Na marginesie, w szczelinach i zaułkach, gdzie Nowakowski szukał prawdy, brudnej prawdy, znajdujemy już tylko zwykły brud. Miejscy bohaterowie popychają się w tłocznych autobusach i tramwajach, oszukują, sfrustrowani i pozbawieni nadziei reagują na siebie agresją i nienawiścią – pisze Agnieszka Karpowicz w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Nowakowski. Rzeczywistość jest ciekawa”.
„O właśnie! Gdy nie będzie gołębi, tych szarych gołębi-uliczników, co obsrywają parapety i lęgną się w dziurach domów i na placach, to nie będzie miasta” – mówił Marek Nowakowski w jednym z wywiadów.
Gołębie i duchy
W prozie Nowakowskiego gołębie są splecione z przedmieściami i peryferiami, światem, który odchodzi w niepamięć pod naporem dwudziestowiecznej modernizacji i urbanizacji. Gołębniki to jedne z wypieranych przez nią reliktów, jak komentował pisarz w tym samym wywiadzie: „Na przedmieściach, na przykład, została zupełnie wyparta stara zabudowa: małe drewniane domki, gołębniki, ogródki, w których rosły malwy, a słoneczniki zwieszały żółte łby… była przestrzeń. Jeszcze nie wybudowano bloków – ścian śmierci. Gołębiarze ganiali tam gołębie…”.
Bez wsparcia ludzi takich jak Ty, nie mógłbyś czytać tego artykułu.
Prosimy, kliknij tutaj i przekaż darowiznę w dowolnej wysokości.
W opowiadaniach z lat 70. Nowakowski chwytał moment, w którym nowy porządek urbanistyczny zrównywał z ziemią te niepozorne i zbędne już relikty starej Warszawy, miasta wciąż przekopywanego: „Badylarskie pola, gołębniki i teren, gdzie wznoszono nowe osiedle mieszkaniowe. Szare, ospowate pudła wieżowców, poryta buldożerami ziemia, dźwigi z zastygłymi w niedzielnym odpoczynku łapami. Niektóre bloki już zamieszkane, z dachów sterczą anteny telewizyjne, a wśród stosów cegieł i prefabrykatów bawią się dzieci” (Jan Łuczywek, s. 8-9). Wewnątrz blokowych „ścian śmierci”, zaczyna się zaś toczyć ciasne i duszne, znormalizowane życie w anormalnym systemie: „harujemy, harujemy, mebelki, dywaniki, foteliki, wreszcie mieszkanko w nowym budownictwie, klitka taka, duszno, tłok, ryk, smród, tak już do końca…” (Pracusie, s. 66).
W niskiej zabudowie przedmieść i obrzeży, przestrzeni swobody, wymykania się wszelkim systemom, zagnieżdżają się jeszcze gołębie i duchy miasta, konsekwentnie wywoływane w prozie Nowakowskiego, coraz mniej jednak komukolwiek w mieście potrzebne.
Obrzędy funeralne
Pejzaże (pod)miejskie w prozie Nowakowskiego – choć obiegowo nazywa się go piewcą peryferii, warszawskim bardem, czułym reporterem starych, miejskich zaułków i podwórek – nie są sentymentalizowanymi, pięknymi widokówkami. To krajobrazy degradujące, brudne, obskurne i odrapane. W latach 70. te miejskie pejzaże coraz bardziej potwornieją i szarzeją, coraz mniej wzrusza bylejakość ruder i ruin, coraz mniej w nich śladów przeszłości.
Rozpad i bylejakość eksplodują w opowiadaniu Pracusie: „Drewniane domki, dachy pokryte papą, papa rozłazi się jak liszaj, kury grzebią w śmietniku, budka z lodami zamknięta [...]” (s. 66); „Dzień był dżdżysty, z ponurym, mętnym światłem, gruba jak pakuły warstwa chmur, gołe drzewa, uliczna pompa, gromadka dzieci podrzucająca szmacianą piłkę, w dalszym planie drewniane i murowane domki, pokraczne, byle jakie, a w oddali masywny zarys fabrycznej budowy” (s. 37); „Gruzy, wysypiska, kikuty kamienic… Gdzieniegdzie zabłąkane światełka w oknach. Jak świeczki na cmentarzu. Czeluści bram, piwniczne okna. Cisza” (s. 85).
