Nawet jeśli w kwestii Białorusi robimy coś nie tak, nawet jeśli moglibyśmy robić coś więcej, to w oczach Moskwy wszelkie różnice – tak dla nas istotne, pomiędzy Donaldem Tuskiem a Mateuszem Morawieckim, pomiędzy rządem a opozycją – nikną i stają się nieważne. Dla nich liczy się tylko nasza trwała, ciągła i pełna determinacji dyspozycja oporu wobec Rosji – pisze Dariusz Gawin w kolejnym felietonie.
Wydarzenia na Białorusi przykuwają uwagę całej opinii publicznej. Jak zwykle w takich momentach możemy obserwować rytualne narzekania na brak koordynacji naszych działań, na brak już nie tyle wielkiej strategii politycznej ile wręcz podstawowych narzędzi wpływu na rozwój wypadków za naszą wschodnią granicą.
Żeby przekonać się o tym, ile w tych narzekaniach przesady, wystarczy pooglądać rosyjską telewizję, na przykład codzienny program publicystyczny „60 minut” na kanale RTR. Ostatnio każdego dnia poświęca się tam Polsce wiele miejsca – zawsze w kontekście Białorusi. Naturalnie jesteśmy tam przedstawiani w duchu dawnej propagandy, rodem jeszcze z czasów sowieckich – ten przekaz można parafrazując streścić jednym zdaniem: Polska to pies łańcuchowy amerykańskiego imperializmu, który próbuje dla swoich mocodawców wyszarpać Białoruś z objęć Rosji.
W potoku agresywnych rosyjskich komentarzy przebija się nuta nowa. Chodzi o informacje, jak to Polska z uporem i konsekwentnie wpływa na Białoruś instrumentami z obszaru „soft power”
W potoku agresywnych komentarzy przebija się jednak także nuta nowa, w końcu przecież mamy XXI wiek a Rosja Putina to nie jest prosta kontynuacja stalinowskiego imperium. Chodzi mianowicie o informacje, jak to Polska z uporem i konsekwentnie wpływa na Białoruś instrumentami z obszaru „soft power”, łącząc je z działaniami rządu. O co chodzi? Na przykład o „kartę Polaka”, za sprawą której ludzie mogli przyjeżdżać do Polski albo o klip nagrany przez polskich sportowców z poparciem dla walki Białorusinów o demokrację. Swoją drogą była to pyszna scena, gdy z wielkiego telebimu leciały po polsku słowa – tłumaczone na rosyjski napisami na dole, o tym, że my Polacy nigdy się nie poddawaliśmy, i że wolność jest najważniejszą wartością i dlatego wspieramy teraz Białoruś. W przebitkach kamera pokazywała skamieniałe twarze oglądających to komentatorów, do żywego dotkniętych polską bezczelnością. Do tej soft power zaliczono też kanał Nexta w komunikatorze Telegram (bodaj najważniejszy kanał wykorzystywany w trakcie protestów), który nadawany jest z Polski przez żyjących tu Białorusinów. Dla gości programu „60 minut” naturalnie to polska agentura, ale nowoczesna bo wykorzystująca sieci społecznościowe. Do tego tematu pił nota bene Łukaszenko w rozmowie telefonicznej z Putinem, gdy żalił się i jednocześnie przestrzegał, że można wyłączyć cały internet, a i tak na szyfrowanych kanałach (bo Telegram pozwala na szyfrowanie danych) ciągle nadają z Warszawy. Ostatnio z kolei narzekano na fakt, iż w Rosji studiuje dwa razy mniej studentów białoruskich w Polsce: „Jeżdżą tam, potem wracają i mamy to co mamy”.
Patrzyłem na ten spektakl niechęci i resentymentu, skrywanego podziwu i nieskrywanej nienawiści i przypominałem sobie wszystko to, co w tych samych dniach czytałem w polskiej prasie i w polskim internecie
Nic też dziwnego, że w dniu wizyty Swiatłany Ciechanouskiej w Warszawie program zaczął się od przytoczenia tweeta Donalda Tuska, w którym były przewodniczący Rady Europejskiej wezwał do nadania jej pokojowej Nagrody Nobla oraz migawek z uroczystości, na której premier Morawiecki wręczył jej klucze do nowej siedziby Domu Białoruskiego w polskiej stolicy. Naturalnie nie obyło się bez informacji, że chodzi o willę, w której dawniej mieściła się ambasada Tunezji (co przecież symbolicznie oznacza, że białoruska opozycja ma odtąd swoją ambasadę, położoną na Saskiej Kępie, od kilkudziesięciu lat znaną w Warszawie jak dzielnica ambasad). Obrazy były tak wymowne, że jeden z obecnych w studiu polityków rosyjskich musiał je kontrować złośliwościami pod adresem polskiego premiera („ten młody człowiek w okularach z wyglądu podobny do Jaceniuka” – w jego rozumieniu zapewne porównanie do ukraińskiego byłego premiera to coś poniżającego).
Patrzyłem sobie na ten spektakl niechęci i resentymentu, skrywanego podziwu i nieskrywanej nienawiści i przypominałem sobie wszystko to, co w tych samych dniach czytałem w polskiej prasie i w polskim internecie, co słyszałem w naszym radio i w naszych wszystkich telewizjach. Wszystkie te narzekania, kłótnie i spory o to, która polityka jest lepsza a która do niczego, wydały się mało istotne. Bo nawet jeśli coś robimy nie tak, nawet jeśli moglibyśmy robić coś więcej, to w oczach Moskwy wszelkie różnice – tak dla nas istotne, pomiędzy Donaldem Tuskiem a Mateuszem Morawieckim, pomiędzy rządem a opozycją – nikną i stają się nieważne. Dla nich liczy się tylko nasza trwała, ciągła i pełna determinacji dyspozycja oporu wobec Rosji. Bo przecież niezależnie od tego, jak wiele dzieli rodzimych realistów prawiących kazania o narodowym egoizmie od prometeistów głoszących stare hasło „za wolność waszą i naszą”, i jedni i drudzy zgadzają się, że Rosja to zagrożenia. Reszta to tylko kwestia taktyki.
Dariusz Gawin