Pomysł sztuki jest niezwykle prosty: oto oglądamy przygotowania do pewnych współczesnych zaręczyn i samą ceremonię spotkania z rodzicami. Młodzi pochodzą z rodzin znajdujących się po przeciwnych stronach politycznego konfliktu, jaki rozdziera Polskę – pisał Andrzej Horubała w recenzji „Zaręczyn” Wojciecha Tomczyka opublikowanej w tygodniku „Do Rzeczy”. Sztuka znalazła się w zbiorze „Komedii”, na premierę których zapraszamy już w przyszłym tygodniu.
Zapraszamy na premierę „Komedii” Wojciecha Tomczyka. Dołącz do wydarzenia na facebooku!
Drażniący Tomczyk
Drażniący spektakl. Zmuszający do polemiki, do zrewidowania własnych sądów, do dziwnej niewygodnej pracy i podania w wątpliwość swoich szlachetnych deklaracji. Ręka wyciągana do zgody zawisa w powietrzu i zaczyna drętwieć, jawi się jako jakaś kłoda ciążąca i nienaturalna, gest ten głupim się zdaje, nieprzemyślanym, pustym. Bo też spektakl podsuwa mylne tropy, nie domyka wątpliwości, ba, w szybko zmieniającej się sytuacji politycznej opalizuje znaczeniami.
Oto Wojciech Tomczyk, rocznik 1960, autor „Wampira”, „Norymbergi” i „Bezkrólewia”, teraz przychodzi z kompletnie inną propozycją: z obyczajową komedią „Zaręczyny”. Przychodzi w szczególny czas: jej premiera odbywa się w Teatrze Telewizji w epicentrum prezydenckiej kampanii: w poniedziałek 18 maja, w Programie 1. Telewizji Polskiej, bez żadnych uników i ściem, o godz. 20.25.
Pomysł sztuki jest niezwykle prosty: oto oglądamy przygotowania do pewnych współczesnych zaręczyn i samą ceremonię spotkania z rodzicami. Młodzi pochodzą z rodzin znajdujących się po przeciwnych stronach politycznego konfliktu, jaki rozdziera Polskę. Ich konfrontacja i konieczność celebrowania wspólnego święta stawiają pytanie o przyszłość naszej ojczyzny i możliwość pojednania. Ale dzięki młodym znużonym konfliktem i z pobłażaniem graniczącym ze złością spoglądającym na pokolenie rodziców, pada także pytanie ostrzejsze: o sens życia w podzielonym konfliktem kraju, „w tym kraju”.
Dzięki młodym znużonym konfliktem i z pobłażaniem graniczącym ze złością spoglądającym na pokolenie rodziców, pada pytanie o sens życia w podzielonym konfliktem kraju
„Zaręczyny” wyreżyserowane przez Wojciecha Nowaka utrzymane są w irytującej dość manierze Teatru Telewizji, czegoś, co stoi w rozkroku między krótkim filmem fabularnym a jakąś sztuczną inscenizacją z umownymi wnętrzami nienasyconymi życiem. Oglądam ten spektakl i naprawdę aż boli mnie praca kamery: te szwenki prawo-lewo z mozołem rejestrujące ciężkie podawanie tekstu przez młodych w scenie w kawiarni, te sztywne ujęcia i pustka pomieszczeń wyglądających na nigdy niezamieszkane twory dekoratorów wnętrz, ta nuda bezbrzeżna, ten niedynamiczny montaż, te sceny bez wewnętrznego napięcia, jakby ten świat ograniczyć się miał tylko do tego, co Tomczyk zapisał, niczego poza tym. Złoszczę się, że inscenizacji zabrakło nerwu i reżyser najwyraźniej chciał zrobić rzecz po staremu.
Dostał wyśmienitych aktorów, miał do dyspozycji świetnego operatora, ale najwyraźniej nie chciał podejmować próby odejścia od anachronicznego stylu opowiadania. Może to zresztą sposób na kontakt z publicznością telewizyjną? Trudno mi powiedzieć, bo telewizji nie oglądam od lat, a zerkając czasami w Internetach na fragmenty polskich seriali, rzeczywiście widzę jakiś kompletny paździerz, jeśli idzie o reżyserię i aktorstwo. Może więc spektakl, w którym tylko w scenach sporu Zamachowskiego z Fryczem możemy mówić o sztuce aktorskiej, opowiadany jest językiem, do którego przyzwyczajona jest i który akceptuje telewizyjna publiczność. Nie mnie sądzić.
Sztuka Wojciecha Tomczyka to na pierwszy rzut oka literatura odwilżowa. Taka, w której konflikt opiera się na negocjowanej prawdzie. Komediowa forma stanowi uzasadnienie, że obie strony nie wypowiadają najostrzejszych argumentów i pokazują raczej złagodzoną wersję sporu. A złagodzenie sporu wieść musi do konstatacji, że rzeczywiście konflikt nie ma sensu i konieczne jest jego wygaszenie.