W twórczości Nowakowskiego nie chodzi jednak tylko o sztandarowe relikty międzywojnia, lecz także o przedmiejskie budy i gołębniki, o wszystko, co w mieście degraduje i rozpada się zanim na dobre zniknie
Warszawa Nowakowskiego to wielowarstwowe krajobrazy cmentarne: te z lat 70., gdy buldożery rozorywały ziemię jak do pochówku, ale i wcześniej, gdy po wojnie miasto było, jak wspomina pisarz, przestrzenią „ruin, wypalonych szkieletów domów”, „cmentarzyskiem”, a także późniejsze Nekropolis. Jednak to właśnie w tym, co obskurne i niszczejące, w obumierających reliktach i szczątkach, ruinach-widmach i niechcianych pozostałościach tli się prawdziwe życie, „pamięć niedawnego miasta” (Moja Warszawa. Powidoki, s. 11). W twórczości Nowakowskiego nie chodzi jednak tylko o zabytkowe kamienice czy praskie bramy i podwórka, sztandarowe relikty międzywojnia, lecz także o przedmiejskie budy i gołębniki, o wszystko, co w mieście degraduje i rozpada się zanim na dobre zniknie wraz z ostatnim miejskim „gołębiem-ulicznikiem” i zakamarkami, w których mógłby on bezpiecznie uwić gniazdo.
Gdy ziemia się zasklepi, bezduszna, nowa architektura pokryje wszystko – niezależnie od tego, czy chodzi o modernizację z lat 70., związaną z systemem PRL, czy tę z lat 90., kojarzoną przez Nowakowskiego z komercjalizacją, gdy buldożery znów rozkopywały ziemię w upiornym, funeralnym transie: „Z jednej strony był rozległy plac budowy, który przeorywały wzdłuż i wszerz wielopalczaste koparki i buldożery, huczały świdry, rozrywając betonową nawierzchnię, […] a pracujący tam ludzie spowici byli w kłęby kurzu i wyglądali jak potępieńcy” (Moja Warszawa. Powidoki drugie, s. 48).
Miasto bez gołębi zagnieżdżających się w niszach, „obsrywających parapety” będzie być może świeże, gładkie, czyste i uporządkowane. Ale będzie to również przestrzeń bez historii, ciągłości, reliktów i pamięci, wydrążona i pusta, bez duszy i ducha miejsca.
Miasto upiorów
W prozie Nowakowskiego wraz z pejzażami stopniowo potwornieją też i wynaturzają się mieszkańcy miasta i przedmieść: „Tak zbliżał się więc stekowiec, a uroda tego miejsca powoli zanikała. Brudne, ołowiane chmury przesłoniły słońce, trawa pokryła się czarnym, tłustym pyłem, zrudziała i rzadka. A ludzie otaczający młodych zmienili się w robaczywe rojowisko kalek i potworów, starość i gnilny proces rozkładu począł też pożerać twarze młodych, odbierał oczom blask, ruchom sprężystość, zniekształcał ciała, żłobił twarze szpetnymi grymasami” (Pracusie, s. 95).
Jeśli w późniejszych tekstach pojawia się przypisywany Nowakowskiemu motyw mitu lumpa, fascynacja ludźmi marginesu, rzezimieszkami odrzucającymi normy oficjalne i żyjącymi w szarej strefie, poza społeczeństwem, to podziw dla tych ludzi wyraża na przykład jeden z najbardziej zdegenerowanych bohaterów opowiadań Nowakowskiego, Pracusie, cyniczny, bezwzględny, upiorny na równi ze światem, w jakim żyje: „W jakiś sposób interesowała go beztroska i minimalizm tych obdartusów skretyniałych, zajmujących się zbieractwem i opitych denaturatem. Smród i zapicie, jakby odruchy i instynkty tylko. Taka bełkotliwa, kosmata i cuchnąca branża” (s. 55).
Ludzie przypominają zwierzęta i jako zwierzęta postrzegają się sami i siebie wzajemnie, miasto zamieszkują „jaszczury pomarszczone”, pluskwy, szakale, kojoty i inne „drapieżniki na padlinę” (Pracusie, s. 42) i nie chodzi tu tylko o osoby z tak zwanego marginesu. Ci, którym udało się w życiu urządzić, mieszkańcy bloków prowadzący normatywne życie, to szczury, karaluchy: „Jak szakale wszyscy, tak cieszą się każdą złą wiadomością” (Jan Łuczywek, s. 127), chowają się „w tym kiblu jak szczur” i czują się jak „ameba, coś takiego” (Jan Łuczywek, s. 131).
Na marginesie, w szczelinach i zaułkach, gdzie Nowakowski szukał prawdy, brudnej prawdy, znajdujemy już tylko zwykły brud
Ten pozorny realizm Nowakowskiego przypomina mi malarstwo Adama Hoffmana, w którego pracach człekokształtne sylwetki ubrane w zwykłe garnitury potwornieją i ulegają zezwierzęceniu, postaci ludzkie są zdeformowane, ich ciała i twarze malarz oszpeca, choć nieuchronnie przypominają one kształty znane nam na co dzień, najbardziej powszednie i współczesne. Pod względem brzydoty i ohydy moralnej drobnych przestępców i oszustów stopniowo przestaje cokolwiek odróżniać od zwykłych urzędników, pracowników biur, mężów jeżdżących do pracy komunikacją miejską, a w wolnym czasie znęcających się nad swoimi żonami, ale i od tych żon, dyrektorów zakładów pracy i pracowników. Cała przestrzeń miejska staje się marginesem i trudno tu mówić – jak zauważył Zbigniew Jarosiński – o jakichkolwiek enklawach. Ludzie „radzący sobie” i nieradzący, kombinujący i nie, przeciętni i nijacy, ale też ci, którzy osiągają sukces lub doznają życiowej porażki – niemal wszyscy budzą wstręt. Miejskie ulice, przedmieścia, barki, w których piwo sprzedaje się tylko z konsumpcją, biurowe ubikacje z pożółkłymi ścianami, podmiejskie brudne i nędzne chaty czy kolejki po transport Łomżyńskiego budują świat złudnie realistyczny. Układają się raczej w posępną interpretację miejskiej rzeczywistości, a realizm staje się krytycznym hiperrealizmem.
Na marginesie, w szczelinach i zaułkach, gdzie Nowakowski szukał prawdy, brudnej prawdy, znajdujemy już tylko zwykły brud. Miejscy bohaterowie popychają się w tłocznych autobusach i tramwajach, oszukują, sfrustrowani i pozbawieni nadziei reagują na siebie agresją i nienawiścią. To świat nie tylko złamanego życia jednostek, ale i – a może przede wszystkim – życia społecznego. Według Nowakowskiego nigdy potem się ono nie odrodziło.
*
W Warszawie gołębi miejskich wciąż jest dużo, w 2018 roku doliczono się ich około 120 tysięcy, choć nie brakuje też mniej lub bardziej okrutnych sposobów, w jakie mieszkańcy próbują je tępić: od zakazu dokarmiania, przez kolce na balkonach aż po strzelanie z wiatrówek.
Agnieszka Karpowicz
***
Źródła cytatów
Marek Nowakowski, Jan Łuczywek, Kiedy ranne wstają zorze, Pracusie, w: Gdzie jest droga na Walne? (1974), PIW, Warszawa 2007.
Marek Nowakowski, Moja Warszawa. Powidoki, Iskry, Warszawa 2010.
Marek Nowakowski, Moja Warszawa. Powidoki drugie, Iskry, Warszawa 2010.
Marek Nowakowski. Zakorzeniony w ludziach. Z Markiem Nowakowskim rozmawiają Jan Mencwel i Cyryl Skibiński, „Kontakt” 2010, nr 14 https://magazynkontakt.pl/marek-nowakowski-zakorzeniony-w-ludziach/