny „czarnych” Turków (jak określało się jeszcze niedawni dyskryminowane grupy społeczne), tureckich homines novi.
AKP, demontaż kemalistowskiego „układu” zaczęła od ograniczenia wpływów armii na procesy decyzyjne, co działo się przy poklasku Brukseli, zadowolonej z procesu demokratyzacji tureckiego państwa. Wojsko postrzegane było przez rządzących jako największe zagrożenie dla projektu „nowej” Turcji i władzy postislamskich elit. Wśród rządzących świeże były wspomnienia wydarzeń z 1997 r., kiedy w ramach welwetowego zamachu stanu, siłą perswazji zmuszono premiera Necmettina Erbakana – protoplastę politycznego islamu w Turcji – do ustąpienia. Jeszcze przez kilka lat po objęciu władzy, Erdoğan i jego koledzy czuli oddech mundurowych na swoich plecach, między innymi w 2007 r., kiedy w przeciągającym się procesie wyboru prezydenta Republiki, Turecki Sztab Generalny jawnie sprzeciwił się kandydatowi AKP, jednemu z liderów ugrupowania Abdullahowi Gülowi (teraz skutecznie zmarginalizowanemu przez Erdoğana). Ostatecznie elicie politycznej udało się przeforsować swojego kandydata na najwyższy urząd w państwa.
Państwo tureckie i ruch Fethullaha Gülena byli sprzymierzeńcami w budowie „nowej” Turcji. Byli również sojusznikami w budowie Turcji silnej, której potęga opiera się nie tylko na potencjale militarnym, ale przede wszystkim na „miękkiej sile”; Turcji, dla której osmańska przeszłość nie jest ciężarem, ale zasobem, która w swojej imperialnym dziedzictwie widzi szansę na odbudowę własnej mocarstwowości. Tureckie państwo korzystało z zasobów Gülena. Ruch, fundując setki szkół w Azji Centralnej, Afryce, w istotny sposób wspierał turecki soft power. Miękką siłę Turcji wspierały również gülenowskie organizacje charytatywne, takie jak Kimże Yok Mu, która aktywna była przede wszystkim w Afryce.
W kulturze państwa post-imperialnego, jakim jest Turcja, a dodatkowo w państwie silnie osadzonym w patriarchalnej tradycji i kulturze Bliskiego Wschodu nie ma miejsca na dzielenie się władzą. Erdoğan zaczął dostrzegać, że zagrożeniem jest już nie armia, ale rosnący w siłę, i co ważniejsze, autonomizujący się coraz bardziej, ruch Gülena. Po prostu Erdoğan zauważył, że siła Gülena zagraża jemu samemu. Pierwsze rysy na sojuszu Erdoğan-Gülen pojawiły się w 2012 r., kiedy szef tureckiego wywiadu, negocjujący potajemnie z Kurdami z PKK, został wezwany na przesłuchanie przez prokuratora, powiązanego z Hizmetem. Pod koniec 2013 r. – po ujawnieniu przez prokuratorów, również związanych z ruchem, afery korupcyjnej w kręgach rządowych, sojusz ten runął z hukiem. Zaczęła się ostra, bezwzględna wręcz walka na śmierć i życie w łonie „nowej” elity, która zaostrzyła się jeszcze bardziej po 15 lipca 2016 r. – a więc po nieudanym zamachu stanu. O jego zmontowanie oskarżeni zostali wojskowi powiązani z Gülenem. Erdoğan wytoczył najcięższe działa wobec „paralelnej struktury”, która stała się synonimem wszelkiego zła, trapiącego tureckie państwo. FETÖ – „Gülenistowską Organizację Terrorystyczną” zaczęto zestawiać z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK) i tzw. Państwem Islamskim. Pod adresem Gülena zaczęły padać najbardziej obraźliwe słowa, z których „zdrajca” jest określeniem najłagodniejszym. W ramach czyszczenia tureckiego państwa – tym razem nie z kemalistów, ale z gülenistów – zwolniono z pracy dziesiątki tysięcy urzędników, naukowców, pracowników wymiaru sprawiedliwości, tysiące wsadzono do więzienia. Wielu z nich tak naprawdę niezwiązanych z Gülenem.