Obłuda spasionych na polskiej transformacji
Opowieść prowadzona jest symultanicznie. Oglądamy naprzemiennie sceny z domu rodziców narzeczonej i narzeczonego. Podobne obawy: przed spotkaniem z ludźmi kompletnie odmiennymi, przed całą masą tematów tabu, które wywołać mogą kłótnię i doprowadzić do zerwania uroczystości. Zabawna symetria, choć też trochę realizacyjnie odpuszczona.
Nowoczesny apartament ze sporym tarasem, w okolicach placu Grzybowskiego, z widokiem na warszawski Manhattan, ale i Pałac Kultury oraz kościół Wszystkich Świętych, zamieszkiwany jest – wbrew stereotypowi przez rodzinę PiS-owców, tradycjonalistów, a dworek polski przez platformersów, potomków peerelowskich konformistów. PiS-owcy zajeżdżają do platformersów z wizytą wypasionym SUV-em i w ogóle okazuje się, że żyje im się całkiem nieźle w tym opresyjnym, zawłaszczanym przez PO państwie. Niedostatku jakoś nie widać: garderoby pełne są koszul i garniturów, w których można przebierać do woli, Zamachowski zasiada też w sądzie konkursu (w którym startuje Frycz) na projekt panteonu narodowego związanego z ekshumacją żołnierzy wyklętych, tak więc z nadania „opozycji” sprawuje władzę. W rozmowach ze swą żoną – Danutą Stenką – prezentuje się jak nieco ograniczony, poczciwy safanduła. Trochę chyba z awansu, aspirujący dopiero do salonów. Jego adwersarz – Frycz też musi mieć jakąś słabostkę: popala i popija nieco. Bo stres.
Dworek platformersów – Jana Frycza i Katarzyny Gniewkowskiej – też na bogato. Brama z kutego żelaza otwierana na pilota, podjazd z bazaltowej kostki, w barku na kółkach drogie alkohole.
Czyli co? Czyli dwie spasione na polskiej transformacji rodzinki, członkowie elity, która niby-skonfliktowana, doskonale sobie radzi w liberalnej rzeczywistości. Podobnie jedzą, podobnie mieszkają, realizują podobny styl życia: pierwsze ujęcia pokazują Zamachowskiego na treningowej maszynie, jakimś stepperze, Frycz pedałuje na stacjonarnym rowerze oglądając „Krzyżaków ” na DVD, później w scenie kuchennej obie mamy, niczym stare przyjaciółki, bohaterki telenoweli przyrządzają deser.
Nie będą więc rodziny raczej dyskutować o demolowaniu państwa, o klientyzmie, o racji stanu, o zamknięciu dróg realizacji i awansu. Nie wystawi więc Zamachowski Fryczowi rachunku za rozwalanie wspólnoty, za prowadzenie służalczej polityki zagranicznej. No bo raczej ciężko byłoby mu przyjąć rolę prześladowanego.
Czyli co? Czyli dwie spasione na polskiej transformacji rodzinki, członkowie elity, która niby-skonfliktowana, doskonale sobie radzi w liberalnej rzeczywistości
Ale może moje rozczarowanie, że Zamachowski nie jest adwokatem „naszych”, wypływa z nieporozumienia. Może Tomczykowi wcale nie idzie o literaturę odwilżową, o zaprezentowanie kompromisowego obrazu świata możliwego do zaakceptowania przez obie strony. Gdzież sztuce do ostrości „Norymbergi”, gdzież do ukazywania skrytego podglebia rzeczywistości – cała przeszłość nabiera pastelowych wzruszających nawet barw…
Nie miałby więc Tomczyk negocjować pojednawczego kłamstwa, uładzonego świata, ale przeciwnie: pokazać te tłuste koty po obu stronach, te spaślaki czerpiące z niekończącego się sporu całkiem pokaźne profity, nie miałby więc Tomczyk zabiegać o pojednanie dwóch przeciwstawnych obozów, lecz pokazać obłudę obu spierających się stron, fundujących naiwnemu elektoratowi – lemingom i ludowi smoleńskiemu skłamaną, pozornie ostrą opowieść.
Sporo sygnałów świadczy na rzecz takiej interpretacji. Na pewno przychyla się do niej reżyser, nasycając życie PiS-owców atrybutami dobrobytu. Ale przecież i nad fabularnym rozwiązaniem konfliktu wokół konkursu na panteon narodowy unosi się zapaszek cwaniactwa i moralnej dwuznaczności.
