Tytuł, okładka i wybór utworów zawartych na tej płycie jest oczywiście przewrotny. Każdemu wielbicielowi muzyki dawnej natychmiast przychodzi na myśl tłumaczenie tego tytułu: „Nieśmiertelny Josquin”. Jednak na okładce mamy zaprezentowany portret Josquina z trupią czaszką. Autorom płyty chodziło zatem nie do końca o hołd dla mistrza, co raczej o wydobycie jakichś mrocznych tajemnic i sensów z jego twórczości. Czyżby zatem raczej: „Josquin nieumarły”? – pisze Antonina Karpowicz-Zbińkowska w cyklu „Perły muzyki dawnej”.
Nie można nie śledzić nowych poczynań zespołu Graindelavoix. Obrażałam się na nich i krytykowałam ich już wielokrotnie. Mierżą mnie nieco ich intelektualne gierki, narzucanie postmodernistycznej wizji muzyce dawnej. A jednak każda ich kolejna płyta to jest niewątpliwie duże wydarzenie muzyczne. Tak jest i z najnowszą, jeszcze ciepłą płytą wydaną z okazji 500-lecia śmierci Josquina des Pres (ok. 1450-1521) pt. Josquin The Undead.
Tytuł, okładka i wybór utworów zawartych na tej płycie jest oczywiście przewrotny. Każdemu wielbicielowi muzyki dawnej natychmiast przychodzi na myśl tłumaczenie tego tytułu: „Nieśmiertelny Josquin”. Jednak na okładce mamy zaprezentowany portret Josquina z trupią czaszką. Autorom płyty chodziło zatem nie do końca o hołd dla mistrza, co raczej o wydobycie jakichś mrocznych tajemnic i sensów z jego twórczości. Czyżby zatem raczej: „Josquin nieumarły”? Podtytuł płyty informuje, że mamy tu do czynienia ze zbiorem lamentów, elegii i tańców śmierci.
Wybór utworów na płycie pochodzi z wydanego w 1545 r., a więc w dwadzieścia kilka lat po śmierci Josquina, zbiorku jego późnych chansons, dokonanego przez flamandzkiego kompozytora Tylmana Susato. O ile renesansowa chanson jest połączniem włoskiej frottoli, z jej akordową fakturą i główną melodią w głosie najwyższym, czy charakterystycznymi parlandami oraz flamandzkiego stylu imitacyjnego, to późne chansons Josquina są już formalnie na tyle skomplikowane, że przypominają czasem bardziej motety, a niektóre nawet zawierają łaciński cantus firmus.
Graindelavoix lubi epatować dziwacznością czy upiornością i doszukiwać się we wszystkim przewrotnych sensów, w poprzek utartych narracji. Tutaj przekonuje, że schyłek życia Josquin spędził w obsesji śmierci. Ten zbiorek ma być tego dowodem. Czy jednak słusznie? Rzeczywiście, wybór Susata obejmuje elegie i lamenty autorstwa samego Josquina oraz dwie elegie skomponowane przez innych kompozytorów na jego cześć: Nicolasa Gomberta i Benedicta Appenzellera. Jednak należy pamiętać, że Josquin nie należy jeszcze do pokolenia Gesualda, targanego faktyczną obsesją śmierci. Josquin to jeszcze jasne czasy optymistycznego renesansu.
Płyta Josquin The Undead stanowi w jakimś stopniu nowe otwarcie formuły Graindelavoix. Tym razem mamy całkiem męski skład, z nowym członkiem zespołu – kontratenorem Andrew Hallockiem (zmiana wyraźnie na korzyść brzmienia zespołu). Chansons, 5- lub 6-głosowe, najczęściej zostały delikatnie obniżone, tak, by dopasować tessiturę do możliwości wokalnych wykonawców.
Zacznijmy zatem od otwierającej płytę elegii na śmierć Josquina Musae Jovis, skomponowanej przez jego ucznia i następcę – Nicolasa Gomberta, napisanej do poetyckiego tekstu, którego autorstwo przypisuje się Gerardowi Avidiusowi. W tekście tym poeta umieszcza Josquina na Parnasie wśród Muz.
Najlepszy chyba utwór na całej płycie to chanson Petite camusette. Jestem pod wielkim wrażeniem aranżacji. Mimo iż wejście wszystkich sześciu głosów spowodowało lekki chaos, to jednak pomysł na zaprezentowanie najpierw melodii wyjściowej w tenorze, a potem zaprezentowanie jej w zapętlonym kanonie w unisonie na tle siarczystego akompaniamentu instrumentalnego – pomysł autorski zespołu Graindelavoix, zanim wejdą wyższe głosy, wydobył z utworu naraz dwa aspekty chanson Josquina: zarówno jej intelektualną koncepcję kontrapunktyczną, jak i taneczność. Dwa żywioły, niczym ogień i woda, spojone w jedno.
I wreszcie elegia skomponowana przez Josquina na śmierć jego mistrza – Johannesa Ockeghema Nymphes des bois. 5-głosowa chanson, a jednak bliska już formie motetu. Jako cantus firmus użyta została tutaj melodia Requiem aeternam. To utwór najeżony chromatyką i naśladujący styl kontrapunktu Ockeghema. Graindelavoix nie po raz pierwszy nagrywa ten utwór, usłyszeć ją możemy również na wcześniejszej płycie Cecus. Tam jednak była wykonana na mieszany skład. To wykonanie wydaje mi się bardziej dojrzałe, jednolite w brzmieniu. Słychać też w tle mojego ulubionego tenora – Mariusa Petersona.
Całość płyty można znaleźć pod tym linkiem.
Antonina Karpowicz-Zbińkowska
Przeczytaj inne artykuły z cyklu Perły Muzyki Dawnej