Może potomni przewidzą na oczy - w Teologii Politycznej poezja Uładzimira Niaklajeua, jednego z najwybitniejszych pisarzy białoruskich, kandydata na prezydenta kraju w 2010 r.
Może potomni przewidzą na oczy - w Teologii Politycznej poezja Uładzimira Niaklajeua, jednego z najwybitniejszych pisarzy białoruskich, kandydata na prezydenta kraju w 2010 r.
Przyjdź na koncert: Usłysz Białoruś
UŁADZIMIR NIAKLAJEŬ
1946
Jeden z najgłośniejszych przedstawicieli tradycyjnego nurtu we współczesnej poezji białoruskiego Odrodzenia, urodził się w Smorgoniach na Grodzieńszczyźnie. W latach 1962–1964 uczył się w mińskim Technikum Łączności. Studiował w Instytucie Literackim w Moskwie, w 1973 ukończył Wyższą Szkołę Pedagogiczną w Mińsku. Pracował w telewizji i w redakcjach różnych periodyków. 1987–1999 był redaktorem naczelnym czasopisma „Krynica”, w stutysięcznym nakładzie propagującego powrót do białoruszczyzny, 1997–1998 redagował tygodnik „Litaratura i Mastactwa”. 1998–2000 był prezesem Związku Pisarzy Białoruskich. Po definitywnym zerwaniu stosunków z władzą 1999 wyjechał do Polski, później przeniósł się do Finlandii, gdzie mieszkał do roku 2004. Po powrocie do kraju został wybrany prezesem Białoruskiego PEN Clubu (funkcję tę sprawował do roku 2008).
Wydał zbiory poezji Adkryćcio, 1976; Wynachodcy wiatroŭ, 1979; Znak achowy, 1983; Naskroź, 1985; Hałubinaja poszta, 1987; Proszcza, 1996; Tak, 2004. Uprawia również prozę (powieści Wieża, 1988; Łabuch, 2003) i publicystykę. Uczestniczy w akcjach wsparcia więźniów politycznych na Białorusi. W roku 2007 jego utwory zostały usunięte z programu szkolnego. Tłumaczył m. in. z polskiego wiersze dawnych poetów rodem z Wielkiego Księstwa Litewskiego.
W roku 2008 poeta gościł w Polskim PEN Clubie z okazji wydania tomów: Nie chyliłem czoła przed mocą. Antologia poezji białoruskiej od XV do XX wieku oraz Suplement poetycki. Ze współczesnej liryki białoruskiej.
W roku 2010 Uładzimir Niaklajeŭ jako kandydat niezależny startował w wyborach prezydenckich na Białorusi.
Nad wodą
Święta i swoja własna,
Z siebie samej wynika
Woda
taka już jasna,
Że aż w niebyt umyka.
Do światłości przejrzysta,
W siebie samą tchnie życie
Dusza
taka już jasna,
Że aż niknie w niebycie.
Zabawa
Z rana niebo to ciemniało, to bladło,
W dzień na ziemię czarnym ogniem upadło.
Pochyliłem się, podniosłem go z trawy,
Z lewej ręki przerzucałem do prawej.
Aż na prawej ręce skórę osmalił,
Aż na lewej ręce piętno wypalił.
Zapytała dłoni dłoń ze zdumieniem:
Po co mamy się przerzucać płomieniem?
I tak lewej objaśniła dłoń prawa:
Drobiazg, to jest tylko taka zabawa.
* * *
Skąd taka gorycz,
kolego mężczyzno?
Łyczek wolności – i mdło się zrobiło?
Cokolwiek jeszcze się stanie z Ojczyzną,
Gorzej nie będzie – bo lepiej nie było.
Zgubił swą drogę nasz kraj przy trzech sosnach,
Przebiegł ją wspak jak czółenko na krosnach,
I wpadł ze ślepym narodem w pochodzie
Z sideł zachodu w pułapkę na wschodzie.
Może potomni przewidzą na oczy,
Ale o drogę się nikt nie dopyta.
Jak zjawa z pustki, co w pustce odbita,
Pogoń z pieczątki w paszporcie wyskoczy:
Choć niepodkuta, rwie naprzód z kopyta.
Proszcza
(Fragmenty)
*
Czy los dzwonnika, czy tylko poety
Był ci sądzony,
Siedzisz na wieży: któż inny, jak nie ty,
Miałby bić w dzwony?
W potopie ognia i wód przeraźliwym,
Nieszczęść i wojny,
Na byt z niebytu spoglądasz z podziwem,
Zbędny i wolny.
Nie wiesz, kto brat, kto przyjaciel, kto bliski –
Tych ci nie trzeba.
Masz tylko to, co oślepia jak błyski
Zimnego nieba.
Masz tylko to, twoja sprawa w zachwycie
Do końca czasów –
Świadku spraw świata w szaleństwie, w niebycie
Wiecznych zapasów.
Gdy cios śmiertelny w tej walce zdradziecko
Bratu brat zada,
Nie płacz, nie żałuj: ich bawią jak dziecko
Zbrodnia i zdrada.
Gdy palą domy i siostry swe gwałcą,
Uchwyć się ognia,
Dymu, iskierki: nie ty jesteś sprawcą,
Nie twoja zbrodnia.
Nie masz im ojca ni syna – zbrodniarze,
Co chodzą zgrają,
Niech z nienawiścią, zanim Bóg ich skarze,
Wodza kochają.
Kiedy dla siebie chcą wybrać włodarza,
Dla ryb i ptaków,
Twój dawny wybór się już nie powtarza:
Nie zmieniaj znaków.
W norach twych braci, co ślepi jak krety,
Ziemia pogrzebie,
Lecz twoja wieża – dzwonnika, poety –
Płynie po niebie.
Świat przeciw tobie się cały sprzymierzy,
Lecz twój świat cały
Jest tam, nie tutaj, i nie masz na wieży
Hańby ni chwały.
Niech cię nie łudzi rzecz ziemska i żywa
Sługi lub władcy,
Co twarz swą we łzach i we krwi obmywa
I w gwiazdy patrzy.
Ich krew i łzy są jak rosa w dolinie.
Hańbią czy chwalą –
Z falą niebieską i tak Ryba płynie
I Ptak – nad falą.
*
Wiecujące ulice, place, które gniew chłoszcze,
Raz na zawsze porzucę kiedyś i ruszę nad Proszczę,
Co jak chaber na hafcie świeci na ziemi błękitem
Razem z soborem na dnie dla oszczędności ukrytym.
Drogą bolesną
z kamieniem
winy niezabliźnionej
Wstąpię w jeziorną toń i rozkołyszę dzwony,
I, tonąc w uścisku Proszczy,
za wszystkich kochanych na jawie
Pomodlę się i popłaczę, i świecę w świątyni postawię.
Jak złota ryba u brzegu mignie świeca płynąca,
Jak złota żmija w trawę śmignie świeca płonąca,
Jak złota pszczoła w powietrzu nad polem szczęśliwym wzleci,
Nad jedną dla nas wszystkich ziemią i wodą zaświeci.
Z dna proszczy – z dna przebaczenia –
jednoskrzydła świeca wypłynie,
Od zmroku do świtu świecę zapalam w głębi, w głębinie.
Jeden mamy brzeg nad jeziorem
i nigdy już z tego brzegu –
Choćby do śmierci się szturchać – nie zepchnie jeden drugiego.
Choćby miotać się tłumem w nienawistnym obłędzie,
Nikt nieproszonym gościem, przybłędą wśród nas nie będzie,
Wśród nas
tylko my –
i nie otchłań, ale toń Przebaczenia.
I tyle tylko w niej życia,
ile tej świecy płomienia.
Przełożył Adam Pomorski