Świat wyprany z duchowości
Nie byłabyż więc to sztuka o konieczności narodowego pojednania, o początku społecznej zgody, o zasypaniu podziałów, lecz przeciwnie: o komedii, jaką rozgrywają przed nami elity, gdzie inscenizowanie konfliktu dwóch partii przez lata doskonale służyło obu stronom, a młodzi odchodzili coraz dalej od narodowej wspólnoty…
No tak, nie zapominajmy, że są w sztuce także młodzi. Grani strasznie sztywno, kreśleni dość grubą kreską. Ani nieróżnicowani językowo, ani specjalnie pogłębieni. Ale przecież rola, jaką przypisuje im Tomczyk, nie jest specjalnie subtelna. Ich drętwota wynika z tego, że są w zasadzie tylko żywym oskarżeniem rodziców. Młodzi patrzą na świat starszych z pobłażaniem, mają dość sporów zgredów i myślą o wyjeździe jak najdalej z „tego kraju”. Nie jest to, zdaje się, pusta pogróżka.
Świat elit jest doskonale wyprany z jakiejkolwiek duchowości. Tradycjonaliści okazują się ludźmi bez korzeni, modernizatorzy mają za to w rodzinie nieco wypieranego żołnierza wyklętego, bohatera zabitego przez UB
Dziwny to spektakl. Pewne linie interpretacyjne nie domykają się, pewne wątki otwierają na niespodziewane znaczenia. Jakby Tomczyk wespół z Nowakiem znaczył pewne przebiegi, a potem się z nich wycofywał, jakby świadomie pisali w skos naszych przyzwyczajeń i stereotypów. Obie rodziny, choć trochę zagubione we współczesności, zdają się zwolennikami nowoczesności, konflikt nie obejmuje więc sporu cywilizacyjnego. Małżeństwo, jakie ma wkrótce być zawarte, nietraktowane jest przez kogokolwiek jako istotny sakrament i wydarzenie sakralne. Świat elit jest doskonale wyprany z jakiejkolwiek duchowości. Tradycjonaliści okazują się ludźmi bez korzeni, modernizatorzy mają za to w rodzinie nieco wypieranego żołnierza wyklętego, bohatera zabitego przez UB. Nagle jego ekshumacja staje się ze snującego się wątku pobocznego dominantą spektaklu i czymś, co zdaje się łączyć obie rodziny. Czyżby rzeczywiście ta prawda, która nie została dopuszczona do pełnego głosu w czasie odwilży 1956 roku, teraz mogła stać się spoiwem narodowej wspólnoty? Czy spór zakłamany wówczas, zafałszowany, teraz może stać się twardym fundamentem pojednania? Cóż, co chce przez to powiedzieć Tomczyk? Że nie mogąc dogadać się w sprawach historii najnowszej, możemy odnaleźć wspólnotę w czczeniu dawnych bohaterów?...
Ale nie jest to sprawa prosta. Redaktorzy miesięcznika „Dialog”, nie godząc się na druk dramatu Tomczyka, wyrazili pretensje wobec obsesji autora na punkcie żołnierzy wyklętych i przecież rzeczywiście – także polityka historyczna, nie ma co się łudzić, jest elementem zapalnym konfliktu.
Więc cóż?
Spektakl prezentowany w tydzień po pierwszej turze wyborów, zdaje się w swych ocenach być bliski narracji Kukiza, który winą za stan Polski obarczał dwie wyalienowane partie. Ale przecież autor sztuki, zgłaszając wobec nieciekawych młodych swoiste désintéressement, nie pokłada ufności w nowym pokoleniu, szukając nadziei raczej w koślawym nieco pojednaniu starszych.
Czy jest to cyniczne czy realistyczne? Pogódźmy się, uznając, że nie ma jednej prawdy? Wypracujmy wspólne stereotypy? Zróbmy coś, byśmy nie zostali sami w zrujnowanym kraju...
Wieje wiatr zmian. A na internetowej stronie TVP można obejrzeć spektakl Tomczyka. Z uwagą przetestować na sobie, jak poruszyć może skromny spektakl, nielękający się zderzenia z realnością podzielonej Polski. Przymierzyć go do marzeń o porządkowaniu naszego kraju, o wizjach prezydentury, o nadciągającym wielkim rozstrzygnięciu. Ktoś będzie roił o zakończeniu wojny polsko-polskiej, ktoś o wypowiedzeniu prawdy od lat nieobecnej w mainstreamie. Warto zobaczyć. Niech Tomczyk drażni.
Andrzej Horubała
Recenzja ukazała się w numerze 23/2015 tygodnika „Do Rzeczy”.
Zapraszamy na premierę „Komedii” Wojciecha Tomczyka. Dołącz do wydarzenia na facebooku!