Ewa Thompson: Konfitury malinowe a instynkt państwowotwórczy [FELIETON]

To, co kiedyś nazwałam skolonizowaniem polskich umysłów, jest niestety widoczne nie tylko wśród pewnej części polskich elit, które chcą się podporządkować obcym rządom, ale również, i może przede wszystkim, wśród osób mniej wykształconych – pisze Ewa Thompson w kolejnym felietonie z cyklu „Widziane z Houston”.

Lubię konfitury malinowe. Parę dni temu zabrakło w supermarkecie tych, które zwykle kupuję. Po obejrzeniu nalepek (czy pierwszymi na liście są maliny czy cukier), zdecydowałam się kupić słoik nieznanej mi firmy Streamline. Nie tylko maliny były pierwsze w kolejności składników; nalepka głosiła, że jest to produkt niskosłodzony, a któż nie stara się zmniejszyć ilości połykanego cukru? Więc kupiłam.

Produkt sprawdził się: herbata z malinami była dobra. Więc starannie obejrzałam słoik, szukając miejsca produkcji i pełnego adresu firmy. Te były podane maleńkim druczkiem – czcionką numer dwa lub cztery na komputerze – aby je odczytać, musiałam użyć szkła powiększającego. Okazało się, że konfitury sprzedaje firma Scandic z siedzibą w Danii (www.scandic-food.com), zaś konfitury zostały wyprodukowane w Polsce.

Chyba już na poziomie szkoły średniej utrwala się w ludziach świadomość, że używanie z zadowoleniem jakiegoś towaru wzmacnia prestiż firmy, która go wyprodukowała. W tym wypadku firmy Scandic, która (jeżeli zajrzymy pod wskazany adres) reklamuje się jako czysto skandynawskie przedsięwzięcie, produkujące przetwory bez chemikaliów, z owoców i warzyw wyhodowanych w jednym z najzdrowszych zakątków Ziemi. Dodajmy do tego zgrabny słoiczek i ładną nalepkę, a otrzymamy kolejne potwierdzenie  opinii, która zapewne już dawno uformowała się w naszych umysłach: że kraje skandynawskie to pierwszorzędna firma, że produkty z krajów skandynawskich można kupować na ślepo, bo zawsze będą zadowalające.

Dyrektor firmy, w której przygotowywane były konfitury, powinien był nalegać na to, aby „Made in Poland” pojawiło się w czytelny sposób na słoikach pochodzących z jego fabryki. Wydaje mi się, że przyczyną braku interwencji była postkolonialna nieśmiałość

Jeden dziwny fakt powinien był mnie ostrzec, że coś jest nie tak. Skandynawskie konfitury zwykle kosztują o wiele więcej, niż miejscowe amerykańskie, więc firma Scandic nie bardzo pasowała do zaskakująco niskiej ceny produktu. Cena powinna była mi podszepnąć że konfitury nie były smażone w Skandynawii. Produkty polskie, jeżeli w ogóle pojawiają się w amerykańskich supermarketach, są zwykle tańsze nie tylko od skandynawskich, ale i od amerykańskich.

Jaka z tego konkluzja? Ja tu widzę nawyki, nabyte w okresie, gdy ziemie polskie były kolonią europejskich imperiów. Wtedy nie miało sensu reklamowanie firm rosyjskich, niemieckich czy austriackich – to były firmy wroga. Więc Polakom było wszystko jedno, jakiej firmie przypisywane będą wytwory, wyprodukowane w Rosji czy Prusach (a w rzeczywistości na ziemiach polskich). Ale skąd ta pasywność dzisiaj? Dyrektor firmy, w której przygotowywane były konfitury, powinien był nalegać na to, aby „Made in Poland” pojawiło się w czytelny sposób na słoikach pochodzących z jego fabryki. Wydaje mi się, że przyczyną braku interwencji była postkolonialna nieśmiałość. Stracona została okazja na promowanie swojego kraju.

Albo taka historyjka. Parę lat temu jechałam taksówką z lotniska w Balicach do hotelu w centrum Krakowa. Gadatliwy taksówkarz opowiadał mi o historii miasta. „Czy wie pani, że Kraków został zbudowany na prawie magdeburskim?”. Uderzyło mnie to, że zamiast mówić  o historii Krakowa czy osiągnięciach jego mieszkańców, taksówkarz starał się przekazać informację o tym, że gdzieś w trzynastym wieku ustanowiono w Krakowie gminę miejską według prawa jednego z niemieckich miast. To prawda, że wiele miast Polski założono w podobny sposób, ale po stuleciach historii nie jest to fakt godny upamiętnienia. Taksówkarz najwidoczniej chciał mi zaimponować pochodzeniem Krakowa – nie tam jakieś miasteczko sklecone przez Lechitów, ale hoho! prawdziwe miasto na prawie magdeburskim.

Postawa służebna, wynik wielu pokoleń poniżenia, bardziej dotkliwego wśród niewykształconych, niż wśród utytułowanych. I bardzo szkodliwa dla polskiej racji stanu

To, co kiedyś nazwałam skolonizowaniem polskich umysłów, jest niestety widoczne nie tylko wśród pewnej części polskich elit, które chcą się podporządkować obcym rządom, ale również, i może przede wszystkim, wśród osób mniej wykształconych. Polska tendencja uwiarygodniania się przez inwokację zagranicy jest smutną pozostałością skolonizowania. Nigdy nie zapomnę wizyty w jednym z krakowskich Domów Dziecka w latach 90-tych, gdzie spytałam jedną z dziewcząt (w owym Domu mieszkały dziewczęta z rozbitych rodzin), w jakim miejscu pracuje jej mama. Dziewczę odpowiedziało, że mama jest sprzątaczką, i dumnie dodało, że niedługo mama wyjedzie do Niemiec, aby tam sprzątać. Najwidoczniej uważała sprzątanie w Niemczech za rodzaj nobilitacji. Postawa służebna, wynik wielu pokoleń poniżenia, bardziej dotkliwego wśród niewykształconych, niż wśród utytułowanych. I bardzo szkodliwa dla polskiej racji stanu. Bowiem kolonizacja zabija instynkt państwowotwórczy. Zapewne w miarę upływu czasu i przyzwyczajania się do niepodległości tego rodzaju postawy się zmienią. Dobrze jest jednak być świadomym tego, że i w tym zakątku psychiki wieloletni brak niezawisłości wywołał duże szkody.

Ewa Thompson
Rice University

Przeczytaj inne felietony Ewy Thompson z cyklu „Widziane z Houston”

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego. 

MKiDN kolor 138