To co się dzieje w Turcji, nie pozostaje bez wpływu na politykę zagraniczną Turcji. Erdoğan, z typowym dla siebie (ale też innych przywódców nieliberalnego świata) dyplomatycznym wyczuciem mówi Ameryce – „albo Gülen, albo Turcja – USA muszą wybrać”, domagając się ekstradycji „wroga numer jeden” (od 1999 r., uciekając przed możliwymi represjami ze stron tureckiego państwa, Gülen przebywa w Pensylwanii w USA). Dziś, turecka dyplomacja robi wszystko, aby uprzykrzyć życie osobom, powiązanym z Hizmetem, mieszkającym poza granicami tureckiego państwa. Wpisuje się to w narrację, promowaną przez tureckich liderów, oskarżających przede wszystkim państwa Zachodu o próbę osłabienia Turcji, i stawanie na drodze jej potęgi.
Oponenci Erdoğana (i Gülena) mówią, że dopiero gdy siła ruchu Gülena zagroziła dominacji lidera AKP, jego środowisko i on sam wzięli się za jego zwalczanie. A przecież od lat w sieci krążyło nagranie (według gülenistów, celowo zmanipulowane i zmontowane, by zdyskredytować Hocaefendi – „pana nauczyciela”, jak określany jest przez swoich zwolenników), w którym Gülen, apelując do swoich wyznawców, jasno nakreśla ambicje polityczne ruchu: „Musicie przeniknąć do krwiobiegu systemu tak, żeby nikt nie zauważył waszej obecności, dopóki nie zdobędziecie wszystkich ośrodków władzy…Musicie opanować wszystkie konstytucyjne instytucje w Turcji”. Przeciwnicy Gülena mówią, że tak naprawdę łagodne i koncyliacyjne oblicze było tylko przykrywką i ukrywaniem własnych intencji – to co w kulturze islamu określa się mianem takija – w celu zawłaszczania tureckiego państwa. Ujawnia się dziś, że prokuratorzy i funkcjonariusze służb bezpieczeństwa powiązani z ruchem Gülena manipulowali dowodami w Ergenekon i Balyoz – a więc dwóch masowych procesach sądowych, w ramach których skazano setki wojskowych. Dziś AKP dostrzega, że ruch Gülena bezwzględnie parł do zwiększenia swoich wpływów w Turcji, tak naprawdę „prywatyzacji” tureckiego państwa, również poprzez szantaż, inwigilację czy nadużycia prawne. Nie dostrzegała tego przez pierwszych 10 lat, kiedy Gülen był sojusznikiem w obalaniu kemalistowskiego, już dziś ancien régime’u.
Konfrontacja – czy raczej otwarta wojna, jaką tureckie siły bezpieczeństwa wytoczyły prawdziwym i domniemanym stronnikom Hizmetu doskonale ukazuje współczesne oblicze Turcji. Turcji, której zarówno polityka wewnętrzna, jak i zagraniczna jest kształtowana nie tyle przez racjonalne kalkulacje, rachunek zysków i strat, strategiczne myślenie, ile osobiste ambicje jej przywódcy, prezydenta Erdoğana – niewątpliwie wybitnego polityka, człowieka self-made, dziś jednego z najbardziej wpływowych przywódców na świecie. Przywódcy, dla którego instrumentem uprawiania polityki jest polaryzacja tureckiego społeczeństwa – dawniej na linii konserwatyści-kemaliści, Turcy-Kurdowie, Sunnici-Alewici, dziś na linii Güleniści – „my”.
Dr Jakub Wódka
Autor jest adiunktem w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk