Benjamin Wiker: „O pochodzeniu człowieka”, czyli nieprzyjemna prawda o darwinizmie

Najbardziej zgubnym następstwem teorii Darwina nie jest wywiedzenie naszych przodków od szympansów czy goryli. Prawdziwie zgubne skutki dla ludzkości, płynące z książki „O pochodzeniu czło­wieka”, jak pokazuje dwudziestowieczna historia, przyniosła idea, że teoria „doboru naturalnego” po­winna być „zastosowana” również do rasy ludzkiej – pisał Benjamin Wiker. Przypominamy jego tekst w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Scheda po Darwinie”.

[...] kiedyś w przyszłości, zresztą niedalekiej, bo mierzonej stuleciami, cywilizowane rasy ludzkie wytępią rasy dzikie, by zająć ich miejsce na świecie.

KAROL DARWIN [1809-1882]

Lektura O pochodzeniu człowieka Karola Darwina zmusza do zetknięcia się z dość nieprzyjemną prawdą. Jeśli wszystko, co powiedział on w swojej sławnej pracy O powstawaniu gatunków (1859), jest słuszne, to zupełnie logiczną staje się powinność zagwarantowania możliwości rozmnażania się bez ograniczeń tym, którzy lepiej dostosowują się do świata. Tym samym kategoria ludzi mniej pożąda­nych zostanie wypleniona ze społeczności niczym chwasty z wypielęgnowanego ogrodu. Próby odseparowania Darwina od ruchu eugenicznego miały miejsce jednak dopiero po zakończeniu drugiej woj­ny światowej, po tym jak Hitler przysporzył złej sła­wy teorii doskonalenia rasowego. Jednakże owe działania są nieuczciwym kamuflażem, w dodatku stojącym w sprzeczności z logiką jego teorii doboru naturalnego.

Prawie wszyscy znają argumenty Darwina na te­mat naturalnej selekcji, opublikowane w jego prze­łomowej pracy O powstawaniu gatunków. Oto one w całej swojej prostocie:

Ponieważ w każdym gatunku rodzi się daleko wię­cej osobników, niż może przeżyć i ponieważ na skutek tego powstaje pomiędzy nimi walka o byt, osobnik, który pod wpływem skomplikowanych i nieraz zmiennych warunków zmieni się nie­znacznie, lecz w sposób korzystny dla siebie, bę­dzie miał więcej widoków na utrzymanie się przy życiu i w ten sposób ulegnie działaniu „doboru naturalnego”. Na zasadzie zaś potężnego prawa dziedziczności każda taka wyselekcjonowana od­miana będzie dążyć do przekazania potomstwu swej nowej, zmienionej postaci[1].

Stąd cały koncept doboru naturalnego. Praca O powstawaniu gatunków jest elaboratem będącym staranną wariacją na temat tego jednego założenia, jakkolwiek sama słynna fraza „dobór naturalny” nie została użyta w pierwszej edycji książki. Darwin za­pożyczył ją nieco później od Herberta Spencera[2], który został wczesnym i ważnym adwokatem idei darwinizmu socjalnego: silne jednostki – zarówno fizycznie, jak i te lepiej dostosowane do swojego środowiska – mają największe szanse na utrzyma­nie się przy życiu i reprodukowanie podobnych im osobników.

Zwróćmy uwagę na stwierdzenie, od jakiego Darwin wstrzymywał się w początkowej fazie gło­szenia swojej teorii. Wyobraźmy sobie powyższy cytat nieznacznie tylko zmieniony: „Ponieważ w każdym gatunku rodzi się daleko więcej ludzi, niż może przeżyć i ponieważ na skutek tego powstaje pomiędzy nimi walka o byt, człowiek, który pod wpływem skomplikowanych i nieraz zmiennych warunków zmieni się nieznacznie, lecz w sposób korzystny dla siebie, będzie miał więcej widoków na utrzymanie się przy życiu i w ten sposób ulegnie działaniu «doboru naturalnego». Na zasadzie zaś potężnego prawa dziedziczności każda taka wyse­lekcjonowana osoba będzie dążyć do przekazania potomstwu swej nowej zmienionej postaci”.

Oczywiście Darwin nie opublikował podobnego stwierdzenia w swojej książce O powstawaniu gatunków. Czekał przez następną dekadę, by je oficjalnie użyć w swojej już mniej słynnej i bardziej niesław­nej pracy O pochodzeniu człowieka. Zanim jednak od­grzebiemy ten kompromitujący tekst, by zacząć wykrywać jego ponure i budzące grozę implikacje, po­winniśmy kontynuować naszą rozgrzewkę. Otóż zastanówmy się uważniej, jaka mogła być przyczyna, najpewniej nieprzypadkowa, ominięcia choćby na­wet wzmianki o ludzkim gatunku przy prezentowa­niu swej teorii doboru naturalnego w książce O powstawaniu gatunków.

Każdy, kto przeczytał tę książkę od początku do końca, może zaświadczyć, że Darwin starannie unika zmierzenia się z logicznie narzucającym się wnioskiem: „całe to odkrywcze spojrzenie na ewo­lucję żywej natury na Ziemi jest niezmiernie cieka­we, lecz skoro ludzie różnią się między sobą – nie­którzy z nas są wyżsi, jeszcze inni sprytniejsi, czy mocniejsi, niektórzy są błękitnoocy, inni blondynami – i skoro rozmnażamy się w podobny sposób, jak dokonuje się to w świecie zwierzęcym, więc czy ca­ła ta teoria nie stosuje się również do ludzi?”

Darwin świadomie uniknął włączenia ludzkiego gatunku do swojej teorii doboru natural­nego, wiedząc, że jego teoria zosta­łaby natychmiast odrzucona przez ówczesną elitę

Darwin uniknął, całkowicie świadomie (jeśli przewrotność można nazwać rozwagą), włączenia ludzkiego gatunku do swojej teorii doboru natural­nego, wiedząc, że gdyby to zrobił, jego teoria zosta­łaby natychmiast odrzucona przez ówczesną elitę. Przez ponad pięćdziesiąt lat idea ewolucji była ko­jarzona z politycznymi radykałami w rodzaju fran­cuskich rewolucjonistów i rynsztokowych ateistów. Przeciwnie do powszechnego wierzenia, Darwin nie „odkrył” ewolucji. Teoria ta istniała co najmniej jedno, jeśli nie dwa stulecia przed Darwinem i mo­że to zostać prześledzone aż do czasów starożytne­go greckiego filozofa Epikura[3]. Darwin jednak świadomie separował się od radykalnego tłumu, kierując swoje kaznodziejstwo do ówczesnej elity naukowej Anglii, która stanowiła wówczas poli­tyczny bastion konserwatyzmu.

Kuzyn Darwina, Francis Galton[4], był pierw­szym, który odniósł teorię ewolucji do gatunku ludzkiego jako logiczny wniosek, podobnie jak to zobrazowaliśmy powyżej. Uczynił to w dwuczęścio­wym artykule w „Macmillan’s Magazine” w 1865 roku, a następnie przedstawił w bardziej starannym podejściu w książce Hereditary Genius (1869). Dar­win podążył niezwłocznie tym śladem ze swoją pu­blikacją O pochodzeniu człowieka. To połączone od­krycie dwóch dżentelmenów stało się, jako oczywi­sta konkluzja, zarzewiem przyszłego ruchu eugenicznego. Podczas gdy Galton ukuł termin „ewolu­cja”, Darwin dostarczył skrupulatnie wypracowane­go uzasadnienia i wyprowadził dość ponure impli­kacje, których wkrótce dowiodła przyszłość.

Podkreślmy tu niezwykle mocno: najbardziej zgubnym następstwem teorii Darwina nie jest wywiedzenie naszych przodków od szympansów czy goryli. Podobny wniosek, niezależnie od jego merytorycznej wartości, można by wyciągnąć choćby po obejrzeniu meczu rugby. Prawdziwie zgubne skutki dla ludzkości, płynące z książki O pochodzeniu czło­wieka, jak pokazuje dwudziestowieczna historia, przyniosła idea, że teoria „doboru naturalnego” po­winna być „zastosowana” również do rasy ludzkiej. Wyróżniliśmy słowo „zastosowana”, ponieważ eugenika stała się nauką stosowaną. Teoria eugeniki rozciąga naukę o rozmnażaniu się gatunków biolo­gicznych na rasę ludzką, zrównując przekazywanie życia ludzkiego z reprodukcją rasowych koni lub, bardziej akuratnie, zwierząt hodowlanych. Najlep­szym z rasowych koni pozwala się na rozmnażanie; najgorsze, czyli wadliwe, są eliminowane. Naziści stosowali później bardzo efektywnie właśnie tę ideę, wierząc, że taki dobór jest rzeczą naturalną i ze swej istoty pozytywną dla społeczeństwa; to sa­ma natura faworyzuje mocne jednostki i usuwa sła­be, więc społeczeństwo nie powinno przeszkadzać naturze, sztucznie chroniąc słabych przed elimina­cją. Taka litość i dobroczynność jest podejściem nie­naturalnym i nienaukowym. Zamiast tego społe­czeństwo powinno pomóc zdrowym siłom doboru naturalnego w procesie usuwania z powierzchni ziemi słabych osobników, stosując bardziej efek­tywne środki. Taka jest naukowa strona eugeniki.

Nie ma wątpliwości, że to właśnie Darwin dał po­czątek temu z gruntu szatańskiemu konceptowi. Nie jest to abstrakcyjne oskarżenie wywnioskowane na podstawie drugorzędnych źródeł czy przypisów do powstałej po nim spuścizny. Przyjrzyjmy się jego własnym słowom opisującym zgubne efekty dobroczynności cywilizowanego świata. W przeciwień­stwie do nas, cywilizowanych ludzi, prymitywny człowiek w „naturalny sposób” przyjmował dla swo­ich własnych korzyści zasadę doboru naturalnego:

Wśród dzikich jednostki słabe fizycznie lub umy­słowo zostają szybko wyeliminowane, osobniki zaś, które przetrwały, wykazują doskonały stan zdrowia. Natomiast my, ludzie cywilizowani, sta­ramy się wszelkimi siłami zahamować ten proces eliminacji, budując zakłady dla niedorozwiniętych umysłowo, dla kalek i chorych. Wydajemy osobne prawa dla ubogich, a nasi lekarze wysilają całą swą umiejętność, aby zachować życie każdemu z nas możliwie najdłużej. Mamy wszelkie podstawy do przypuszczenia, że szczepienie przeciwko ospie uratowało tysiące ludzi, którzy ze względu na sła­bą konstytucję byliby umarli na tę chorobę. Dzię­ki temu słabi członkowie cywilizowanych społe­czeństw mają możność pozostawiania po sobie potomstwa. Każdy, kto interesował się hodowlą zwierząt domowych, dojdzie do przekonania, że zjawisko to jest wysoce szkodliwe dla rodzaju ludzkiego. Jest wręcz zdumiewające, jak szybko brak należytej opieki lub niewłaściwa opieka pro­wadzą do degeneracji domowych ras zwierząt. To­też – z wyjątkiem wypadku dotyczącego samego człowieka – trudno przypuścić, aby znalazł się ktoś na tyle rozsądny, aby pozwolił na rozmnaża­nie się najmniej wartościowych swoich zwierząt[5].

Darwin nie mógłby być bardziej bezpośredni. „Niewłaściwa opieka” jest tym, co powoduje stacza­nie się po równi pochyłej cywilizowanego świata.

Gdyby rozmaite przeszkody [...] nie ograniczały silniej szybkiego rozmnażania się niedbałych, wy­stępnych i pod innymi względami mniej warto­ściowych członków społeczeństwa niż jego bar­dziej wartościowych przedstawicieli, naród musiałby się cofnąć w swoim rozwoju, jak to już aż nadto często zdarzało się w historii świata. Musimy bowiem pamiętać, że postęp nie jest prawem niezmiennym[6].

Krótka, lecz ważna dygresja na naszej drodze. Z pewnością nasz szkolny podręcznik do biologii do szkoły średniej posiadał wyrywki z Darwina i był przeplatany dyskusją na temat ewolucji, wszakże niewątpliwie omijał implikacje jego eugenicznej teorii. Jednak nie było tak zawsze. Odnotujmy choćby poniższe omówienie z podręcznika biologii dla szkoły średniej z roku 1917:

Udoskonalenie Człowieka. Jeśli inwentarz zwie­rząt hodowlanych może być ulepszony, słuszne jest pytanie, czy zdrowie i wigor następnych gene­racji kobiet i mężczyzn nie mogłoby być ulepszo­ne przez zastosowanie prawa selekcji.

Eugenika. Kiedy ludzie się pobierają należy sta­wiać im pewne wymagania, zarówno ze względu na jednostki, jak i rasę. Najważniejsze jest tu uwolnienie od chorób zakaźnych, które mogą być przekazane potomstwu. Gruźlica, ta straszna pla­ga, która wciąż jest odpowiedzialna za jedną siód­mą wszystkich śmiertelnych zejść, epilepsja, nie­dorozwój umysłowy to upośledzenia, które są nie tylko niesprawiedliwością, lecz i przestępstwem, by je przekazać przyszłym pokoleniom. Nauka o właściwym rodzeniu potomstwa nazywa się „eugeniką”[7].

Książka kontynuuje temat, przestrzegając uczniów historią o cieszącej się złą sławą rodzinie Jukesów, w której liczne mentalne i moralne defek­ty były przekazane potomkom poprzez jeszcze bardziej liczną rozrodczość. Wśród 480 potomków oryginalnej, genetycznie niefortunnej pary, „33 by­ło niemoralnych seksualnie, 24 nałogowych pija­ków, 3 epileptyków i 143 chorych umysłowo”[8].

W podręczniku czytamy dalej:

Parazytyzm i jego koszty dla społeczeństwa. Set­ki podobnych rodzin, jak te opisane powyżej, żyją do dzisiaj, szerząc choroby, niemoralność i prze­stępstwa w całym kraju. Koszt, jaki płaci społe­czeństwo, jest bardzo poważny. Podobnie, jak nie­które zwierzęta czy rośliny pasożytują na innych zwierzętach i roślinach, rodziny te stały się paso­żytami w naszym społeczeństwie. Nie tylko wy­rządzają krzywdę innym, deprawując, kradnąc czy roznosząc choroby, lecz są chronione i pozostają pod opieką stanową, czerpiąc z publicznych kosz­tów. Przede wszystkim to dla nich istnieją przytuł­ki i szpitale psychiatryczne. Czerpią od społeczeń­stwa, lecz sami nie dają nic w zamian. Są prawdzi­wymi pasożytami.

Środki naprawcze. Gdyby ludzie ci byli niższego rzędu zwierzętami, prawdopodobnie wyniszczyli­byśmy ich, by zapobiec ich rozmnażaniu. Humani­taryzm jednak nie pozwoli na to, lecz środkiem zaradczym jest rozdzielenie płci w przytułkach czy innych miejscach i stosowanie różnorodnych spo­sobów na zapobieganie małżeństwom mieszanym oraz możliwościom podtrzymywania osłabiania i degenerowania rasy. Tego rodzaju próby naprawy były przeprowadzone z sukcesem w Europie i obecnie z sukcesem stosowane są także w na­szym kraju[9].

Powyższy cytat, aż do przedostatniego zdania, czyta się jak tekst przygotowany przez nazistow­skich biologów, lecz w rzeczywistości cytowane wy­jątki pochodzą z amerykańskiego podręcznika szkolnego. Czy coś tu nie brzmi znajomo? Otóż ten właśnie podręcznik do szkoły średniej był omawiany w czasie słynnego procesu sądowego z roku 1925, znanego jako „małpi proces”[10]. Faktycznie był to proewolucyjny podręcznik, w obronie którego wy­stąpili zwolennicy postępu, na czele ze słynnym prawnikiem Clarence’em Darrowem. Swoje działa wymierzyli przeciwko „booboisie”[11] i oskarżycielo­wi posiłkowemu Williamowi J. Bryanowi[12]. Lecz po­wyższy cytat, gdyby został użyty wiernie, nie brzmiałby zbyt „wykwintnie” w ustach Spencera Tracy’ego odgrywającego rolę Darrowa w filmie Kto sieje wiatr, słynnym hollywoodzkim obrazie propa­gandowym opowiadającym o „małpim procesie”[13]. Pewne „niewygodne” fragmenty, które istnieją w oryginalnym tekście podręcznika, z dialogów fil­mowych musiały zostać wszakże wycięte, i możemy się o tym przekonać, przywołując zacytowane wyżej ustępy.

Świadomie wracamy do wcześniej zaakcentowa­nej istoty rzeczy: myślenie kategoriami eugeniki nie było czymś, co nagle wyskoczyło z niebytu, niczym diabeł z pudełka, w latach trzydziestych ubiegłego wieku w Niemczech, opanowując umysły zbrodnia­rzy w brunatnych koszulach. Właściwie było to praktyczne zastosowanie w życiu tego, co bezpo­średnio wynikało z oczywistej konkluzji dość obra­zowo przedstawionej teorii ewolucji. Co więcej, w drugiej połowie XIX i pierwszej połowie XX wie­ku, eugenika była popularna nie tylko w Niem­czech, lecz w całej Europie i Ameryce. Znajdowała uznanie w coraz to szerszych kręgach społecznych równolegle z wciąż zyskującą na popularności w świecie nauki teorią Darwina. Z tego powodu wzmianki o eugenice trafiły nawet do szkolnych podręczników, i to również w Ameryce.

W pierwszej połowie XX wie­ku, eugenika była popularna nie tylko w Niem­czech, lecz w całej Europie i Ameryce. Znajdowała uznanie w coraz to szerszych kręgach społecznych równolegle z wciąż zyskującą na popularności w świecie nauki teorią Darwina

Dla sprawiedliwości musimy dodać, że Darwin zrezygnował z sugerowania bezpośredniej eksterminacji (podobnie jak zrobił to autor wzmiankowa­nego podręcznika, George W. Hunter, jakkolwiek niechętnie), jednak nie dlatego, że uznał litość i mi­łosierdzie za naturalne dobro. W końcu, według niego, miłosierdzie samo w sobie było produktem ubocznym ślepych sił ewolucji i naturalnej selekcji. Zgodnie z Darwinem, dobroć jest tylko „ubocznym objawem działania instynktu współodczuwania; nabyty[m] pierwotnie jako jeden z instynktów spo­łecznych”[14], a moralność ani nie jest czymś natural­nym, ani nie pochodzi od Boga. Prawość, cnoty, jak i wszelaka godziwość zachowania, czy pozytywne odruchy, były po prostu częścią procesu doboru na­turalnego, mającego wpływ na przetrwanie jednost­ki czy grupy. Cnota odwagi, na przykład, stała się czynnikiem naturalnej selekcji, ponieważ tchórzliwe typy nie miały szans na potomstwo, w porównaniu z bojowymi i nieustraszonymi osobnikami, adoro­wanymi przez wdzięczące się u ich boku niewiasty. Ponieważ osobnikom, którzy trzymają się razem, jest zwykle łatwiej obłożyć pięściami włóczących się samotników, „instynkt społeczny” staje się siłą naturalnej selekcji i ci, co go w swoich genach nie posiadają, są w naturalny i bezlitosny sposób od­rzucani z genetycznej puli.

Wśród instynktów społecznych można wyod­rębnić, jak twierdzi Darwin, pewną podcechę, któ­rej na imię „współczucie”. Współczucie wzbudza w nas uczucia smutku lub pozbawia poczucia kom­fortu, kiedy jesteśmy świadkami czyjegoś cierpienia lub eksterminacji. Zapobiega temu, byśmy nie dzia­łali jak dzicy (lub jak kury zadziobujące chorego osobnika swego własnego gatunku). W jakiś spo­sób i kiedyś tam współczucie przyczyniło się do większego procentu przetrwalności u dzikich osob­ników i – zgodnie z wielkim prawem naturalnego doboru i selekcji – „tym stadom bowiem, które li­czyłyby najwięcej członków obdarzonych w najwyż­szym stopniu zdolnością do współodczuwania, wiodłoby się najlepiej i pozostawiłyby najwięcej po­tomstwa”[15].

Tak oto współczucie powoli rozpowszechniło się wśród ludzi i wzięło górę nad barbarzyństwem. Stąd cywilizowanemu człowiekowi trudniej jest w sposób bezwzględny eliminować słabych, nawet jeśli selekcja i dobór naturalny domagałyby się te­go. Lecz pamiętajmy, że według Darwina rys współ­czucia nie jest w gruncie rzeczy dobry. Dostał się on naszym genom w wyniku obojętnej i przypadkowej genetycznej wariacji. Nie jest bardziej moralny niż, powiedzmy, czyjeś rude włosy, niebieskie oczy lub też habsburska szczęka. W ujęciu Darwina rzeczy, które określamy jako „moralne”, są „siłami” i okolicznościami, które po prostu przyczyniły się do przetrwania naszych przodków. Darwin podkreślał, że nie moglibyśmy trzymać w szachu naszego współczucia, przynaglani jakimś solidnym rozumo­waniem, nie dokonując deprawacji najbardziej szla­chetnej części naszej natury.

Ewolucyjny rozwój współczucia jako cechy gene­tycznej – w pewnym sensie i w sposób dość dziwny – wart był poniesionego przez przodków kosztu. Dodaję tu od siebie „dość dziwny”, ponieważ ewo­lucja sama z siebie nie zmierza do żadnego celu, jak szlachetność czy prawość. Jej dążeniem jest użyteczność, to jest przydatność poszczególnych cech genetycznych w konkretnych życiowych okoliczno­ściach. Kiedy zmieniają się okoliczności zewnętrz­ne, te same cechy mogą okazać się szkodliwe. Stąd, nawet jeśli współczucie mogło kiedyś pomóc jakiejś grupie ludzi utrzymać się razem, to faktycznie mo­że stać się szkodliwe, kiedy brzemię „nieodpowied­nich” osobników staje się do tego stopnia uciążli­we, że doprowadza do konfliktu z inną grupą, któ­ra nie posiada genetycznej cechy współczucia. Z ja­kiegoś powodu Darwin nie umiał przełknąć wła­snych słów. „Toteż bez narzekania musimy godzić się – napisał z melancholijnym westchnieniem – z tymi bez wątpienia szkodliwymi skutkami utrzy­mywania się przy życiu jednostek słabych i płodze­nia przez nie potomstwa”[16]. Sugerował jednak, żeby przynajmniej „słabsi i mniej wartościowi członko­wie społeczeństwa” nie mogli „wstępować w związ­ki małżeńskie tak łatwo jak ludzie zdrowi”, czy wię­cej nawet, „gdyby osoby słabe fizycznie lub umysło­wo wstrzymywały się od zawierania małżeństw”[17].

Każda osoba obeznana z teorią ruchu eugenicznego wie, że sympatia Darwina dla śladów współczucia została niebawem odrzucona za burtę jako nieprzekonywająca w praktycznym zastosowaniu, a w rezultacie w prawdziwym życiu zwyciężyło bez­względne i bezlitosne podejście do ludzi „niepożą­danych”. Nie znaczy to jednak, że Darwin jest bez winy. Argumenty użyte za eugeniką przez wiodą­cych intelektualistów europejskich i amerykań­skich, jakkolwiek nie byłyby bezwzględne i nieludz­kie, wciąż pozostawały w zupełnej zgodzie z darwi­nowskimi zasadami doboru naturalnego[18].

Eugeniczne idee Darwina zatoczyły jeszcze inny interesujący wiraż. Często słyszy się, że jego nie­chęć do niewolnictwa była wynikiem tolerancji i li­beralnej przeszłości (jako członka partii Wigów), stąd niektórzy zakładają, że jego reputacja nie jest splamiona rasizmem. W rzeczywistości rasizm Darwina mógł być jedynie nieco stłumiony w wy­niku ewolucyjnego rozprzestrzeniania się cechy współczucia. Oto jego własne, inspirujące nas sło­wa:

Lecz w miarę jak wzrastał poziom rozwoju umy­słowego człowieka i potrafił on śledzić bardziej odległe skutki swych czynów, w miarę jak zdoby­wał on dostateczną wiedzę, aby odrzucić zgubne zwyczaje i zabobony i w miarę jak dbał coraz bar­dziej nie tylko o pomyślność, ale również o szczę­ście swych bliźnich, w miarę jak na podstawie przyzwyczajeń będących następstwem korzyst­nych doświadczeń, nauczania i przykładów – jego uczucia altruistyczne stawały się coraz czulsze i zataczając coraz szersze kręgi, obejmowały ludzi wszystkich ras, nawet upośledzonych umysłowo, kaleki i innych nieużytecznych członków społe­czeństwa, a wreszcie i niższe zwierzęta, poziom jego moralności podnosił się coraz to wyżej[19].

Mimo niekłamanej radości, jaką dawać może za­pach unoszącej się wokół nas balsamicznej woni współczucia i sympatii wobec innych, widzimy, gdzie leży pies pogrzebany, a właściwie aż dwa ta­kie psy. Darwinowska próba wyjaśnienia, czym w istocie jest rys współczucia, jest podwójnie kło­potliwa dla kogoś, kto rzeczywiście chce dotrzeć do sedna sprawy. Pierwszy kłopot wynika z faktu, że mało jest spraw równie niepewnych jak sympatia czy współczucie. W najlepszym razie stanowią one substytut dobra ludzkiego (i dobra powszechnego), zamieniając je na niczego nie wymagającą uprzej­mość: uprzejmość jest sympatyczna, lecz nawet złodziej może być grzeczny. W najgorszym przypad­ku tanie współczucie spłyca zdolność rozróżniania istoty dobroci, i w rezultacie powoduje zacieranie rozumienia granic pomiędzy człowiekiem i innymi żywymi stworzeniami. Nie wyróżniając człowieka spośród innych żywych stworzeń w ogólnym syste­mie moralnym i traktując go na równi z nimi, od­wraca się cały porządek moralny i naturalne prawa. Produktem takiego uproszczenia w rozumieniu moralności jest na przykład aktywista praw zwie­rząt niszczący doświadczalny ośrodek medyczny, powodowany silnymi uczuciami współczucia dla szympansów.

Źródłem tego ryzykownego rozumienia współ­czucia jest główne założenie pracy O pochodzeniu człowieka, iż ludzka istota jest jeszcze jednym zwie­rzęciem w ewolucyjnym spektrum. Jeśli człowiek jest tylko jednym z gatunków zwierzęcych, a tak zwana „moralna cecha” ostatecznie nie jest bardziej moralna niż każda inna cecha rozwijająca się ewo­lucyjnie, wtedy oczywiście nie różnimy się pod względem moralnym od innych zwierząt. Darwin argumentuje w wielu ustępach swojej książki, iż zwierzęta również posiadają coś na kształt cechy moralności, różniącą się stopniem, lecz nie rodza­jem, od tej, jaką posiadają ludzie.

Darwin argumentuje w wielu ustępach swojej książki, iż zwierzęta również posiadają coś na kształt cechy moralności, różniącą się stopniem, lecz nie rodza­jem, od tej, jaką posiadają ludzie

Jakkolwiek by nie było: człowiek jest czy nie jest moralny, a zwierzęta są takie czy nie są – różnica w zasadach moralnych między ludźmi i zwierzęta­mi zamazuje się, jeśli nie zupełnie zaciera. Taki jest rezultat rozciągnięcia moralnej cechy „współczu­cia” na niższe gatunki zwierząt. Również taka była konkluzja i argument aktywistów na rzecz praw dla zwierząt: skoro człowiek ma pewne prawa, również zwierzęta powinny je mieć. Logika takiego rozumo­wania jest dość prosta: współczucie jest najważniej­szą moralną cechą; oznacza odczuwanie litości wo­bec cierpiących; zwierzęta nie tylko cierpią, lecz po­siadają również rys współczucia; dlatego stoją one na równym człowiekowi poziomie w odniesieniu do praw. (Można by się spodziewać, że skoro ludzie mają moralne wady, to zwierzęta mają je również, lecz działacze na rzecz praw dla zwierząt nie chcą sobie i innym psuć zabawy; nie rozciągają więc mo­ralnej winy za zło na ich królestwo. Żaden aktywi­sta nie zadał sobie trudu, by wstąpić na naszą far­mę i zaprotestować przeciwko okrutnemu poranie­niu kur przez trzy koguty. W końcu zrezygnowali­śmy z czekania na przedstawicieli PETA[20] i powodo­wani czystym współczuciem wobec poranionych kur, skonsumowaliśmy koguty.)

Drugi kłopot ze współczuciem wiąże się bezpo­średnio z samym Darwinem. Współczucie, w schemacie jego teorii, jest tylko jedną ze zmiennych w procesie naturalnej selekcji. Rasa jest jeszcze inną pochodną procesu. Ludzkie rasy są podobne do ho­dowlanych ras psów. Są one rezultatem rozbieżności w wyniku ewolucyjnego rozwoju. Odrębne i wyraź­ne ludzkie rasy, informuje nas Darwin, są uważane za najkorzystniejsze „podgatunki” w okresie ich transformacji z odrębnej rasy do odrębnego gatunku.

Lecz dla Darwina ewolucja nigdy nie może się za­trzymać. W miarę upływu czasu różnice pomiędzy rasami ludzkimi będą wiodły w wyniku ewolucji do powstawania zupełnie nowych gatunków. Nie na­stąpi to w ten sposób, że Chińczyk przenicuje się w jakiś odmienny gatunek, podczas gdy Anglik czy Afrykanin w jeszcze inny, lecz będzie się to działo zgodnie z zasadą przetrwania najsilniejszych, po­przez eliminowanie jednych ras przez inne. Zgod­nie z prawem ewolucji największym zagrożeniem jest istniejący konflikt pomiędzy najbliższymi sobie gatunkami lub podgatunkami. Czyli, w spektrum najbliższych sobie gatunków – powiedzmy A, B, C, D, E, F, G, H – te „środkowe” zostaną wyelimino­wane z gry w wyniku walki o przetrwanie, nato­miast najbardziej sobie odległe i różne od siebie, czyli A i H, przetrwają jako najbardziej „dostosowa­ne”. Te same niezmienne prawa rozwoju stosują się również do ludzkich ras, nieubłaganie zależnych od bezmyślnej ewolucji, egzystujących sobie czasowo wraz z gorylami, orangutanami i szympansami na szerokim ewolucyjnym spektrum.

Teraz oto następuje najbardziej nieprzyjemna stro­na rozważań: skoro ewolucja napędzana jest współ­zawodnictwem i rywalizacją, to jednym z jej wyników jest wyginięcie. Darwin pisze o tym dosłownie:

Wymieranie ras jest przede wszystkim następ­stwem współzawodnictwa pomiędzy plemionami i rasami. [...] Przy zetknięciu się narodów cywilizowanych z barbarzyńskimi zmaganie jest krótkie, wyjąwszy wypadki, gdy zabójczy klimat przychodzi z pomo­cą rasie tubylczej[21].

Nie brzmi to jednak jak moralne uskarżanie się, raczej jest to pełen dystansu naukowy opis wygłoszony bez cienia niepokoju czy moralnej niepewno­ści. A skoro lokomotywa ewolucji nieprzerwanie pędzi do przodu, jest to również ponure proroctwo:

[...] kiedyś w przyszłości, zresztą niedalekiej, bo mierzonej stuleciami, cywilizowane rasy ludzkie wytępią rasy dzikie, by zająć ich miejsce na świę­cie. W tym samym czasie małpy człekokształtne [...] bez wątpienia zostaną również wytępione. Wtedy luka jeszcze się powiększy, ponieważ bę­dzie się rozciągać między człowiekiem o wyższym stopniu cywilizacji, przypuszczalnie wyższym niż u przedstawicieli obecnej rasy kaukaskiej, a jakąś małpą tak nisko stojącą, jak np. pawian, zamiast, jak obecnie, pomiędzy Murzynem czy Australczykiem a gorylem[22].

Czy jest to pojmowalne? Według teorii Darwina grupującej ludzi według ras, biała rasa (kaukaska) znajduje się na samym szczycie, a rasa negroidalna i australoidalna zwisa smętnie u samego dna ludzkości jako coś, co jest tylko o ewolucyjny włos wy­żej od antropomorficznego goryla. Zmierzając pro­gresywnie ku super białej rasie, ewolucja wytępi wszystkie „pośrednie gatunki”; inaczej mówiąc, si­ły doboru naturalnego pozbędą się Murzynów, Abo­rygenów, jak zresztą i samego goryla.

Problem z naukowym prorokowaniem, a raczej z pseudonaukowym proroctwem, jest taki, że bywa ono zbyt często brane pod uwagę jako przeznaczenie i coś, co ma nastąpić nieodwracalnie. Nie jest więc słuszne i zasadne utrzymywanie na siłę sympatii dla teorii Darwina poprzez próby wyplątywania go z odpowiedzialności za okrutne rasowe praktyki wprowadzone w życie przez twardogłowych nazi­stów. Czytając pracę O pochodzeniu człowieka, nie można dłużej utrzymywać, że Darwin w swojej bio­logicznej teorii ewolucji, naszkicowanej w książce O powstawaniu gatunków, wykluczył jej zastosowanie do ludzkiej rasy. Również nie można używać eufe­mistycznego argumentu, że był on dzieckiem swo­jej epoki, by umniejszyć konsekwencje jego zgubnej teorii. Darwin rzeczywiście dokonał wiele złego swoimi ideami w czasach, które nastąpiły później, jak to zobaczymy w kolejnych rozdziałach książki.

Benjamin Wiker

Powyższy tekst pochodzi z książki „Dziesięć książek, które zepsuły świat, ponadto pięć innych, które temu pomogły” wydanej przez Wydawnictwo Fronda. 

***

[1] Karol Darwin, O powstawaniu gatunków drogą doboru natu­ralnego czyli o utrzymaniu się doskonalszych ras w walce o byt, w: idem, Dzieła wybrane, t. II, przeł. S. Dickstein i J. Nusbaum, wyd. 2, Warszawa 1959, s. 15-16.

[2] Herbert Spencer (1820-1903), angielski filozof i socjo­log, był przedstawicielem organicyzmu oraz ewolucjonizmu w naukach społecznych – przyp. red.

[3] Por. Benjamin Wiker, Moral Darwinism: how we became hedonists, Downers Grove 2002.

[4] Francis Galton (1822-1911), podróżnik, przyrodnik, an­tropolog, prekursor badań nad inteligencją i jeden z pio­nierów eugeniki – przyp. red.

[5] Karol Darwin, O pochodzeniu, człowieka, w: idem, Dzieła wybrane, t. IV, tłum. S. Panek, Warszawa 1959, s. 130.

[6] Ibidem, s. 137.

[7] George W. Hunter, A civic biology: presented in problems, New York 1914, s. 261 (tłum. Z. Dunian).

[8] Ibidem, s. 262-263.

[9] Ibidem.

[10] W procesie oskarżono nauczyciela, Johna Scopesa, o na­uczanie teorii ewolucji, co było ówcześnie pogwałce­niem prawa stanowego stanu Tennessee.

[11] „Boob” (Stany Zjednoczone), „booby” (Wlk. Brytania) – oznacza m.in. prostaka, głupka. Liberalno-lewicowi zwo­lennicy tzw. postępu już wówczas darzyli pogardą ludzi, którzy ośmielali się z nimi nie zgadzać, nazywając ich prostakami i niewyedukowanymi głupcami. Tendencja ta obserwowana jest powszechnie do dzisiaj – przyp. tłum.

[12] William Jennings Bryan (1869-1925), jeden z przywód­ców Partii Demokratycznej, trzykrotny kandydat na pre­zydenta Stanów Zjednoczonych, prohibicjonista, prze­ciwnik darwinizmu – przyp. tłum.

[13] Inherit the Wind (oryg.), reż. Stanley Kramer, USA 1960.

[14] Karol Darwin, O pochodzeniu człowieka, s. 130.

[15] Ibidem, s. 62.

[16] Ibidem, s. 130.

[17] Ibidem, s. 131.

[18] Ci, którzy wciąż sądzą, iż eugeniką została wynaleziona przez Hitlera i jego popleczników, powinni zajrzeć do: Richard Weikart, From Darwin to Hitler: evolutionary ethics, eugenics, and racism in Germany, New York 2004; Edwin Black, Wojna przeciw słabym: eugeniką i amerykańska kam­pania na rzecz stworzenia rasy panów, przeł. H. Jankowska, Warszawa 2004; Stefan Kuhl, The Nazi connection: euge­nics, American racism, and German national socialism, Oxford 1994.

[19] Karol Darwin, O pochodzeniu człowieka, s. 79.

[20] People for the Ethical Treatment of Animals (Ludzie na rzecz Etycznego Traktowania Zwierząt) – międzynaro­dowa organizacja powstała w roku 1980 z siedzibą w Norfolk w Stanach Zjednoczonych, która swą działal­ność koncentruje na walce o prawa zwierząt – przyp. red.

[21] Karol Darwin, O pochodzeniu człowieka, s. 184-185.

[22] Ibidem, s. 155-156.